poniedziałek, czerwca 23, 2008

NORGES LOVER (13) Fucking w Austrii

Jutro półfinał Tyskland - Tyrkia, którym poświęciłem jeden z poprzednich odcinków. Niemcy. Futbolowi mistrzowie końcowej dyscypliny i władcy ostatniej chwili. A że jak pisałem wcześniej, Turcji do nich niedaleko, kluczowe mecze na tych mistrzostwach rozstrzygała w ostatnich momentach.

Ostatni półfinał Niemcy - Turcja to MŚ 2002, na których zajęli potem odpowiednio 2 i 3 miejsce. Po takim wyniku zapanowała wtedy w Niemczech wyjątkowo radosna ekumeniczna atmosfera. Jedni i drudzy przegrali, ale byli na podium. No i wreszcie potaniały kebaby.

Jeżeli jutro wygra Turcja, eksminister Orzechowski (ten typ eks akurat niestety wraca) już zapowiedział zwołanie Rady Nadzwyczajnej ONZ, na którego forum ogłosi plan ratowania Europy. Jak uczy historia, we Wiedniu Turków mogą pokonać tylko Polacy.

No i proszę, nie pomógł Beenhakker - Orzechowski załatwi. Rację mieli zwolennicy opcji polskiej w reprezentacji, tyle że nie wystarczy, by trener był polski; musi być wszechpolski. Dla polskiej racji stanu najgorszy byłby oczywiście finał Rosja - Niemcy (ZSRR - RFN brzmi bardziej znajomo). Bo komu mielibyśmy kibicować? Może wreszcie przyznamy rację Witkacemu, który w 1930 r. pisał w „Narkotykach“:

Jestem wielkim przeciwnikiem rozwydrzenia sportowego, które się w ostatnich latach rozwinęło. Te „ambasadory“ polskie (szczególnie polskie wobec zacofania na innych punktach) za granicą, te Ciumpały i Wyprztyki, które reprezentują tężyznę narodu i są czczone jak bogi jakie, to jest gruba i niezdrowa przesada. Nawet już nie zazdroszczę sportowi miejsca w gazetach codziennych ani pism specjalnych, których nie mogła się doczekać nigdy nasza sztuka. Sztukę najwyraźniej diabli biorą i może naprawdę nie warto się już tak bardzo nią zajmować. Ale to ciągłe zaprzątanie umysłów młodzieży tylko tym, że Jasiek Wątorek skoczył o trzy cm wyżej niż Maciej Wąbała, jest objawem przykrym i mogącym na długich dystansach dać w wymiarze ogólnej kultury narodowej wyniki bardzo smutne. (...) Oczywiście muszą być specjaliści, którzy tylko rekordowemu sportowi poświęcać się będą mogli. Niech sobie będą i niech nawet dla odpoczynku pewna ilość ludzi zajmuje się ich wyczynami. Ale nie może dochodzić to do tego stopnia, żeby na nic już innego czasu w życiu nie zostawało, przynajmniej w sferze myśli. Bo oprócz tego jest radio (jako radiokręcicielstwo, a muzycznie biorąc jako to, co nazywam „wyjącym psem“ [„wyjący pies“ to taki typ, którego jest pełno w sferach radiowych (90%), a który słucha muzyki nie muzycznie, tylko uczuciowo, i któremu prawie wszystko jedno jest, czy słyszy Szymanowskiego czy granie pijanych górali, np. na harmonii]), dancing, niekiedy już od rana, jest kino, które coraz mniej nowego ma do powiedzenia i w którego obiecywaną wspaniałą przyszłość coraz mniej chce się wierzyć, jest gazetka puchnąca z dnia na dzień i zastępująca niektórym wszelką inną lekturę (...)

I tak, austriackie gazety świętowały właśnie 30 lat od zwycięstwa nad Niemcami, w Cordobie w 1978 r. Tutejszy komentator ocenił, że Norwegia też tak będzie pisać jak minie 30 lat, od kiedy pokonali Brazylię - na MŚ (w karnych). Nie trzeba było długo czekać - właśnie kilka pism obeszło tu 10-lecie tego wydarzenia.

Los uśmiechnął się do Hiszpanów, a na ich miejscu nie wyszedłbym nawet z szatni w ub. niedzielę. Dotąd przegrali wszystkie mecze grane w mistrzostwach 22 czerwca: 1986 - ćwierćfinał MŚ przegrany z Belgią, w karnych, 1996 - ćwierćfinał ME przegrany z Anglią w karnych, 2002 - ćwierćfinał MŚ przegrany z Koreą Południową, w karnych, aż po 22.06.2008 r. - wygrany ćwierćfinał z Włochami, w karnych (sam już nie wiem, czy to aby nie mistrzostwa w karnych?)

Daje to nadzieję, że Niemcy nie zostaną w tym roku mistrzem Europy, mimo że statystyki twardo za tym przemawiają, przynajmniej w zestawieniu urzędu absurdalnych statystyk z Bremy. Dla Niemiec kluczową liczbą okazuje się być 36:
- wygrali MŚ w 1954 i 1990 (po 36 latach),
- zajęli 2. miejsce w MŚ w 1966, po czym znowu w 2002 (36 lat),
- zajęli 3. miejsce na MŚ w 1934, 1970 i 2006 (co 36 lat),
- wygrali ME w 1972 - więc 36 lat temu.

Poza tym, dotąd Niemcy wygrali dwa mecze otwarcia w ME i za oboma razami zostali mistrzami - w 1980 i 1996. Jeżeli więc Niemcy zostaną w tym roku Mistrzami Europy, zawdzięczają to tylko Polsce, która utorowała im drogę do sukcesu. I to nie tylko tamtym dwóm, którzy grali, ale i całemu naszemu zespołowi figurantów. Ich roli nie wolno nie doceniać. Bo jak mówi tao - to nie szprychy, lecz powietrze między nimi pcha koło do przodu.

Wracając do Austrii, która od miesięcy okupuje gazety. Fritzl podobno zmienił linię obrony i mówi, że bawił się z córką w chowanego, pod wpływem „Latającego Cyrku Monty Pythona“. Brytyjskim komikom grożą surowe kary. O ile uda się ich odnaleźć. Podpowiadamy - mogą być tutaj:


View Larger Map

piątek, czerwca 20, 2008

NORGES LOVER (12) Seks w wielkim getcie

W połowie czerwca policja znikła nigeryjskie kurwy, jak by powiedział Kubuś Puchatek. Może nie znając tutejszych zwyczajów nie kasowały podwójnie?

Podwójne są za to imiona prostytutek - przynajmniej tych luksusowych, które jeżdżą po miastach i spotykają się ze stałymi klientami. Jedno imię w domu, drugie „na wyjeździe“ (skoro już o futbolowej nomenklaturze, to żałuję, że prezes Listkiewicz tak rzadko wyjeżdża).

Nic dziwnego, że dowiedziawszy się o tym, zrobiło mi się nieswojo. W mojej firmie panuje ta sama tendencja. Już pierwszej nocy Niemiec, który przyuczał mnie do pracy, rzekł: „Cześć, jestem Guenther, ale wszyscy mówią na mnie Markus“. Być może ta konspiracja stanowiąca ważną część naszej kultury korporacyjnej jest adaptacją zachowań klientów. W końcu ich większość zdaje się mówić: „Nazywam się Dupsen, ale na frontowych drzwiach mam napisane Cipsen“. Ale ten temat opisałem już obszernie wcześniej.


I tak przez sześć nocy w tygodniu obsługuję pewne osiedle w centrum miasta, a że to bogate osiedle, moi klienci są głównie biali. Bardziej aryjskie są już chyba tylko dzielnice willowe: Frogner - tam, gdzie jest większość ambasad, oraz położona wzdłuż fiordu na południu Nordstrand (myląca nazwa „północna plaża“ pewnie pochodzi z czasów zimnej wojny).

Za to część ścisłego centrum Oslo to tzw. „mały Pakistan“. Tam znowu ponad 60% mieszkańców jest obcego pochodzenia. Mieszkam blisko Grønland, które pewien reżyser nazwał najbogatszym gettem świata. I kręci tam właśnie film o kafejce w monsunowym deszczu tropików. Pasuje doskonale, bo w Oslo panują dwie pory roku: zimna deszczowa i ciepła deszczowa. No i oczywiście przechodnie - jak żywcem z tropików. Dziś hamsunowski porucznik z „Pana“ nie musiałby uciekać od nieszczęśliwej miłości aż do Afryki. Wystarczyłoby wysiąść ze stołecznego metra na stacji Grønland.


Przeciętny mieszkaniec Oslo pije 3 kubki kawy dziennie, z czego 2 na zewnątrz (w sensie, nie że wylewa, tylko że kupuje na mieście). 20-29-latkowie wydają na kawę na mieście po 18.000 koron (ok. 7.000 PLN) rocznie!

I jeszcze więcej procentów przy okazji kinowej premiery „Seksu w wielkim mieście“. Norweski tytuł serialu i filmu to „Seks i życie singla“, ukazał się więc obszerny artykuł w popołudniówce, poświęcony singlom. Jest nimi 39% spośród mieszkańców Oslo w wieku 20-34 lat.

Podano też ciekawe statystyki, ale odnoszące się do ogółu Norwegów, przez co można wnioskować, że single albo seksu nie uprawiają wcale, albo w 100%. Może też być tak, że single w Oslo nie kochają się w Oslo, więc urząd statystyczny nie mógł zestawić odpowiednich kwerend.

Według badania Durexa, 58% Norwegów uprawiało seks na imprezie, 34% w parku, 52% w WC, 51% w samochodzie, 46% w sypialni rodziców, a 17% w pracy. 21% Norwegów przyznaje się do zaliczenia choroby przenoszonej drogą płciową (na świecie tylko Wietnamczycy deklarują to częściej). Wszystko to sobie wymodelowałem statystycznie i wyszło mi, że najlepiej do ww. profilu pasuje... pingwin wiewiórczy (szkoda tylko, że nie istnieje).

Ponadto 70% Norwegów miało co najmniej jeden one-night stand, 73% - niezabezpieczony seks z kimś o nieznanej historii ten-tego. Każdego ranka, jak pisze gazeta, przed drzwiami kliniki Olafii w centrum miasta, ustawia się kolejka, zanim jeszcze drzwi zostaną otwarte o 7:45. „Nie pękaj - stań w kolejce“ - znamy to dobrze z PRL-u.

W kolejce miejsca jednak widocznie nie starczy dla wszystkich, albo nie wszyscy tak wcześnie wstają. Gdzieś zasugerowano, że nawet co druga mieszkanka Oslo w wieku 20-30 lat mogła mieć aborcję. Chcę wierzyć, że to bardzo popularny gatunek rybek akwariowych.

Kiedy na początku roku szukałem mieszkania, natrafiłem na ofertę za 1 koronę miesięcznie, w zamian za opiekę nad 14-latką. Teraz wolę już nie przeglądać tych ogłoszeń, żeby nie trafić na 15-tkę z a…kwarium.


Wasz członek
Nigerian Tourist Country Lovers' Society
Pan Borun, porucznik z akwariowych tropików.

niedziela, czerwca 15, 2008

NORGES LOVER (11) Pay me two times

Przez miesiąc byliśmy związkiem na odległość, aż na początku kwietnia się wprowadziła. Lodówka Bosch. Związek na odległość ma wprawdzie wiele plusów, choćby to, że omija mnie, jak ona się otwiera i kiedy wieje od niej chłodem (akurat w przypadku lodówki oba stany są silnie skorelowane). Chciałem jednak mieć ją bliżej, bo wciąż tęsknię za wszystkim, co kontynentalne, szczególnie niemieckie. Rozpłakałbym się nawet w Beate Uhse.

W norweskich alfabetycznych listach krajów tuż przed Niemcami (Tyskland) jest Turcja (Tyrkia). I bliskość ta okazuje się nie być wcale przypadkowa. Szczególnie na tle całej tutejszej mieszanki kultur, Turcja to już absolutna Europa. Znalazłem turecki sklep kolonialny i kiedy poznałem jego wnętrze, zapragnąłem bywać w nim częściej.

Jak każda wielka miłość, zaczęło się od herbaty (no dobra, może być jeszcze przymierzalnia). Wystawili na ulicę herbatki ekspresowe, wabiąc mnie cynamonowo-goździkową i koperkową. Odtąd kupuję tam przeceniony chleb - w paczce za 15 koron po bochenku oliwkowego i orzechowego z włoskiej piekarni. Starczy ich na tydzień. Oczywiście pod koniec tygodnia chleby już nieco twardnieją, a nie można ich, jak tych kupowanych w marketach, pokroić na miejscu. W domu mój nóż nie bardzo się do tego nadaje. Musiałem więc samodzielnie odkryć dewizę młodych małżonek milionerów: „starego łatwiej skroić“.

Poza tym kupuję tam wszelkie chałwy, sosy, owoce, przyprawy, mleka kokosowe. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że szpinak wcale nie ma wiele żelaza, jak się mówi. Chyba nie widzieli szpinaku z puszki. Ryż kupuję w takich workach, w jakie je pakują w Chinach czy Tajlandii. Mają po 5 - 10 kg i takie fajne kolorowe napisy. „Eat colors“ Knorra wysiada. Worki te znam też dobrze ze zdjęć w prasie, przy artykułach alarmujących o ciągłym wzroście cen ryżu.

Zapowiedziano już zresztą ogólny wzrost cen żywności w Norwegii - czteroosobowa rodzina wyda od lata 3.000 NOK rocznie więcej na jedzenie. Tutejszy zaś urząd statystyczny opublikował prognozę inflacji przekraczającej 4% - po raz pierwszy od 20 lat! Norwegowie na pewno pójdą za ciosem Polaków, w następnych wyborach w ogóle nie wybierając PIS-u do parlamentu.

Koszt życia tu nie jest niski, Oslo to zresztą najdroższe miasto świata. Czynsz - 2.500 PLN, godzina z panienką spod parlamentu - 750 PLN, bilet miesięczny - 350 PLN, za to satysfakcja z wytykania oponentowi w debacie politycznej, że pracowałem w Norwegii - bezcenna!

Jeden pakistański sklepikarz w mojej okolicy ma dość dziwny zwyczaj podwójnego kasowania klientów. Przez cały czas rozmawia przez telefon, więc jak ktoś nie jest choćby ćwierćasertywny, to ma ciężko. Sklep nazywa się „7 days“, ale z powodzeniem mógłby się nazwać „2 times“. Już widzę jego reklamy wykorzystujące „Love me two times“ Doorsów, z zastąpieniem 'love' przez 'pay' (choć są to przecież dobra komplementarne, a nie substytuty).

Jednocześnie doświadczam dowodów na oddalanie się kontynentów. W czerwcu znika z Norwegii Lidl, przejęty tutaj przez Rema 1000. A była to kolejna z moich świątyń kontynentalności. Sklep, w którym układ i zawartość półek przypominały te polskie i niemieckie. I gdzie jogurty były w bardzo wielu różnych smakach i nie wszystkie z jednej firmy. Komentując tę likwidację jeden ekonomista nazwał norweski rynek „rynkiem Myszki Miki“ - mały i nieszczególnie atrakcyjny. I do tego koniecznie snobistyczny, bo Lidl, co tu dużo mówić - był znacznie tańszy od reszty.

Być może eliminowanie tańszej konkurencji przez tych, co kasują podwójnie, to wskaźnik tutejszego dobrobytu? Kiedy już można mieć wszystko, zaczyna się liczyć, jakim co się kosztem posiadło. Musi być oczywiście jak największy. Wyobrażam sobie taki dialog na ulicy:
- Patrz, jakiego ma mercedesa!
- Ciekawe ile (razy) za niego zapłacił.

Wymyślanie takich dialogów to moje ulubione zajęcie w kuchni. Obok przypominania sobie, co robiłem w dniu, w którym upłynęła data ważności produktów, jakie przyniosłem od Turków. Przed każdym obiadem całe życie staje mi przed oczami. Przed, nie po, na szczęście.

wtorek, czerwca 10, 2008

NORGES LOVER (10) 3:10 do Meny

„Najpiękniejszą ulicą w mieście, przystając sobie od czasu do czasu przed wystawami sklepów, szedł elegancki pan. Nowiuteńkie ubranie ślicznie na nim wyglądało. Kiedy doszedł do końca ulicy, przeszedł na drugą stronę i zaczął iść w przeciwnym kierunku.

Lekki, podrygujący, szczęśliwy. T o b y ł F e r d y n a n d .“


Ludwik Jerzy Kern: Ferdynand Wspaniały.

Tymczasem nieopodal, nieelegancki pan z pomarańczową torbą pchał granatowy wózek pełen magazynów z Britney Spears na okładce i wchodził z nimi do każdej bramy. Kiedy doszedł do końca ulicy, przeszedł na drugą stronę i zaczął iść w przeciwnym kierunku.

Lekki, podrygujący, szczęśliwy. T o b y ł M i c h a ł .

„Już piąty albo szósty raz szedł wzdłuż tej ulicy. Nie ma się czemu dziwić“.

Taka praca. Nad roznosicielami gazet unosi się pewien swąd, lecz jest to zapach pracy. Stopione podeszwy, ubranie przepocone od biegania po schodach, palce poczerniałe od druku, rozwiany fryz. Przypomina mi się, jak ostatniej jesieni wynosiłem śmieci na podwórku w centrum Szczecina (przedsiębiorcą będąc). Podchodzę do śmietnika, a tam do mnie żul w te słowa: „Co je, zasad nie znasz?“ Zapytałem grzecznie, jakich zasad, na co on: „Jak jeden szpera, to drugi nie szpera!“. Teraz to by mi wreszcie okazał respekt!

Pomyślałem o pracy na śmieciarce, mógłbym wtedy za dnia otworzyć własną piekarnię. A branża kwitnie. Jak pisał na pierwszej stronie tutejszy odpowiednik „Pulsu Biznesu“ - świeże bułeczki idą jak... świeże bułeczki.

„Przechodnie patrzyli na niego z podziwem, a on mijając ich uśmiechał się z wrodzonym sobie wdziękiem. Odsłaniał przy tym swoje białe zęby, ale tylko trochę. Tyle, ile trzeba“.

Trasę obok robi Murzyn z Jamajki (Europejczyk! - jak by rzekł Rocky Balboa). Ciągle mnie pyta, kiedy wybiorę się z nim na Jamajkę, po czym zawsze dodaje, że jego siostra bardzo lubi białe mięso. Nie bardzo wiem, o co chodzi. Może to, że mu kołuję fajki z Polski, to dopiero sprawdzian przed przemytem kuraków na Karaiby?

Całkiem możliwe, bo jest to wytworny smakosz - ciągle mówi o gotowaniu. Na szczęście nie proponował mi jeszcze specjału Chefa z South Park, swoich „salty chocolate balls“, ale mówi „I am going to wok“, a to znowu, że „employer respects employee if he is in onion“. Twierdzi nawet, że ta cebula do niego pisze i prosi, żeby w niej był...

Nie, nie napiszę, że to zboczenie albo odchył. Raczej hobby, może światopogląd, na pewno sposób na wyrażenie swojej indywidualności. Nie chciałbym zabrzmieć jak fruktofob. Szczególnie że pamiętam, jak ciężko takie podejrzenia znosił Wilq. No, ale taki np. „Afronordic Onion“ byłby ciekawym sequelem „American Pie“.

„Jednak każda najpiękniejsza ulica, choćby była najdłuższa, gdzieś tam się kończy“.

Najczęściej schodami. Mam więc jeszcze jedną pracę - w markecie Meny. Układam towary na półkach. Przez całe dzieciństwo zbierałem puszki i opakowania po herbatach, i większość czasu zajmowało mi ich równe ustawianie (nieliczni już wspomną, że była to praca syzyfowa, regulowana przez rozkład jazdy tramwajów na mojej ulicy). Nie dziwi więc, że i do tej pracy okazałem się mieć wymagane kwalifikacje! Tutaj destrukcyjną rolę tramwajów przejęli klienci i połowę z 7-8 godzin po 2 razy w tygodniu zajmuje mi ustawianie towarów równo na półkach. Oczywiście już to się odbiło na moich własnych zachowaniach konsumenckich, bo będąc sam na zakupach zawsze biorę towary z tyłu półki, no i ogólnie, mam tendencję do poprawiania tego, co stoi z przodu.

A jeśli to dopiero początek spirali psychoz? Boję się, że obcując sam na sam z taką ilością żywności, zacznę z nią rozmawiać, jak kolega z Jamajki. Nie pracuję wprawdzie przy warzywach luzem, ale kto wie, jakie chwyty zastosuje cebula, bym dostał się do jej słoiczka? Cebula jest w końcu - by sparafrazować „Hamleta“ w przekładzie Barańczaka - rodzaju żeńskiego.

A zdolności dzisiejszej żywności są naprawdę imponujące. Znalazłem na przykład kotlety, w których zagrożenie, że mięso wejdzie w zęby spada ponad dwukrotnie! (a to dlatego, że jest w nich 40% mięsa).