(rzecz o niewidzialnej ręce jednorękiego bandyty)
Ze sklepem jak z kobietą. Ktoś powie, że wszystkie są takie same. Kogoś zadowoli to, co znajdzie w jednym miejscu i nie będzie wyłaził poza osiedle. Ja za to lubię poznawać, delektować się wszystkimi i odkrywać te istotne drobne róźnice, jedność w różnorodności.
Dlatego też szczególnie lubię moją kolejną pracę, przez którą już w październiku przestałem chodzić na zmywaki. Dystrybutorów nie zadowala taki sposób wykładania towaru, o jakim pisałem wcześniej. Personel sklepu traktuje w końcu jednakowo wszystkich producentów i nie zadba specjalnie o interesy jednego z nich. Słuszna obawa. Przypomina się, jak w zeszlym roku, kiedy pracowałem w sklepie, podeszła klientka, pytając, które chipsy jej polecam. Odpowiedziałem krótko: - Ja tego gówna nie jem, proszę pani. No i nie kupiła.
Po sklepach, w ustalonym rytmie jeżdżą więc przedstawiciele dostawców, przejmując na siebie wyłożenie towaru i dbając o jego elegancką ekspozycję. Tu, tak jak i w Polsce, nazywa się ich merchandiserami, co w angielskim jednak oznacza pewien rodzaj automatów do gry, takich jak ten, z którego można sobie wyłowić maskotkę. Ale pasuje, skoro układanie towarów porównałem wcześniej do jedorękiego bandyty.
Zostałem jednym z zastępców, kiedy któryś z merców zachoruje. Oczywiście, kiedy do odwiedzenia jest kilka sklepów w całym mieście, istotne jest, by dobrze zaplanować trasę. Napotykam więc wreszcie w praktyce tzw. problem komiwojażera. Nie, nie chodzi o stosunek Dustina Hoffmanna do Johna Malkovicha w ekranizacji słynnej sztuki. Problem komiwojażera to kwestia takiego zaplanowania trasy, by być wszędzie najmniejszym kosztem. (Swoją drogą, ciekawe, jak śmierć sobie z tym radzi? Może to stąd biorą się tsunami).
Merce jeżdżą samochodami, zabierając ze sobą towar do zwrotu (zepsuty, uszkodzony, przeterminowany). Ja zaś przemierzam miasto komunikacją miejską, co trwa o wiele dłużej. Jeżdżąc tak od października po różnych sklepach wsiadłem już lub wysiadłem na połowie z niemal stu przystanków metra w Oslo.
Wprawdzie płacą mi za czas spędzony w podróży, powinienem więc wybierać najmniej optymalną trasę (i do tego jeszcze przesiąść się na narty). Ale doprawdy, jest wiele sposobów na przedłużenie wizyty w ciepełku sklepu! Najpierw trzeba znaleźć szefostwo, potem odebrać towar swojego dostawcy, ułożyć go na półkach i wreszcie sprawdzić, jak prezentują się wszystkie jego produkty - porządkować, wypychać towar na półkach. Kiedy trzeba, robię propozycję zamówienia - a szczególnie dobitnie daję znać szefostwu sklepu, jeżeli któregoś z „moich“ produktów w ogóle nie ma.
Wybieram więc jak najszybsze połączenia, tym bardziej, że nigdy nie wiadomo, ile pracy mnie czeka w następnym sklepie. Raz utknąłem w jednym miejscu przez dwie godziny układając wyłącznie wieżę z 64 pudeł z chipsami (po 20-21 sztuk). Ale nie tylko z chipsów jestem w stanie wyrzeźbić wszystko. Tampony o.b. układam z determinacją samego Simona Mola. Plan jest taki, by każda tutejsza dziewczyna włożyła sobie coś, co miałem wcześniej w rękach.
Z pierwszej - nomen omen - ręki dowiedziałem się, że opisane przeze mnie przed rokiem lizaki na podryw w ogóle zniknęły z rynku. Dystrybuuje je właśnie mój najczęstszy zleceniodawca.
Inaczej niż etatowi merchandiserzy, pracuję jednak i dla innych dostawców. Układałem więc i Unilevera, i Marsa (Masterfoods). Czyli dbając o Knorry i Liptony, musiałem zachować niewzruszenie wobec krzywych słoików Uncle Ben's. Nie poprawiać, nie układać, przejść mimo obok nieporządku, bo teraz to konkurencja - chociaż w poprzednim sklepie mogło być odwrotnie. Żeby tak swobodnie oscylować między różnymi dostawcami, potrzeba doprawdy wprawy poligamisty (wiedzieli, do kogo się zgłosić!)
Na wieść o tym, że jednego dnia przez 4 godziny układałem szczoteczki do zębów Jordan, nikt inny, a Rafał Klepacz napisał mi: - Jesteś w tym najlepszy... naprawdę. Tego samego zdania musi być więc jedna czwarta delegatów na niedawny Zjazd ZHP - jakieś 51 osób! (Pozostaje tylko wywiedzieć się, ile z nich to kobiety).
-
►
2015
(20)
- ► października (3)
-
►
2010
(35)
- ► października (2)
-
▼
2009
(24)
-
▼
grudnia
(8)
- NORGES LOVER (42) Come on in p*** lovers!
- NORGES LOVER (41) Łapka zwana Rysią
- NORGES LECTER 4.0 Po drugiej stronie kaski
- NORGES LOVER (39) Pan Samochodzik i Skarb Państwa
- NORGES LOVER (38) Nobel nad morzem
- NORGES LOVER (37) Subway to Mars
- NORGES LOVER (36) Lemon Curry?
- NORGES LOVER (35) Bez popeliny
- ► października (5)
-
▼
grudnia
(8)
-
►
2008
(19)
- ► października (1)