poniedziałek, października 19, 2009

NORGES LOVER (31) Owieczka w każdym porcie

Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Norweska prasa pełna jest więc reakcji na moje doniesienia w blogu. A to, że wiatraki zabijają tu jednak wiele ptaków. W samej farmie wiatrowej w niewielkim regionie Smøla od 2006 r. wiatraki pozbawiły życia 27 z ok. 200 tamtejszych orłów bielików.

Podobnie jak linie wysokiego napięcia - rocznie ginie przez nie ok. 450 000 pardw (ptak zamieszkujący północną Europę). W regionie Finnmark przez ponad 600 km stawianych nielegalnie płotów przeciw zwierzętom, zginie w tym roku więcej pardw niż z ręki myśliwych.


A to znowu napisano, że, fakt - Wikingowie to może nie, ale wielu Norwegów wyjechało do Ameryki za chlebem. Ukazała się właśnie książka rewidujaca dotychczasowe liczby. Emigrantów było znacznie więcej, niż wcześniej przypuszczano. Wyjazdy zaczęły się w 1825 r. i ustały w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy Norwegia stała się nagle najbogatszym krajem swiata. Do USA wyemigrowało w tym czasie ponad milion Norwegów, a nie 800-850 tys., jak liczono do tej pory. Pół miliona wyemigrowało w samych latach 1880-1915, przy czym ludność Norwegii w 1890 r. przekroczyła dopiero dwa miliony.

Strumień migracji z Norwegii był 3,5 raza większy od średniej w Europie. Gdyby wszyscy Europejczycy opuszczali kontynent z takim natężeniem, emigrantów z Europy byłoby w Ameryce ok. 150 a nie 40 milionów.

Potomkami takich emigrantów jest oboje tegorocznych noblistów z ekonomii. Podzielą się 10 milionami koron szwedzkich (co odpowiada ok. 8 milionom norweskich koron - a właściwie już mniej, bo kurs szwedzkiej korony ciągle spada). Przeliczanie koron norweskich na szwedzkie jest tutaj na porządku dziennym. W sklepie, żeby wprowadzić promocję, wystarczy napisać - sprzedajemy po cenach w SEK - i klient odczytuje wtedy szwedzką cenę z metki.

Norwegowie nie są jednak standardowymi klientami. Nowemu szefowi szwedzkiej sieci marketów Ica (który jest Portugalczykiem) rok zajęło połapanie się w ich zachowaniach konsumenckich i norweska Ica wciąż przynosi straty. Mieszkańcy Oslo mają na wyciągnięcie ręki sklepy w Szwecji - okazja, której nie przepuściliby Niemcy, Portugalczycy, Polacy czy Bałtowie, jeżdżąc co jakiś czas przez granicę na wielkie zakupy. Gazety niedawno porównały ceny produktów tu i w Szwecji, sugerując, po co warto wybrać się za miedzę (sporo produktów jest tam tańszych o jedną trzecią). Norwegowie wolą jednak, jak się okazuje, robić małe zakupy a częściej, w sklepach w pobliżu, nawet przepłacając - o czym już zresztą sam dawno pisałem.

Szwedzi za to wciąż przyjeżdżają tu do pracy, bo bezrobocie wśród młodzieży wynosi w Szwecji 21,6% (15-24 lat) przy 4,7% bezrobocia w Norwegii (tyle że liczonego dla wieku 20-24 lat). Średni zarobek ludzi w wieku 18-22 odpowiada 15 tys. koron norweskich przy 24 tys. NOK średnio dla pełnego etatu w grupie wiekowej do 25 lat. Dane podane są w ten sposób, że na pewno norweskie przedstawiają się korzystniej, niemniej jednak z grubsza oddają sytuację.

W zeszłym roku czytałem o planach siedemnastki na wakacje: "Pojadę do Kaliforni, na Majorkę, no i oczywiście będę też pracować". Brać kilka tygodni wolnego podczas letniej pracy to tutaj standardowe podejście rozpieszczonych nastolatków. Na to pracodawca: "Nie po to znaduję kogoś na zastępstwo, żeby jeszcze jego kimś zastępować!" Wybiera więc chętnie Szweda, który nie ma żadnego problemu z językiem, ma wysoką motywację (zarobki) i przyjechał tu właśnie do pracy.

W Norwegii potrzeba także pastorów. Jeden z hierarchów za przesadę uznał używanie w rekrutacji firm headhunterskich, czym się ostatnio wykazał tutejszy "Kościół Marynarski", świadczący duszpasterską posługę na 40 platformach wiertniczych na Morzu Północnym. Warto też przeczytać jego ogłoszenie w chrzescijańskiej gazecie Vårt Land (Nasz Kraj). Piszą w nim:
Przeżyj własną przygodę z ropą - zostań "pastorem bożonarodzeniowym" (Psst: nie musisz wcale być pastorem, żebyśmy rozpatrzyli twoją kandydaturę!)

Chyba odnalazłem powołanie. I pracę na święta.

czwartek, października 15, 2009

NORGES LOVER (30) Okres ochronny na Czerwony Październik

Za oknami zrobiło się czerwono.

Norweski nowy-stary rząd ogłosił projekt budżetu i ekonomiści złapali się za głowę. Pieniądze z rezerw odkładanych z handlu ropą planuje się wykorzystać na poziomie zakładanym wcześniej na rok 2017. Wszystko to dla ratowania państwa socjalnego.

Nikomu tu nie przychodzi do głowy, by z nadejściem jesieni zakrzyknąć „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści“ - bo kto by pozostał? Kilku nazistów.

Skoro już o tym, co jest zakazane w Niemczech - opony kolcowe. Można je będzie zakładać od 15 października na północy Norwegii, a od 1 listopada w reszcie kraju. (Taka rowerowa opona z kolcami to pierwsza rzecz, na jaką wpatrywałem się na wystawie, zmagając się z tutejszą zimą przed dwoma laty). Użycie opon kolcowych w samochodach jest tutaj dozwolone w okresie zimowym, podobnie jak w Szwecji i Finlandii. Także w Austrii, tyle że tam obowiązuje zakaz używania ich na autostradach. Z podobnym zastrzeżeniem można korzystać z opon kolcowych przez cały rok w Szwajcarii. (Brak takiego zakazu w Norwegii wynika tylko z tego, że nie ma tu autostrad).

Za oknami zrobiło się żółto.

To mój trzeci październik w Skandynawii. Przed sześcioma laty spędziłem ten miesiąc w Skanii (wcześniejsze doniesienia w tym blogu). A przed rokiem napawałem się ciepłym i suchym październikiem, ciesząc się, że od 1.11 już mnie tu nie będzie. Najbardziej rozbawiły mnie wtedy prasowe doniesienia, że jedna linia metra ma spore opóźnienia, a właściwie zupełnie przestała kursować - przez... spadające liście. Wozy nie mogą podjechać pod górkę, bo jest ślisko! I tak co roku.

Przestałem huczeć niedawno - kiedy dotarło do mnie, że tym razem mieszkam właśnie przy pętli tej linii.

Przyszła złota polska jesień. („Polska“ - pewnie dlatego, że pokradli liście).

Za oknami zrobiło się pusto.

Z tego, że spadają liście, jednak się cieszę, bo kiedy zostanę w areszcie domowym, będę miał na co popatrzeć. Moim oczom na tarasie odsłania się widok na leżące w dole centrum miasta, a za nim wdzierający się w ląd fiord Oslo.

A fiordy to to, co wielu w Norwegii lubi najbardziej. Jak stwierdza jeden z amerykańskich komentatorów przychylnych Obamie (którego przyznanie Nobla postawić miało w bardzo niezręcznej sytuacji): w Norwegii lubię fiordy - za to mianowicie, że nie mieszają się do polityki.

środa, października 14, 2009

NORGES LOVER (29) Plastuś Wiking

K.I. Gałczyński: Teatrzyk Zielona Gęś, Cocktail-Party w Waszyngtonie (1947)

SENATOR GOOD MORNING:
Nudno, co?

SENATOR ICE-CREAM:
Rzeczywiście.

SENATOR O'COCOA:
To może zagramy w szach-mach-ciach-ciach?

SENATOR GOOD MORNING:
Dobrze. Ja wychodzę. Szach.

Islandia wylatuje w powietrze.

Przypomina się coś? Rok temu światowy kryzys (za przyczyną Stanów) rozsadził gospodarkę Islandii. To wtedy powstało najprzedniejsze hasło reklamowe, jakie znam. Linie lotnicze Icelandic Air rozpoczęły szybką kampanię reklamową pt. "Jeszcze nigdy Islandia nie była tak tania!" Ale czytajmy dalej.
SENATOR ICE-CREAM:
Mach.

Sardynia wylatuje jw.

SENATOR O'COCOA:
Ciach.

Znowu coś tam wylatuje w powietrze ku zadowoleniu Senatorów śpiewających hymn 51 "Bóg jest ostoją naszą".


U Gałczyńskiego przyszła Zielona Gęś i wysadziła w powietrze senatorów, rzeczywistość to jednak purnonsens, jakiego nie potrafiłby przewidzieć sam jego mistrz. Rzeczywistość więc nagrodziła senatora O'Cocoa pokojową nagrodą Nobla. Co wysadził w powietrze Senator O'Cocoa? Irak, może Afganistan? Raczej nie Iran, na pewno nie Rosję. Senator (dziś już prezydent) tłumaczy się, że przecież nie on pierwszy coś wysadził. Albo może sięgnie po oręż poprzednika ("paliłem bez zaciągania"). Ale poeta pamięta, kto zaproponował tę grę!

Dziś pewnie, by być za rozbrojeniem, wystarczy nie jeździć na rowerze tej marki, którą ma Hugo Chavez. Sam widziałem tu jeszcze w zeszłorocznych gazetach: Atomica. Od razu wiadomo, kto jest wszystkiemu winien. A Obamie, zdaniem niektórych, Nobel należy się już za samo pokojowe zakończenie walki z Hilary Clinton o nominację partii w wyborach prezydenckich.

W Oslo nie milkną echa decyzji o tegorocznym pokojowym Noblu. Podobnie jak na całym świecie, ale to w końcu tutaj werdykt ogłoszono i tutaj wszystko się odbędzie. Przypomina się więc przede wszystkim nieudane wstawiennictwo Obamy za OL 2016 w Chicago (jego wizyta sparaliżowała tego dnia całą Kopenhagę). W Oslo już w dzień po ogloszeniu werdyktu, centrum pokojowe odwiedziła rekordowa liczba gości. Od września trwa też specjalna wystawa "Od Kinga do Obamy", skrojona jak ulał na tę okazję. W ten wzorzec wpisuje się goszczący na ekranach kin ostatni film Tarantino, w którym istotny fragment poswięca się historii Murzynów w USA.

Przypomina się jak w Budapeszcie szlajalismy sie po pubach z przygodnie spotkanymi szwedzkimi skautami. Jeden z nich był czarny i w pewnym momencie mowiąc o czymś zapamiętale, stwierdził: "W XIII w., kiedy mieszkaliśmy w takich a takich osadach..." Wyobraziłem sobie murzyńskie wioski, ale nie - on miał na myśli wsie szwedzkie! Kwestia asymilacji widziana w praktyce doprawdy zdumiewa.

Czasem widuję w Oslo postawnych śniadych brodaczy, muzułmanów, ktorzy wydaja mi się być Wikingami XXI wieku. Wypełniają jakby tę lukę po prawdziwych Wikingach, podczas gdy Norwegowie coraz bardziej niewieścieją (a jak mówią ostatnie badania, męski wzór seksapilu zmienił się na bardziej zniewieściały właśnie - prawdopodobnie w następstwie używania przez kobiety pigułek antykoncepcyjnych).

Tyle że ci postawni Persowie to nie żadni wojownicy, a uchodźcy albo nawet emigracja zarobkowa. A przecież Wikingowie to jedyni, którzy do Ameryki przybyli nie za chlebem (jak wiadomo, im chodziło tylko o kobiety). I po dziś dzień wydaje się, że Norwegii jak mało komu w Europie zależy na partnerstwie w kontaktach ze Stanami - na co zresztą ich akurat stać. W końcu są w pierwszej trójce PKB per capita na świecie (z Liechtensteinem).

A jednak decyzja komitetu noblowskiego odczytana została jako wyjątkowo służalcza wobec Stanów. Nie ma co przytaczać wszystkich argumentów, bo znane są na pewno w Polsce. Warto więc skoncentrować się na fakcie szczególnie dla Polakow istotnym, lecz nie wiem, czy podnoszonym. Szefem komitetu noblowskiego jest nie kto inny, jak Thorbjørn Jagland - marszałek ustępującego norweskiego sejmu, a od niedawna sekretarz generalny Rady Europy. Trudno, żeby pełniąc tę funkcję odważył się wręczyć Nobla któremuś ze światowych dysydentów, zadzierajac np. z Chinami. Wybór musiał być więc - mówiąc eufemistycznie - ostrożny. Stąd też jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu, tutejsza praca krytykowała fakt, że Jagland nie rozstał się z komitetem.

Jagland broni sie m.in. tym, że także Lech Wałęsa otrzymał nagrodę zanim jeszcze doprowadził do upadku komunizmu. Nie zauważa różnicy! Nasz Włodzio może czuć się znów niesmacznie, nie ma szczęścia do ludzi o nazwiskach na 'J'.

Ale Włodzio to niejedyny przegrany tego rozdania. Obama jest 4. prezydentem USA, który otrzymuje Nobla. Niewątpliwie osamotniony może czuć się Bill Clinton, który - węsząc trop Jimmiego Cartera podjął się ostatnio udanej przecież misji mediacyjnej w Północnej Korei. Ale pokojowe Noble dostają to Carter, to Obama, to nawet z-ca Clintona - Al Gore. A Bill nie - choć przecież nie tylko na arenie międzynarodowej zasłużył się dla szerzenia miłości. Taki pokojowy Nobel dla trójkąta Clinton-Clinton-Lewinski miałby już precedens w historii nagrody: Rabin-Peres-Arafat.

O trójkątach przy tej okazji mówi się zresztą więcej. I tak, żart rysunkowy w The Arizona Star powiada, że tegoroczną pokojową nagrodę Nobla otrzymuje Barack Obama, nagrodę naukową Michelle Obama za chemię, która jest między nimi, a literacką - ten, kto napisze Barackowi mowę z okazji odbioru nagrody.

Czekam więc na telefon z Białego Domu.

poniedziałek, października 05, 2009

NORGES LOVER (28) Fenomen pętli Grefsen

Któż z nas nie musiał się tak tłumaczyć:
No naprawdę, to jakieś nieporozumienie, zostałem wprowadzony w błąd! Kiedy w nią wchodziłem, miała być 17-tką, aż tu niespodziewanie drzwi się otwierają, wchodzą jacyś ludzie i okazuje się, ze jestem w 13-tce!

Oto fenomen pętli Grefsen. Tramwaj przejeżdża przez nią, zmieniając numer i jadąc na przeciwną pętlę drugiej linii: trzynastka wymienia się z siedemnastką.

Taka ósemka (wiem, niektórzy już się gubią) zamiata całe miasto. W sam raz na randkę zgodnie z wytycznymi, jak zostać Casanovą, opublikowanymi w piątkowym magazynie Aftenposten. Jedna z rad to: zabieraj ją w wiele różnych miejsc, by szybko miała z Tobą rozległe wspomnienia.

Zupełnie powala rada: spraw, by odniosła wrażenie, że zadajesz sobie dla niej wiele trudu. No jasne (mnie by bardziej zmęczyło to sprawianie pozorów); skoro facet udaje, że się stara, to niech się potem nie dziwi, gdy panna uda, że ma orgazm.

Niestety, nie są to takie rady, o jakich mówiono przy okazji objeżdżającej Polskę szkoły uwodzenia, gdzie koncentrowano się na tym, że każdą kobietę da się uwieść, lecz nie ma prostej recepty na wszystkie. A na pewno nie takiej, jak recepta numer jeden z norweskiej gazety: po prostu do niej podejdź i powiedz jej, że jest fajna i że Ci się podoba.

Kiedy to przeczytałem, wybuchnąłem śmiechem, po czym przypomniałem sobie jednak, że jest to mój standardowy sposób na ko...ty. Kto ze mną spacerował, wie, że każdego spotkanego kota witam słowami: "Jesteś najpiękniejszy na świecie!". Jeden tutaj nawet przebiegł do mnie przez tory metra, aby to usłyszeć.

Jest jednak jeszcze tzw. trzecie oko tego medalu. Szacuje się, że kotów domowych jest w Norwegii około 500 tysięcy, co przekłada się na 5 milionów ginących z ich łap ptaków rocznie (a tych bezdomnych kotów nikt nie liczył). Doniesienia znanego szczecińskiego dziennikarza śledczego okazują się więc wpisywać w globalną całość. Za Polskim Stowarzyszeniem Energetyki Wiatrowej pisał, że na 10 tys. przypadków śmierci ptaków jeden ginie w wyniku spotkania z wiatrakiem, a tysiąc w wyniku spotkania z kotem.

W norweskiej prasie rozpoczęła się więc nagonka na te "w jednej chwili przymilne pieszczochy, a w następnej skuteczne maszyny do zabijania". Ciekawe, kiedy ktoś odkryje, że właściwie to samo można powiedzieć o mężczyznach. W końcu jedna z rad z przytoczonego kanonu dla podrywaczy mówi: coś od niej pożycz i któregoś razu znajdźcie się w pobliżu twojego domu...

Zanim "Grefseńskie zapętlenie" zostanie rozsławione jako zbawienna linia obrony Romana Polańskiego, mój drobny wkład w translatologię. Przy okazji 60-lecia Chińskiej Republiki Ludowej media przypomniały słowa Denga Xiaopinga: "Nieważne, jaki jest kot, czarny czy biały, byle łapał myszy". Deng mógł jednak rzec jedynie: "Nieważne, jaki jest kot, czarny czy biały, byle był czerwony".

Żegnam się przeciągłym kocim "Mao".

sobota, października 03, 2009

NORGES LOVER (27) One Lunch Stand

Z pracą jak z kobietą, jak jej nie ma, to nie ma, a jak już się napatoczy, to od razu kilka na raz. No i choć można być ze wszystkimi, to jednak nie we wszystkich naraz. Pracuję więc teraz w co najmniej 4 rolach, w wielu miejscach i często muszę coś wybierać.

Jedną z tych prac jest zmywak, na który wysyłają mnie gdzie popadnie, gdzie akurat będzie taka potrzeba. Z reguły na jeden dzień, czasami gdzieś wrócę. Mogę więc już wpisać do CV, że pracowałem dla IBM czy Statoil.

Taka praca jest odporna na kryzys. No bo ludzi do zmywania naczyń potrzeba będzie zawsze i choćby zwolniono i 100 osób z załogi, pozostanie 400, po których pozmywać też trzeba. Praca w takich miejscach jest więc w tych czasach najpewniejsza. Są też mniejsze kantyny, gotujące dla ok. stu osób i tam zatrudnione sa zwykle po dwie osoby. Gdy jedna zachoruje, to druga sama wszystkiego nie zrobi - podział jest taki, ze jeden gotuje, drugi zmywa.

W takiej pracy nie potrzeba tu wcale żadnych książeczek zdrowia, wchodzi sie po prostu z ulicy i robi swoje. Należy oczywiście dezynfekować ręce i dbać o to, by bez tego nie dotykać na zmianę naczyń czystych i brudnych. W jednej kantynie musiałem założyć gumowe rękawiczki. Na nic było wzbranianie! I ku mojemu zdumieniu okazało się, że wcale nie mam uczulenia na lateks! (Lata ściemniania sprawiły, że sam w to uwierzyłem).

Ergonomia, zasady i sposoby organizacji pracy są różne od zmywaka do zmywaka. Pozwala mi to na długie rozmyślania o zarządzaniu. Myślę, że wspólna praca na zmywaku byłaby najlepszym działaniem teambuildingowym dla ekip pracujących w biurach (na pewno lepszym niż kręgle). I prezesi byliby zmuszeni, by wreszcie uczestniczyć w pracy zespołu. Wielu by sobie nie poradziło, pewnie dlatego więc wolą zostać przy kręglach.

Doskonale opisuje to Deep Purple w piosence "Rosa's Cantina" z mojej ukochanej płyty, którą dostałem na 18-tkę:

Some would call it suicide
I would call it paradise
Some would call it suicide
Hell on earth

Pracę na zmywaku naprawdę lubię, bo jest ciepło i jeszcze cię nakarmią. Poza tą przerwą, wszystko odbywa się w pośpiechu, ma być myte na bieżąco. Ta praca sprawiła, że zawęziłem do granic gospodarstwa domowego moją teorię, że "im więcej naczyń, tym więcej brudnych naczyń". W dużej kantynie jest to niedopuszczalne i dlatego musiał powstać zmywak. Spostrzeżenie to porównywalne jest do rozszerzenia teorii Newtona przez Einsteina.