środa, sierpnia 31, 2011

Nad Niemenem, 5

No właśnie, bo nie samą miłością człowiek żyje. Szczególnie na studiach jest jeszcze seks. Ostatnio przypominam sobie te czasy często, wchodząc w Niemczech do toalet w piętrowych pociągach... Kto sobie tam tego nie wyobraża, niech wie, że jest czyściej niż w polskich akademikach (a te raczej nie słyną ze wstrzemięźliwości). Co więcej, kibelki w bombardierach są naprawdę wytrzymałe, więc przystosowane do pewnych specjalnych zastosowań (co doceniam, wspominając, jak przed 10 laty wypadłem samowtór spod prysznica w akademiku - wraz ze ścianką kabiny).

Do toalet na uczelni chodziłem nawet z kolegami (by nie kupować papieru toaletowego na początku studiów). W ogóle, warto uczęszczać na uniwersytet. W Oslo bywałem tam dla darmowego internetu i pozostawionych samopas konferencyjnych poczęstunków (na Viadrinie nie do pomyślenia - do pilnowania wyszynku zatrudnialiśmy specjalnych praktykantów o psim węchu, refleksie i aparycji).

To, że studiowanie we Frankfurcie zajęło mi 10 lat będzie zrozumiałe, jeśli wymienić wszystkie rauty, jakie przy tej okazji zaliczyłem. Ale że niewiele z nich pamiętam, wspomnę tylko odwiedziny Miłosza, Michnika, Genschera czy lorda Dahrendorfa. Gesine, ówczesna prezydentka uczelni, dobrze wiedziała, skąd popularność tych wykładów. Bez względu na to, kto był gościem, jej laudacje sprowadzały się więc przeważnie do jednego zdania: - Nie będę się rozgadywać, bo wiem, że czekacie już na wino.

Nie może być więc przypadkiem, że dojrzałość to słowo-klucz tak dla wina, jak i studiów. I ja musiałem dojrzeć, aby polubić wino, i stało się to właśnie na studiach. Wcześniej go nie trawiłem (w przenośni) - zmiana dokonała się, gdy nie strawiłem go d o s ł o w n i e . Stało się to dzięki Raoulowi, który pewnego dnia zamieszkał w moim akademiku. Marzyłem wtedy o jednej z pierwszych cegieł Nokii, a że nie mogłem jej kupić jako obcokrajowiec, spadł mi z nieba, biorąc na siebie umowę. Okazał się być synem winiarzy z Nadrenii - nie wypadało więc wzgardzić tym, co przywiózł w samochodzie z domu... Owego ranka, po zaśpiewach typu „Czwarta nad R e n e m ... Już piąta!“ poszedłem do pracy, by cały dzień zeskrobywać farbę z sufitów. Odtąd już nigdy nie miałem kaca.

Żeby spiąć ten odcinek kokardą à la niedawno powstały pub w Szczecinie, wspomnę zdarzenie z innej pracy. Rozbieraliśmy kamienicę nad Odrą i po tym, jak zdjęliśmy wszystkie dachówki, trzeba było spiłować więźbę. Robił to osobiście sam właściciel domu. Przy obiedzie Tomek, który lubił eksperymentować z językiem niemieckim, odnotował z uznaniem, że szef jest świetnym pilarzem. - Oj, jest! - zahuczała szefowa...