sobota, czerwca 10, 2006

GESTAPO/TPSA/MEN/ESV Luckenwalde



Przepraszam za długie milczenie. Nie mogłem dosięgnąć do klawiatury, wiecie, po operacji. Dłuuuuugie milczenie. Rozumiecie, długie. Tak jak zapowiadałem, sprawiłem sobie nową zabawkę - na załączonym zdjęciu trzymam opakowanie po niej. Zdjęcie jest czarno-białe, ale tak mentalnie, jak werbalnie, bardziej czarne, niż białe. Rozumiecie, czarne. Ale już mam bezprzewodową klawiaturę, więc piszę do Was (tylko nie widzę, co piszę, bo monitor, choć 30-calowy, wciąż jest za daleko). Rozumiecie.


Pamiętacie, jak napisałem, że odtąd już każdy ból sprawi przyjemność? Po operacji musiałem to sprawdzić, idąc do domu terroru. Nie, nie wstąpiłem w święty związek małżeński. "Terrorhaza" to w Budapeszcie muzeum w dawnej siedzibie nazistowskiej i stalinowskiej bezpieki. Trzeba przyznać, że komuniści z rozbrajającą szczerością zaznaczyli tę kontynuację. W końcu jedni i drudzy prześladowali (czy jak to brzmi w regulaminie TP SA: obsługiwali) tę samą klientelę. Na dodatek, dla jednych i drugich pracowali ci sami ludzie, po co więc jeszcze wszystkim wysyłać zawiadomienia o zmianie adresu? Myślę, że teraz już nikogo nie zdziwi, iż dzisiaj polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej mieści się w dawnej siedzibie Gestapo.

Kilka słów o kuchni węgierskiej. Trafiliśmy do oryginalnej węgierskiej restauracji, w której znaku jest kot w garnku. Jak wszyscy wiedzą, bardzo lubię koty. Polecam. I co, że na Węgrzech jedzą koty? Przynajmniej się po ulicach nie włóczą. "Jest godzina 22 - czy wiesz, gdzie jest Twój kot?".
Wiem - właśnie go jem.


Moja Mama napisała mi wtedy w mailu: Widziałam dzis kotka przepieknej piękności, podwórkowy czarny, mały (około 4-5 mies) długowłosy. wyciągał do mnie łapkę w tramwaju. Widzicie, do czego to doszło, że małego hipisa koci rodzice wysyłają, by żebrał po tramwajach. Na Węgrzech to by wyciągał nie łapkę, a kopytka i nie w tramwaju, lecz w garnku.

Na zakończenie donosów z Budapesztu, żeby było jasne, że wszystko się udało jak najprzedniej, zdjęcie Ani w najwyższym szczycie Budapesztu.


Michał.

PS: to już koniec questu, ale jeszcze suplement. Tego tematu nie może zabraknąć w mojej korespondencji zagranicznej - już kiedyś donosiłem o piłce nożnej ze Szwecji.

Jak wszyscy wiedzą, dzisiaj grają NASI. Polska zresztą, jak słyszałem, też. Na mecz Polski jedzie dzisiaj kolega z biura. Zdecydował się zamienić bilet po tym, jak okazało się, że Angola nie jest na południe od Szkocji. To znaczy, jest, ale nie tak bezpośrednio, jak się tego spodziewał. Kolega jest Niemcem, ale potrafi powiedzieć po polsku "Dzień dobry, chciałbym zamówić żurek w chlebie". Jeżeli usłyszycie to podczas transmisji, nie dziwcie się, tylko podchwytujcie slogan. Podtrzyma to chłopców na duchu.

Przed prawie miesiącem reprezentacja Niemiec pokonała w sparingu ESV Luckenwalde, 7:0, dla fanów księgowości podaję kwotę słownie: siedem, zero. Dla seksoholików i innych fanów numerologii dodam, że Polacy niedawno wygrali ze zbieraniną z niemieckich podwórek (podobno czwarta liga), coś chyba z 12:0. A teraz coś dla fanów logiki. W przedzień wspomnianego meczu Niemiec jeździłem rowerem po Luckenwalde. Mają świetne drogi rowerowe. Ale w całych Niemczech jest tych dróg dużo więcej. No i Niemcy wygrały mecz z Luckenwalde. W Niemczech dróg rowerowych nie ma tylko na podwórkach i dlatego Polska wygrała z niemieckimi podwórkowcami. Wszystko układa się w logiczną całość.

Konkluzja więc jest taka - jak Polska może wygrać z Niemcami, kiedy obowiązuje w niej całkowity zakaz pedałowania?

Kończę, zanim podpadnę Romanowi po raz trzeci.