sobota, września 05, 2009

NORGE - LOVER 2:1 Prawo drugiego biurka

Kiedy w grudniu 2007 r. po raz pierwszy starałem się dowiedzieć, jak i za ile dotrzeć z lotniska do centrum Oslo, wszystko wyjasnił mi młody praktykant w punkcie IT. Jak się niebawem okazało, zupełnie błędnie (kwestie różnych przewoźników, zniżek studenckich, opłaty za przewóz roweru). Gdy już kupiłem bilet, mając trochę czasu do pociągu, pobiegłem czym prędzej do punktu IT, by chłopcu objaśnić, że się mylił. W trosce o interes innych podróżnych oraz dla porządku, który tak miłuję (co, jak wtedy jeszcze wierzyłem, czyni ze mnie pełnej krwi Skandynawa).

Chłopca już przy okienku nie było. Kiedy wyjaśniłem sprawę jego przełożonej, odpowiedziała: "E, to praktykant, on nie musi tego wiedzieć". Tak poznałem praktyczne działanie "Prawa drugiego biurka" (własność pojęcia Magdalena W., Oslo), na którym zasadza się funkcjonowanie obywatela w Norwegii: jeśli czegoś nie uda ci się załatwić, idź do drugiego biurka, a tam to dostaniesz.


Kogoś, kto wyląduje na lotnisku Gardermoen, zastanowi, czy zawsze jest zamglone. Pewnie to pierwsze wrażenie, które Norwegia musi, po prostu musi wywołać w przybyszach. Musi być na to jakiś dekret. Tym bardziej, że miejsce to wybrano w latach 80. z dwóch alternatyw. Inne miejsce doradzali specjaliści od klimatu - prawie nigdy się tam nie chmurzy, a budowa lotniska wiązałaby się tylko z wycinką lasu, a nie z przesiedleniami (co jak wiadomo kosztuje).

Od tego czasu powstały (zupełnie nie wiadomo, po co) dwa nowe mniejsze lotniska cywilne po obu stronach fiordu, ale to położone na północy, w głębi lądu, Gardermoen wiedzie prym jako OSL. A z jego wyborem wiąże się tajemnica zabójstwa politycznego, mającego obciążać rządząca wtedy i dziś w Norwegii Partię Pracy (czy dokładniej właściwie: Robotniczą). W niewyjaśnionych okolicznościach główny specjalista wypadł z hotelu w Kopenhadze, a jego raport doradzający inne miejsce zniknął na zawsze (czy jak by to pewnie ujął tutejszy pastor: trafił na biurko Wszechmogącego).

Po partii rządzącej to spłynęło. Partia ta to w ogóle fenomen, jak na polskie warunki. Zasiedliła najbardziej ponury gmach przy głównym rynku. A myślałby kto, że takie rzeczy to tylko w erze... Stalina (pomyślmy, co by to było, gdyby tak w Polsce zrobił PiS...). Nie dziw więc, że z podobnym luzem Norwegowie podeszli do sprawy domniemanego zabójstwa politycznego i Arbeiderpartiet ma najwyższe notowania w sondażach przed nadchodzącymi za parę dni wyborami do parlamentu.