niedziela, sierpnia 29, 2010

NORGES LOVER (68) Tajemnica Brobekk Storcash

Jednego razu klient, Norweg, pyta mnie:
- Jesteś z Polski? A skąd konkretnie?
Ja mu na to, że z całej Polski! Ale to spiskowiec widać, jakiś podejrzliwy. Pyta dokładniej, o miasto. Myślę sobie, na co mu ta zbędna kurtuazja? I że znowu będę musiał powtórzyć nieśmiertelną formułkę o północno-zachodnim rogu, w który rzucone jest moje miasto, i o tym, jak stamtąd blisko do Berlina i Kopenhagi... Który Norweg będzie to jednak w stanie pojąć? Ledwo wypowiedziałem zrezygnowany „Szczecin“, odparł:
- A, to ze Szczecina jest moja żona!

I ja miałem szansę na mieszane małżeństwo: przypominam sobie panią Larsen... ale wybrałem wtedy Nicole Kidman, która wolała jednak akurat zegarek omega (jeśli wierzyć gazetom). Potem zegarek przypadł Jurkowi Clooneyowi a Nicole wiedząc, że będzie znów musiała rywalizować o mnie z przedstawicielką starszego pokolenia, postanowiła zagrać Dusty Springfield.

Ale wtedy ja już byłem zadurzony w szefowej sklepu kolonialnego z ulicy Książęcej. Wietnamka, przychodzi zawsze w soboty rano. Zawsze sama, zawsze ciągnie dwa-trzy wielkie wózki. Gdy dociera do kasy, dzieje się coś niewypowiedzianego: wszyscy rzucają się do pomocy. Pierwszy do pomagania jej przy wykładaniu towaru na taśmę biegnie starszy ochroniarz (co nie dziwi, bo od tego właściwie tutaj są ochroniarze). A szefowe się dziwią, czemu ja tak bardzo nie kwapię się w soboty do przerwy. Nie schodzę z posterunku dopóki ona nie zniknie z horyzontu.

Z całą stanowczością stwierdzam więc, że to nieprawda, iż wszyscy tutaj myślą tylko o kasie. Nie da się, gdy ona jest obok.

Wracając powoli do siebie (i do kasy) i gubiąc się przy przepuszczaniu towarów, żałuję zawsze, że nie da się brać w nawiasy u kasy. Przyglądam się za to uważniej produktom i postanawiam nieraz, że któryś sobie sam kupię. Najczęściej okazuje się, że kupiłem go tylko po to, by mieć pewność, że dobrze robiłem nie kupując. Co najwyżej zasuszę w pamiętniczku jakąś śmieszną etykietkę, jak „grzyby zbierane ręcznie“. A jak niby inaczej, nożnie??? Chociaż, kto wie... bo tu to nawet czyta się u Deichmana - mają takie biblioteki!

Na pierwszych stronach gazet wciąż miliardy i miliony. Mnie życie obdarowuje tymczasem co najwyżej kuponem na 100 koron, do wykorzystania w nowo otwartym największym sklepie ze sprzętem elektrycznym i elektronicznym w Norwegii. I z czym stamtąd wyszedłem? Za 100 koron to da się tam tylko kupić dwie wielkie czekolady Toblerone.

środa, sierpnia 25, 2010

NORGES LOVER (67) Leeloo Oslo Multipass!

Wielu mnie pyta, dlaczego akurat Norwegia. Na to odpowiedż znają tylko wybrani (a właściwie wybrane - dane osobiste znane autorom). Poza tym, wiadomo, w Argentynie bym tyle nie zarobił - chociaż jest to podobno jedyny kraj na świecie, który w konstytucji zachęca wszystkich Ziemian do przybycia i podjęcia pracy. Tak mówił Gustavo - żywy przykład na nieżyciowość tego zapisu. Sam wyjechał z kraju i roznosi gazety w Oslo. I ja więc przedłożyłem mieć nad być (tym bardziej, że gombrowiczowskie). Na pewno musiał to być kraj z kotem w herbie (nan wypadek, gdybym zechciał zostać i mieć ich paszport). To zawęziło krąg zainteresowań do Finlandii, Anglii, Belgii, Holandii i Norwegii, kilku landów Niemiec - przynajmniej jeśli chodzi o Europę (bo przecież taki Tybet to ma nawet dwa kotki!)

Obywatelstwo Norwegii wymaga 7-letniego pobytu. Kiedy więc nie udało mi się tu oddać krwi, ze względu na brak norweskiej legitymacji, załamałem ręce. Okazało się jednak, że nie musi to być wcale paszport, a dowodów tu i tak nie mają. Wystarczy poprosić w banku o taką kartę płatniczą, której rewers pełni honory dowodu tożsamości. Nad paskiem magnetycznym widnieje imię, nazwisko, podpis, zdjęcie oraz numery: konta, osobisty i kontrolny.

Jeszcze tego samego dnia złożyłem wniosek w banku, gdzie zrobiono mi od razu zdjęcie - i po dwóch dniach miałem już w skrzynce własną taką kartę VISA - dowód tożsamości. U innych widziałem ją już wcześniej. Kiedy stoję na kasie i klient prosi o przesłanie faktury do późniejszego opłacenia, muszę go wylegitymować. Czasem pokazują prawo jazdy, lecz przeważnie taką właśnie kartę, z której spisuję imię nazwisko i numer kontrolny.

Numer zaś osobisty to taki tutejszy PESEL (zawiera też datę urodzenia, stąd nazwa „numer urodzenia“). Przezeń kojarzą obywatela wszystkie urzędy. System wygląda jak nasz niedoszły PESEL2: właściwie wystarczy kontakt z jednym urzędem. Zmiana adresu zameldowania na poczcie prowadzi do uzupełnienia wpisów na policji, w urzędzie skarbowym, urzędach migracyjnych i bankach, które łączą się z bazami urzędu skarbowego bodaj raz na tydzień. Samo założenie konta nie jest możliwe bez numeru urodzenia, który dostaje się z urzędu skarbowego po zarejestrowaniu na policji. Nawet jeżeli sprawy meldunkowe załatwiane są w osobnych okienkach, to te okienka ze sobą sąsiadują.

Opisuję to tak dokładnie ze szczególnym okrucieństwem wobec wszystkich tych, którzy uznali, że w Polsce nie da się wprowadzić „jednego okienka“.

Inna rzecz w Polsce zupełnie nie do pomyślenia: to, kto jakie podatki płaci, jest jawne (!). Można wyszukać sobie dowolne nazwisko na listach. Musiałem więc zdławić oburzenie, kiedy dzwoniąc na infolinię podatkową uzyskałem pełną informację o tym, ile dostanę zwrotu - bez jakiejkolwiek uprzedniej identyfikacji, że jestem tym, za kogo się podaję.

Wciąż nie wychodzę za to z podziwu, jak potraktował mnie system, kiedy oczekiwałem na wolnego konsultanta. Najpierw usłyszałem, że wszyscy są zajęci. W Polsce powtórzono by to jeszcze akurat tyle razy, ile trzeba, abym rzucił słuchawką. Tu natomiast dowiedziałem się, który jestem w kolejce. Aż padła sugestia, że mogę się rozłączyć, a system oddzwoni do mnie, jak tylko nadejdzie moja pora (!).

Mogłem więc odłożyć słuchawkę i zachowawszy miejsce w kolejce, spokojnie czekać na telefon, w tym czasie np. pisząc kolejnego Norgesa, stojąc na kasie (o tym będzie), pijąc kawę (o tym także), czy przytulając mężczyznę... (tak! I o tym).

poniedziałek, sierpnia 23, 2010

NORGES LOVER 666 The Dark Side of Ban Ki-Moon

O (bagatela) 300 lat pomylili się klimatolodzy, na których raporcie bazował Al Gore zanim zgarnął Nobla.

- Pan tu, panie Pogorzelski, swoje dyrdymały opowiadasz, ludziom głowę zawracasz, a ja gore - mówił w niezapomnianej kreacji Kazimierz Rudzki. Dziś powtarzają to panu Gore kompetentni naukowcy - podobnie jednak jak w starym polskim filmie, jest już za późno. Dla Komitetu Noblowskiego nie ma już bowiem odwrotu. Od przyznania nagrody za coś, co może sprawdzi się w przyszłości (Al Gore), był już tyko krok do nagrody za chęci (Barack Obama).

Lodowce w Himalajach nie stopnieją do 2035 roku, niknie za to w oczach populacja niedźwiedzi polarnych. Na kilometr kw. przypada bowiem tylko 1/100 misia. Niech każdy sam sobie wyliczy, jak duże musiałyby być genitalia niedźwiedzi polarnych, aby w takich warunkach doszło do zbliżenia!

„Niedźwiedzią“ przysługą dla Obamy nazwano natomiast ubiegłorocznego Nobla - w nawiązaniu do imienia szefa komitetu, Thorbjørna Jaglanda ('bjørn' to 'niedźwiedź'). Musiała to być przysługa niedźwiedzia polarnego, bo rozeszła się po kościach. Komu koniunkturalni Norwegowie przyznają nagrodę w tym roku? Może będzie to Fidel Castro? (Mao Che wciąż nie udaje się sklonować).

Ktokolwiek to będzie i z jakkolwiek zasłużoną krytyką spotka się ten wybór, niemal pewne, że będzie go bronił Bono - tak jak w w zeszłym roku bronił Obamy. Bono cwanie kombinuje, bo od pokojowego Nobla za chęci już tylko krok do literackiego - za piosenki.

Tyle że taką nagrodę powinien otrzymać w pierwszym rzędzie Bogdan Loebl za słowa „Jeszcze mi tylko oddaj wiarę w sens smażenia“. Okazuje się bowiem, że - jak podaje Rzeczpospolita - człowiek jest zwierzęciem tropikalnym. Żadne inne stworzenie tak się nie poci. Pot ma za zadanie chłodzić nasz organizm, co udaje się jednak tylko przy odpowiednio niskiej wilgotności powietrza. Inaczej, pot z nas spływa, nie spełniając swojej chłodniczej funkcji. U mężczyzn rolę chłodnicy mózgu przejmuje łysina - jako że na zarastającej twarzy zmniejsza się ilość gruczołów potowych. W ogóle nie pocą się nam tylko błona bębenkowa, łożysko paznokcia oraz usta i koniuszek penisa.

Warto w tym miejscu przypomnieć „ogólną teorię smrodu ludzkiego“, którą Witkacy przedstawił w Narkotykach z 1930 r.:
Niedokładne mycie całego ciała, a dokładne mycie pewnych jego części: twarzy, szyi, nóg, pach itp., jest powodem, że wszystkie świństwa, które muszą się wydzielać z organizmu przez całą skórę, wydzielają się tylko przez te części, których pory skóry są odetkane. Znałem pewnego eleganckiego pana, który narzekał ciągle, że mu śmierdzą nogi. Mył je po trzy razy dziennie i im dokładniej to czynił, tym było gorzej. Po prostu nie mył się cały dokładnie i wszystko, co miał w sobie najpaskudniejszego, wychodziło mu z ciała przez nogi.

poniedziałek, sierpnia 16, 2010

NORGES LOVER (65) Porsche Guevara

Oslo to miasto teatrów - pomyśli niezorientowany turysta, spoglądając na mapę. Nabierze jednak podejrzeń, nie mogąc się połapać, jak do tych teatrów dotrzeć metrem. Któregoś dnia nerwowych poperegrynań po mieście zrozumie może, że to „T“ to me-T-ro właśnie.

Od kiedy ja odpuściłem sobie interpretację teatralną, nigdy już nie zastanawiało mnie, co oznacza skrót „T-bane“. T-ajemnicę obnażyła dopiero jedna Szwe-T-ka, zawsze używająca T-ej nazwy w pełnym rozwinięciu (tak mówią w Sz-T-okholmie): „tunnelbana“. Kto przyszedł na świat przez cesarkę, niech wybiera się więc do Norwegii, gdzie z nawiązką nadrobi deficyty w przechodzeniu przez T-unel. T-yle o li-T-erce o-T-cinka.

Skoro już o odstępstwach od standardu. Ciekawe, że to metro, na które się spóźnię, zawsze odjeżdża punktualnie. Inaczej niż następne (na które muszę czekać jeszcze dłużej i zdążyłbym, nawet gdybym się spóźnił). W takich momentach rozumiem dopiero, co oznacza „wycięty z metra“.

Same wozy metra są białe. Ale linii jest w Oslo sześć, w sam raz, by namalować ich schemat przy użyciu kilku podstawowych kolorów. Wygląda to akurat ładnie, ale skoro już o tym piszę, przypomina się to, co zwykłem nazywać „marketingiem przedszkolaka“. Kiedy Polska Agencja Rozwoju T-urystyki projektowała jakieś logo, wyglądało tak, jakby przyświecała jej myśl: jak narysować to, używając wszystkich kredek.

Ale to było jeszcze przed kryzysem. Teraz na szczęście nastał deficyt kredek - a to przełożyło się na wzrost estetyki logotypów. Kryzys wywołali następcy komunistów - chińscy maklerzy. Jak donoszą gazety, na giełdzie gra w tej chwili więcej Chińczyków niż jest zapisanych do partii komunistycznej! A kto za kryzys zapłaci? Pewnie Wenezuela, kolejny z niewygodnych eksporterów ropy. Pisałem już o tym, że widziano Hugo Chaveza na rowerze Atomica. Taka nazwa to dowód podwójnie niezbity w porównaniu z tymi z Iraku. A że w Wenezueli z grubsza podobne strefy czasowe, co w Stanach, chłopcy przynajmniej nie będa musieli odsypiać transmisji meczów (co w Iraku i Afganistanie okazało się mieć negatywny wpłw na morale armii).

A za rok Copa America w Argentynie! Jako fan południowoamerykańskiego futbolu, czerpałem wielką radość z pracy dla Juana Carlosa - tutejszego Maradony stołówek. Jesienią uczył mnie pracy w kuchni. Jeden dzień z nim daje więcej niż niejedno szkolenie biznesowe.

Facet jest tytanem optymalizacji pracy. Przy nim pragnienie komiwojażera nie ma szans. W najmniejszej ilości ruchów potrafi przygotować posiłek, zanieść z kuchni na salę, i to tak, by wracając zabrać akuratnią liczbę naczyń do zmycia. - Nigdy nie wracaj z sali z pustymi rękami! - powtarzał, mijając mnie w drzwiach. No to wziąłem to sobie dobrze do serca!

Nie wiedzieć czemu, nigdy już do tej pracy nie wróciłem.

wtorek, sierpnia 03, 2010

NORGES LOVER (64) Peaches gets grand pricks

- Mam 32 lata, wchodzę w najlepszy wiek dla chodziarza - rzekł Grzegorz Sudoł po zdobyciu srebra. Przyznam, że mnie to zaskoczyło. Przecież już dwa razy młodsza klientela Hormona mówi na dzień dobry - Sypiasz czy trzeba jeszcze z tobą chodzić?

Z oceną wieku trzeba jednak uważać, bo czasami można zejść na manowce. I wyjątkowo nie mam tu na myśli fenomenu grefseńskiego zapętlenia. Wracam czasem do małolat celebrytek (w norweskim magazynie). Obok córek Stonesów, są i te Boba Geldofa. Jedna z nich zwie się Peaches. Uznałem więc, że widziałem ją w 2003 r. przed koncertem Björk w Sopocie, wykrzykującą ze sceny do facetów na widowni: „Shake Yer Dix“. Sama też zresztą wymachiwała czymś, co taszczyła między nogami. Szybko wyliczam, że miała wtedy 14 lat! Nie tylko mnie film The Wall zniszczył dzieciństwo - pomyślałem.

Okazało się jednak, że to są dwie różne Peaches. Różne, choć podobne jak dwie połówki brzoskwini, że tak powiem z dialektyczną spostrzegawczością.


Na wszelki wypadek szerokim łukiem ominąłem jednak majowy finał Eurowizji, który odbył się w Oslo. Nie chciałem płakać nad tragicznym losem młodych indywiduów show-biznesu (kiedyś zniszczone życie było ceną talentu - dziś sposobem na kompensację jego braku*). Gdybym to obejrzał, musiałbym powtórzyć za Wojciechem Mannem, wspominającym „Hity na Czasie“: - Bardzo niespokojną noc [miałem], rzucałem się i śniły mi się pewne fragmenty.

A propos „pewnych fragmentów“... W innej gazecie zwraca moją uwagę zdjęcie norweskiej małoletniej mistrzyni szachów. - No, taki dekolt - myślę - to pewny sposób na piona!

Mała ma tyle lat, co ćwierć szachownicy. Ja zaś osiągnąłem najlepszy wiek do chodzenia (tylko że niewiele już na nie miejsca: pół szachownicy). Temu, kto rozejdzie się po całości, pozostaje już tylko pytać: - Will you still need me, will you still feed me, When I'm sixty-four.

Potęgi dwójki to potęga do potęgi - w końcu sama dwójka to potęga.

Dzisiejszy odcinek ulicy Sezamkowej sponsorowała cyfra „2“. Jak dwie córki Boba Geldofa, jak dwie Peaches i dwie połówki brzoskwini; jak dwoje graczy w szachy i wreszcie jak dwoje rąk..., za które można chodzić. I Norges Lover po raz drugi (do szóstej).


* Amy Winehouse musi więc być dużo starsza, niż się przyznaje.