środa, października 27, 2010

NORGES LOVER (71) Rezydent i wilk

W Szwecji do parlamentu dostali się Szwedzcy Demokraci, otwarcie niechętna imigrantom partia, uznana za enfant terrible szwedzkiego porządku politycznego. Tradycyjnie okazuje się, że wszechwładne jakoby prawo podaży i popytu znów gdzieś akurat nie obowiązuje - skoro pojawia się taka partia, to na pewno została nasłana z kosmosu, a nie odpowiada na rzeczywiste zapotrzebowanie cywilizowanego społeczeństwa.

A przecież wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów w Danii i Norwegii, by skonstatować, że od lat jedną z głównych sił są tam podobne partie, i to nie z poparciem 5, lecz 20-30 procent. Żadna z nich nie wsparła jednak Szwedzkich Demokratów, partie te dystansują się od siebie wzajem. Całkiem to zrozumiałe - bo jak to tak, widział kto szowinistyczno międzynarodówkie?

Trudno czuć niechęć do imigrantów, będąc jednym z nich, tym bardziej, gdy człowiek sam uznaje ich pierwszeństwo. Na poczcie pani mówiąca biegle po norwesku - Wietnamka, w autobusie takiż Sikh... Dosć przypomnieć, że większosć prostych zawodów wykonują właśnie oni. Wracasz późno z pracy, taksówkarze napierdalają przez radio w urdu. Klienci w sklepie wielopowierzchniowym? A jakże, aryjczyka jak na lekarstwo! Przybywszy tu po nich, od razu rozpoznaję w nich gospodarzy i w tym na pewno różnię się od białych Skandynawów.

Ponadto traktuję ich też jak turysta. Wesoły jest nawyk mówienia do siebie na głos, tak częsty u Arabów, Persów, Hindusów etc. i przeradzający się w gromkie podśpiewywanie w miejscach publicznych. Jest to dla mnie w Oslo element lokalnego kolorytu, wyciągam ku nim niemal dyktafon, niczym japoński turysta aparat.

Nic a nic mnie to nie denerwuje. A przecież takie samo zachowanie w podszczecińskim pociągu doprowadzało mnie do furii, gdy jeden taki kolorowy wciąż rzucał się do okien i na każdym przystanku mamrotał niby to do siebie: Ciecin, ciecin? Pragnął zdaje się pomocy. Nie byłem łaskaw jej mu udzielić, ba, perwersyjną przyjemność sprawiała mi wręcz jego rozterka. Pohukiwałem tylko na wspomnienie żydowskiego kawału, jak to dwóch icków jedzie pociągiem i na każdej stacji jeden pyta, gdzie są, na co drugi wychyla się i mówi: Lamęcin. Przedział ich notorycznie stawał bowiem przez toaletą dla mężczyzn. Takież podstawy do konfuzji miał chłopak z pociągu: mijaliśmy Szczeciń...ski Stargard, Szczecin... Zdunowo, Szczecin... Dąbie, Szczecin... Zdroje, Szczecin... Port Centralny! Kto bez dyplomu z filologii domyśli się, że Główny to akurat ten wlaściwy i jedyny Ciecin, na którym należałoby wysiąść?

Czy wspomniałem, że nosił koszulkę z orłem w koronie i napisem Poland? To wkurzyło mnie chyba najbardziej. W Niemczech tymczasem odtrąbiono właśnie klęskę prób asymilacji poprzez tzw. Leikultur. Aktualna jak nigdy okazuje się treść napisu na frankfurckich murach, wypatrzona w końcu lat 90.:
Twój wóz - Japończyk, Twoja pizza - Włoch, dywan - Pers, kawa - Etiopczyk. A sąsiad... tylko obcokrajowiec.

niedziela, października 03, 2010

NORGES LOVER (70) W szponach kofeiny

Eliotowskie „measure life with coffee spoons“ jest Norwegom obce. Oni nie patyczkują się, ani z życiem, ani tym bardziej z kawą. Żadne tam łyżeczki - kawę chwytają pełnymi garściami i leją w gardła najgłębszą głąb. W takich okolicznościach bardzo ryzykowna wydaje się reklama Norwegiana, kiedy skubał klientów skandynawskiemu SAS, pisząc: „Kawa smakuje dobrze, ale niskie ceny lepiej“. Tym bardziej, że jak wiadomo, tutaj przecież przepłacanie jest w cenie.

W Polsce na pytanie, gdzie piję kawę, odpowiadam jak przed laty babcia z reklamy: „Nastacjistatoil!“ Tym bardziej, że odkąd norweski koncern usunął z nazwy człon „Hydro“, kawa musi tu być mniej rozwodniona.

Stacje benzynowe to w ogóle ciekawa rzecz. Przed 10 laty wielbiłem w Rumunii każdy przybytek Shella, za to, że był oazą Zachodu: miał łazienkę i trawnik do rozbicia namiotu. Tyle że Zachód jest sobą wszędzie tylko nie u siebie. I tak, w Bawarii pieszy nie kupi w nocy piwa na stacji benzynowej. Dostaną je jedynie podróżni - a więc ci, którzy przybyli samochodem (choćby mieszkali za rogiem). Przypomina się doniesienie Bölla o pijakach w Irlandii.

W australijskim Quensland lekarze narzekali na maratońskie zmiany. Jak podał The Courier Mail z Brisbane, urzędy zdrowia zaleciły im więc 6 kaw na dyżur. Oto jak trzeba radzić sobie z niepokojami grup zawodowych. Lek na wszystko: kawa. W końcu najwięcej jej się pije w zamożnej Norwegii.

Tyle że obsesyjne picie kawy objawia się też w tematach rozmów, jak ta przed dwu laty w kafejce w centrum Oslo:
- Nie powinieneś pić tej kawy, jest niezdrowa, wiesz? - zagaduje do mnie kompan od stolika, Norweg.
- Jak to niezdrowa?
- Powinno się pić kawę z filtra, bo filtr zatrzymuje szkodliwy tłuszcz. A epsresso nie.
- No ale czy to nie jest jak z mięsem, że to właśnie to ten tłuszcz, no wiesz?
- To są różne sprawy. Jest zły tłuszcz i jest tłuszcz dobry. Mięso - w porządku, ale ten w kawie jest zły.
- Cholesterol - wtrąca drugi Norweg przy stoliku.
Czuję się osaczony, a im więcej pada trudnych słów, tym mniej sprawiam wrażenie przekonanego. Rozmówca zmienia strategię:
- Smak to jest sprawa gustu.
- No i?
- No, jeden lubi matki, a drugi woli... córki.
- Aha...
- A ty co wolisz? - wtrąca trzeźwo ten drugi.
- No ja, córki! - odpowiada tamten.
- Aha - powtarzam bez namysłu - Ja przecież też wolę córki. Przekonałeś mnie więc. Będę pił kawę z filtra!

Na szczęście nie wytrwałem w tym postanowieniu długo. Okazało się, że są okoliczności, w których kawa w ogóle nie szkodzi. I nie trzeba wcale rezygnować z namiętności do córek (wręcz przeciwnie). Z nieocenioną pomocą jak zwykle podfrunęła Zielona Gęś:
ROBERT: I love coffee. I love coffee. Kocham kawę. Pić.
ROBERTOWA: Robercie, przestań żłopać tę ohydną kawę. Przecie wiesz, jak kawa okropnie szkodzi ci na serce.
ROBERT: (z piekielnym błyskiem w oczach) Na co?

K.I. Gałczyński: Teatrzyk Zielona Gęś, W szponach kofeiny (1946). Scena I.