sobota, września 30, 2006

Miś kierownicy ucieka


GENEZA

Postanowiłem wziąć udział w maratonie. Z wiekiem człowiek dojrzewa do podejmowania nowych wyzwań. Jak wezmę udział w maratonie, pomyślałem, zostaną mi już tylko trzy sprawy do załatwienia - nauczyć się pływać, wstawać rano i oszczędzać. Maraton wydaje się z tego najłatwiejszy, na dobry początek. Każdy maraton, bez względu na długość, będzie od tych rzeczy łatwiejszy.

A jak mówi przysłowie ma - ratończy - ków, najtrudniejszy jest pierwszy krok (choć nie zgadza się z tym druga szkoła filozoficzna, ma - łżon - ków).

Nie jest tak, że nie miałem w tej sprawie (maratonu, nie małżeństwa) żadnego doświadczenia. Raz już wziąłem udział w maratonie - w kinie. Zasnąłem na trzecim filmie, jak zakopywali Umę Thurman i zupełnie zrobiło się ciemno. Ale ona i tak ich potem wszystkich wybiła. I ja zachciałem być taki jak ona. Ale wiedziałem, że nie jest to łatwe. Najbardziej przerażała mnie wizja wyrywanych zębów. Widziałem to na filmie, gdzie Laurence Olivier piłował zęby Dustinowi Hoffmanowi, grającemu no, man! oh, man! Maratończyka właśnie.

CEL

Nie pojechałem tam się ścigać, ale za punkt honoru postawiłem sobie, że mnie nikt nie zdubluje. Udało się. I nie dopatrywałbym się tutaj prostych wyjaśnień, np. że było jedno okrążenie. Poczytuję to za swój osobisty sukces.

Nie wiem, ile czasu jechałem. Czas liczyłem w przesłuchanych piosenkach. Odtąd też baterię iPoda liczę w kilometrach. Starczy akurat dokładnie na 208, bo tyle miał maraton.

WRAŻENIA

Przemierzając pola Pomorza Przedniego miałem do czynienia nawet ze sztuką wysoką. Dosłownie mnie zelektryzowała. Przy drodze stała bardzo nowoczesna w formie instalacja artysty, pewnie Holendra. Takie jakieś sprężyny, całkiem jak transformatory. Ale ja nie jestem cham, żeby myśleć, że to zwykłe jakieś użytkowe żelastwo. W środku pola nikt nie stawia nic wartościowego, bo by rozkradli. To musiała więc być sztuka. Zanotowałem więc sobie nazwisko twórcy (Vattenfall) i przez chwilę zadumałem się nad ludzką kondycją. Doszedłem wtedy do wniosku, że rzeczywiście muszę nad nią popracować, bo za szybko się męczę. Wziąwszy głęboki oddech ruszyłem więc dalej.

CROSS-CULTURAL (czyli pełna kultura na rowerach krossowych)

W pewnym miasteczku przed przejazdem kolejowym spotykam Polaka. No bo kto inny by miał trykot onet.pl? Zagaduję do niego po polsku, na co on mi po angielsku, że nie zna niemieckiego. No i jak mu nie przywalić? Przypomniała mi się scena z "Piątego Elementu", kiedy ufoludka zapytano "Are you a German?", no i mnie zwyczajnie poniosło. Trochę mi przykro z tego powodu, ale to nie moja wina. Zły wpływ wywarło na mnie kino amerykańskie (co gorsze, robione przez Europejczyka). Trudno, kolega z trykotem onet.pl i tak się nigdy nie dowie, jaka była prawda i tylko wzbierze w nim stereotyp Niemca bijącego Polaków na swojej ziemi. W pewien więc sposób na pewno przysłużyłem się polskiej racji stanu.

Z nową pompką i kaskiem pojechałem dalej. Ale o tym kiedy indziej.

Michał „nie dla obcisłych spodenek“ Borun

sobota, czerwca 10, 2006

GESTAPO/TPSA/MEN/ESV Luckenwalde



Przepraszam za długie milczenie. Nie mogłem dosięgnąć do klawiatury, wiecie, po operacji. Dłuuuuugie milczenie. Rozumiecie, długie. Tak jak zapowiadałem, sprawiłem sobie nową zabawkę - na załączonym zdjęciu trzymam opakowanie po niej. Zdjęcie jest czarno-białe, ale tak mentalnie, jak werbalnie, bardziej czarne, niż białe. Rozumiecie, czarne. Ale już mam bezprzewodową klawiaturę, więc piszę do Was (tylko nie widzę, co piszę, bo monitor, choć 30-calowy, wciąż jest za daleko). Rozumiecie.


Pamiętacie, jak napisałem, że odtąd już każdy ból sprawi przyjemność? Po operacji musiałem to sprawdzić, idąc do domu terroru. Nie, nie wstąpiłem w święty związek małżeński. "Terrorhaza" to w Budapeszcie muzeum w dawnej siedzibie nazistowskiej i stalinowskiej bezpieki. Trzeba przyznać, że komuniści z rozbrajającą szczerością zaznaczyli tę kontynuację. W końcu jedni i drudzy prześladowali (czy jak to brzmi w regulaminie TP SA: obsługiwali) tę samą klientelę. Na dodatek, dla jednych i drugich pracowali ci sami ludzie, po co więc jeszcze wszystkim wysyłać zawiadomienia o zmianie adresu? Myślę, że teraz już nikogo nie zdziwi, iż dzisiaj polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej mieści się w dawnej siedzibie Gestapo.

Kilka słów o kuchni węgierskiej. Trafiliśmy do oryginalnej węgierskiej restauracji, w której znaku jest kot w garnku. Jak wszyscy wiedzą, bardzo lubię koty. Polecam. I co, że na Węgrzech jedzą koty? Przynajmniej się po ulicach nie włóczą. "Jest godzina 22 - czy wiesz, gdzie jest Twój kot?".
Wiem - właśnie go jem.


Moja Mama napisała mi wtedy w mailu: Widziałam dzis kotka przepieknej piękności, podwórkowy czarny, mały (około 4-5 mies) długowłosy. wyciągał do mnie łapkę w tramwaju. Widzicie, do czego to doszło, że małego hipisa koci rodzice wysyłają, by żebrał po tramwajach. Na Węgrzech to by wyciągał nie łapkę, a kopytka i nie w tramwaju, lecz w garnku.

Na zakończenie donosów z Budapesztu, żeby było jasne, że wszystko się udało jak najprzedniej, zdjęcie Ani w najwyższym szczycie Budapesztu.


Michał.

PS: to już koniec questu, ale jeszcze suplement. Tego tematu nie może zabraknąć w mojej korespondencji zagranicznej - już kiedyś donosiłem o piłce nożnej ze Szwecji.

Jak wszyscy wiedzą, dzisiaj grają NASI. Polska zresztą, jak słyszałem, też. Na mecz Polski jedzie dzisiaj kolega z biura. Zdecydował się zamienić bilet po tym, jak okazało się, że Angola nie jest na południe od Szkocji. To znaczy, jest, ale nie tak bezpośrednio, jak się tego spodziewał. Kolega jest Niemcem, ale potrafi powiedzieć po polsku "Dzień dobry, chciałbym zamówić żurek w chlebie". Jeżeli usłyszycie to podczas transmisji, nie dziwcie się, tylko podchwytujcie slogan. Podtrzyma to chłopców na duchu.

Przed prawie miesiącem reprezentacja Niemiec pokonała w sparingu ESV Luckenwalde, 7:0, dla fanów księgowości podaję kwotę słownie: siedem, zero. Dla seksoholików i innych fanów numerologii dodam, że Polacy niedawno wygrali ze zbieraniną z niemieckich podwórek (podobno czwarta liga), coś chyba z 12:0. A teraz coś dla fanów logiki. W przedzień wspomnianego meczu Niemiec jeździłem rowerem po Luckenwalde. Mają świetne drogi rowerowe. Ale w całych Niemczech jest tych dróg dużo więcej. No i Niemcy wygrały mecz z Luckenwalde. W Niemczech dróg rowerowych nie ma tylko na podwórkach i dlatego Polska wygrała z niemieckimi podwórkowcami. Wszystko układa się w logiczną całość.

Konkluzja więc jest taka - jak Polska może wygrać z Niemcami, kiedy obowiązuje w niej całkowity zakaz pedałowania?

Kończę, zanim podpadnę Romanowi po raz trzeci.

poniedziałek, maja 01, 2006

Czubek twierdzi, że Buda śmierdzi

Jak w tytule, głosił w latach 90. napis na mojej byłej podstawówce. Dziś wiem, że Buda wcale nie śmierdzi, a tylko Czubek miał bzika na punkcie czystości. Po skończeniu szkoły jakiś czas pracował w myjni, czyszcząc wnętrza samochodów. Czyścił je bardzo, bardzo dokładnie. Jak wyjdzie, powiem mu, że nie podzielam jego opinii.

Buda to dawne miasto na lewym brzegu Dunaju, Peszt - na prawym. Budapeszt powstał z ich połączenia. To więc taka nasza Bielsko-Biała albo Kędzierzyn-Koźle. Ciekawe, czy Bukareszt to też Buka i reszta.


W budynku parlamentu Węgier, kiedy powstał nieco ponad sto lat temu, od razu wprowadzono efektywne ograniczenie czasu wypowiedzi mówców. U nas jest taka maszyna, co robi ping i którą nikt się nie przejmuje. W tamtym czasie posłowie palili zwyczajowo cygara, mówcy nie przeciągali więc, spiesząc się do dokończenia cygar. Leżały pozostawione na specjalnych popielnicach z numerowanymi rowkami, przy wejściach do sali obrad. Na świecie pomieszczenie to Zwie się "faje", od "wyjść na faję" właśnie.

Przejechaliśmy się linią metra 1, najstarszym metro w Europie. Biegnie dokładnie pod jedną ulicą i to tak śliczną, że nawet w deszcz nie chce się schodzić do metra. Ale przynajmniej mam nowy pomysł na urządzenie łazienki.

A propos urządzania się - czuję się tu już jak w domu. W niedzielę sąsiedzi cały czas wiercili, zupełnie jak u mnie w Szczecinie. Polak, Węgier dwa bratanki - i do szabli, i wiertarki.

Skoro już o wierceniach. Jutro operacja (czas tu płynie strasznie wolno).

Tradycyjnie w załączeniu odpowiednie zdjęcie.

piątek, kwietnia 28, 2006

Historia Wszechświata, cz. 453638751 - Budapeszt

Na początku był budapren. Wąchaliśmy go z Romkiem w drugiej ławce na lekcji geografii. Niejaki Pigan, nauczyciel, pokazywał na mapie Budapeszt. Ale potem nas rozsadzili i świat zaczął się rozszerzać. Myślałem, że już nigdy nie trafię Budapesztu.


Minęło wiele lat, od kiedy średnio trzy razy w trakcie sesji RPG dostawałem cybererekcji, rozwalając co było pod... ręką, powiedzmy. Czasy cyberprzyszłości niestety minęły bezpowrotnie. Łódź ze stodoły w Bereźnicy odpłynęła w zapomnienie, a ja skończyłem lat XXVIII n.e.

Podjęliśmy więc z Anią tę decyzję i przybyliśmy do Budapesztu, znanego w Europie jako centrum powiększania penisów. Poprawianie natury to jak poprawianie dyktanda, mówią tutaj - wystarczy dopisać jedną literę. W załączeniu odpowiednie zdjęcie symbo-uliczne.

Wcześniej odpowiednio wywiedzieliśmy się, co i jak. Pierwsza zła nowina brzmiała - to boli. Druga, dobra - że ten ból sprawia przyjemność. Trzecia, najlepsza - że odtąd już każdy ból sprawi przyjemność. Skutki uboczne postrzegać jako bonusy - jeżeli czegoś nas nauczyła gospodarka kapitalistyczna, to właśnie tego.

Zamieszkaliśmy u małżeństwa, które już przez to przeszło. Są bardzo szczęśliwi. Wprawdzie póki co nie mogą się już kochać - mają za małe mieszkanie. Ale przynajmniej zaczęli ze sobą rozmawiać - już znają swoje imiona.

Pojutrze operacja. Jestem bardzo podniecony, mentalnie w sensie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i nie będzie jak w czeskim kawale, kiedy lekarz zapytany jak poszła operacja, mówi: a to nie była sekcja? Właśnie dlatego nie wybraliśmy Pragi.