wtorek, kwietnia 12, 2011

Nad Niemenem, 2

Wciąż we Frankonii, tyle że Górnej. Na ławeczce nad Czerwonym Menem w Bayreuth odkrywam, że nie należy wycierać nosa, paląc. Ciekawe, że palę od 13 lat, smarkam od 33, a jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się spróbowac obu czynności na raz... Wzywając pomoc, odkrywam za to sposób na doskonałą komunikację z miejscowymi. Nie wyciągając peta z ust, jak ten John Wayne, brzmię całkiem jak oni. Mówią tu bardzo twardo acz melodyjnie. Tym właśnie ciepłym frankońskim akcentem zaśpiewywał mój pierwszy wykładowca na studiach...
'I shall begin at the beginning,' said the DHC, and the more zealous students recorded his intention in their note-books: Begin at the begining.
Aldous Huxley: Brave New World (1932)
Moim pierwszym wykładem w życiu był w 1997 r. Islamski fundamentalizm prof. Wernera Schiffauera. Po godzinie ze zdziwieniem zauważyliśmy, że wykładowca w ogóle nie wspomina o Iranie. Jedna studentka, swieża jak ja, wstała więc i zapytała, że jak to tak!? Prof. Schiffauer odparł, że Iran się nie liczy, a centrum islamskiego fundamentalizmu znajduje się tu, w Niemczech i o tym nas będzie uczył. Dziewczyna zbulwersowana nie pojawiła się już nigdy na wykładzie. Cztery lata później stałem w wielkopowierzchniowym sklepie RTV, wpatrując się w zwielokrotniony obraz płonących wież World Trade Center. Spisek okazał się mieć korzenie w Niemczech - tak jak mówił wykładowca. (A dziewczyna? Pewnie nigdy niczego się nie nauczyła i ma dziś pod sobą cały departament w Brukseli).

Prof. Schiffauer był nie tylko moim pierwszym wykładowcą, ale też dziekanem. Przyszło mi się raz z nim spotkać w przezabawnych okolicznościach urzędowych, tj. wylądowałem na dywaniku.

W pewnym letnim semestrze uczęszczałem na ciekawe zajęcia o filmach Davida Lyncha. Tzn. ciekawy był temat, ale podejście prowadzącej już mniej: w każdej dyskusji nie dopuszczała innej interpretacji niż jej własna. Nieważne, że sam mistrz Lynch nie potrafił nigdy odpowiedzieć, o co mu chodziło... Nie wiedział, bo nigdy nie zapytał pani doktor nomen omen Diekmann, która szczególnie interesowała się psychoanalizą (acz powinno być raczej odwrotnie...)

Pewnego dnia, gdy nadesłałem jej w mailu kolejne spóźnione zadanie domowe, odpisała, że dość już tego: mam już nie przychodzić na zajęcia (na które też notorycznie się spóźniałem). Odparłem czym prędzej, że wyszła mi tą propozycją naprzeciw, bo odczuwałem pewien dyskomfort w związku z jej nieznoszącymi sprzeciwu interpetacjami. - Zrywałem się jednak z łóżka na 9 rano tylko po to, by Panią zobaczyć - zakończyłem (całkiem szczerze).

I tak po kilku tygodniach otrzymałem wezwanie do gabinetu dziekana. Prof. Schiffauer pouczył mnie, że są pewne granice, których przekraczać nie wypada, nawet w słowach, i jedną z nich jest ta pomiędzy studentami a ciałem pedagogicznym. Kiedy mi to objaśniał, czułem, że wypełnia swój obowiązek bez przekonania: w końcu nigdy nie udało mi się do niego dopchać przez wianuszek studentek oczarowanych jego aparycją i śpiewnym akcentem. Zapewniwszy go, że zrozumiałem pouczenie, zapytałem, czy w takim razie odradza mi także wysłanie pani Diekmann kwiatów w geście przeprosin? - Na litość boską, proszę tego nie robić! - zakrzyknął przerażony. I dobrze, bo co bym miał napisać na bileciku? Idealne byłoby „You've got a Pussy I have a Dick, So what's the problem? Let's do it quick“, no, ale tego hitu Rammsteina jeszcze wtedy nie było.