środa, marca 05, 2008

NORGES LOVER (3) Miki's Delivery Service


Poszedłem do kina na animowany film japoński mistrza Miyazaki. To jeden ze starszych, nie pokazywali go ubiegłej jesieni na Przeglądzie Anime - „Kiki's Delivery Service“. Nie miałem problemu przy wyborze wersji językowej, bo i tak nie byłbym w stanie odróżnić japońskiej od norweskiej; jedni i drudzy uprawiają ciągły recykling spółgłosek. Po obejrzeniu filmu wciąż nie wiem, o co chodziło w życiu głównej bohaterki – i to akurat sprawiło, że poczułem się jej bardzo bliski.

Poza tym Kiki dostarczała ludziom przesyłki, tak jak ja dostarczam gazety. Całe Oslo i jego okolice podzielone są między trzy regiony, z których MÓJ JEST NAJWIĘKSZY (tak mi się wcisnął caps lock). Mamy ponad 800 tras, które każdego dnia obstawia ponad 600 osób. Trasy poranne robi się między 2 a 6, trasy popołudniowe, ok. 14 - 17. Zacząć można kiedy się chce, ale górna granica powinna być dotrzymana, bo subskrybentom obiecano poranną gazetę przed szóstą, popołudniówkę – przed piątą.

Popołudniu posuwam piętnastkę, bo czternastka jest zbyt niestabilna, jak dla mnie. W nocy podobnie, biorę 71-kę, bo 70-tka ma już problemy z pokryciem. No, po prostu niektóre wózki są gorsze od innych.

Popołudniu sprawa jest prosta - mam ok. 80 prenumeratorów popołudniówki „Aften“, a pozostałym podrzucam tylko reklamy albo specjalne dodatki pisma, jeśli akurat są. W nocy jest dużo bardziej skomplikowanie - a wózek jest coraz cięższy z każdym dniem tygodnia, bo też wydania są coraz grubsze. Każdej nocy mam w wózku co najmniej 250 egzemplarzy głównego dziennika „Aftenposten“ i minimum 200 sztuk pomniejszych gazet. W piątek dochodzą do tego magazyny i dodatkowe tygodniki. Suma cen detalicznych wszystkich gazet w nocnym wózku to jakieś 4-6 tys. PLN. Ale nie starczyłoby dnia, żeby to samemu opchnąć. Do tego, wiadomo, mój pracodawca nie ma cierpliwości Marii Antoniny. Wystarczy, żebym jednej nocy nie obrócił towaru jak należy, a straciłbym szanse na następne razy. Sprzedanie chociaż tego, co mi zostaje nad ranem w wózku, dałoby mi dziennie paręset koron zarobku ekstra. Ale gdyby mnie to kręciło, znalazłbym fuchę w Polsce - przy prywatyzacji „Ruchu“.

I tak mogę się tutaj jeszcze wiele nauczyć. Na przykład, idąc do pracy spotykam pchającego wózek Murzyna z wąsami. Po trzech godzinach wracam, a tu Murzyn bez wąsów. No proszę - najlepsi to potrafią się nawet ogolić w tej pracy! Póki co cierpliwie znoszę skargi i uczę się hodować skorupę zobojętnienia wokół mojej podłej cechy pełnego zaangażowania we wszystko, co robię.

Z problemami klienci dzwonią do obsługi klienta, a ta przekazuje sprawę do mnie. Jeśli ktoś dostaje gazetę, której nie zamawiał, typowym manifestem jest zostawianie jej pod drzwiami (nie będzie odcisków palców, to nie każą za to płacić). To, że kto inny, kto zamówił to pismo, go nie dostaje, to już specjalnie nikogo nie martwi - dopóki ja nie będę musiał wszcząć nocnego śledztwa. Sąsiedzi się ze sobą nie komunikują. Świetnie rozwinięta jest za to komunikacja jednostronna, takie „w pół do komunikacji“. Mowa o wywieszaniu kartek, które jest tutaj chyba sportem narodowym zaraz po narciarstwie. Kartki wiszą na wszystkich klatkach, w każdej sprawie. Nie ma się co dziwić, bo w teście z Pizy poszło im całkiem dobrze w pisaniu. Pół biedy, jeśli przeczyta to młody, inteligentny, wykształcony Polak (nawet nieznający norweskiego). Ale przecież rdzenni sąsiedzi, jak wiadomo z Pizy, będą już mieli problem z przeczytaniem. Czasem znajdę także kartki skierowane tylko do mnie - a to, że ich drzwi to te a te, a to że ktoś nie prenumeruje wcale pisma, które mu podrzucam. Albo post-it z tytułami pism, naklejony przy drzwiach; i tak sobie wisi tygodniami, a ja zastanawiam się, co by szkodziło, podać na drzwiach nazwisko.

Skarga: nie dostarczono pisma tej a tej, mieszkanie 244. Za dwa dni, nie dostarczono pisma tej samej, mieszkanie 242. Zastanawiam się, przeprowadzka? schizofrenia? bigamia? kurwa prenumeratorka?
Skarga: proszę kłaść gazetę na wycieraczce, nie na podłodze („kłaść?“ - a to dobre!) Odpowiadam: niech sobie kupi większą wycieraczkę.
Skarga: klient w ogóle nie dostaje swoich gazet. No to o tym to trzeba było pomyśleć przy zakupie wycieraczki z napisem „Go away“!

Z wycieraczek najdziwniejsze, jakie dotąd widziałem były z Gore-texem, jeżeli wierzyć napisowi. Za to miłym gestem, z jakim się spotkałem, było wyłożenie wszystkich wycieraczek z piętra obok windy. Pewnie po to, żebym nie musiał tyle łazić. Tylko co ja mam z tym zrobić, kiedy wycieraczki nie są podpisane? Ale, ale, spokojnie... a drzwi to niby są? I o tym będzie w następnym odcinku.

sir Miki de Livery