czwartek, lipca 28, 2011

Nad Niemenem, 4

Hesja w języku Zulu Gula to „Zulu Gula“. Hesja to piękna kraj! Pagóry jak ogóry. I to wśród nich, niczym ibn Ladin w Pakistanie, ukryła się moja miłość ze studiów... Poznaliśmy się w pracy (zasadę „żadnych romansów w pracy“ udało mi się utrzymać przez 20 lat - dopóki nie pracowałem). Ta praca dać mi miała życie ponad stan - a dała jak dotąd jedyny w moim życiu nocleg w Best Western. Gdyby to było w Północnej Karolinie, z mocy prawa stanowego moglibyśmy się stać małżeństwem jako niezamężna para w jednym pokoju hotelowym. A tak, to podzieliliśmy się: ja wyjechałem na Północ a Karoline odmieniła stan i została prawniczką.

Już sama praca, w której się poznaliśmy, miała istotne cechy podrywu. Najważniejsze dla agenta ubezpieczeniowego było umówić się na spotkanie - potem jakoś to będzie. A żeby się umówić nie należało wyjaśniać, o co chodzi, tylko enigmatycznie nagabywać: - Spotkajmy się, chodzi o pani/pana pieniądze... No to wyobraźmy sobie polskiego studenta, który to mówi łamanym niemieckim. Któż by się mu oparł? Brzmi jak groźba rosyjskiej mafii. Od razu więc przystał na spotkanie brygadzista z budowy, na której pracowałem. Wyglądem i wymową zupełnie jak ten od „kobiałek“ w Kingsajzie. Odwiedziłem go w enerdylskiej knajpce na Neuberesinchen. Kiedy zdradziłem wreszcie, że chodzi o ubezpieczenie, odparł: - Kiej ja już mam trzy! No, na to mnie nikt nie przygotował (był to jeszcze w moim życiu czas monogamii). Takoż moje prace na studiach realizowały wzorzec monogamii seryjnej. Miały charakter krótkotrwały, przez co najczęściej zastępowały mi kilka tygodni zajęć na uczelni (w ten to sposób licencjat robi się w 6 lat).

Pracodawcy mogli sięgać po obcokrajowców w ostateczności, kiedy wywiad na niemieckim rynku pracy nie dawał efektów. Nie dawał ich notorycznie, ale zawsze musieli próbować. Tak było w księgarni Bertelsmanna, gdzie zatrudniano tylko Polaków, ale za każdym razem trzeba było zwalniać jednego, by przeprowadzić standardową procedurę i w wyniku jej niepowodzenia zatrudnić nowego Polaka. Mogłem tak tam pracować tylko do 30 dni, ale przeliczywszy to na godziny, szefowa utrzymała mnie na ćwierć etatu przez całe lato. A taka praca za ladą to wymarzona na letni podryw. Chociaż jak się człowiek nazbyt wyluzuje, może popełnić faux-pas. Pewnego razu słyszę u kobiety wyraźny akcent i pytam, czy nie jest przypadkiem Polką. W odpowiedzi słyszę zbulwersowane: - Ależ nie przypadkiem!

Księgarnia miała charakter klubu, w którym do zakupu potrzebna była karta członkowska. Jedną z członkiń okazała się moja miłość ze studiów. Ale zanim zorganizowałem jakiś anonimowy podarunek, zniknęła z miasta. Gdy po dziesięciu latach wyśledziłem ją w Hesji, podobnie jak US Forces ibn Ladina w Pakistanie - inaczej niż oni, nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić. I to, że nie wiem, co robić albo że robię wszystko na opak to właśnie syndrom miłości mojego życia. Tak jak wtedy, gdy w hotelowym pokoju przegadaliśmy całą noc... Podczas gdy - jak mi niedawno napisała - nasza firma okazała się organizować na takich wyjazdach sex-parties.