piątek, marca 11, 2011

Nad Niemenem, 1

Każdy twórca ma swoje opus vitae (tylko jednemu monoteizm daje copyright na opus dei). Oto więc moje „Nad Niemnem“.

Przez wielką szybę dwuletniego bloku nowoczesnego centrum młodzieży w Schweinfurcie patrzę na pędzące fale Menu. Co rusz przemyka nad brzegiem rowerzysta, bo rzeka słynie z dobrej drogi rowerowej*, długiej na pół tysiąca km.

- To nie szprychy pchają koło do przodu, lecz pustka miedzy nimi - miał rzec Lao-Tse. Każde COŚ wyraża sie poprzez swoje przeciwieństwo... Ten kluczowy aksjomat Wschodu pojąłem gdy nad brzegiem Menu rozmyślałem o Niemenie (Nie Czesławie).

Odwieczna walka przeciwieństw (zwanych zdaje się Neil i Young) zbierała zawsze okrutne żniwo. Latem 2000 r., gdy odwiedzała mnie spora ekipa znajomych, młodzi przepadli na irc-u na komputerach moich sąsiadów. I tak Lola zapragnęła spotkać się z dopiero co poznanym młodzieńcem z Frankfurtu. Zaproponowała na moście. Kiedy zapytał, na którym, Lola poznała fundamentalną różnicę między Frankfurtem nad Menem a tym nad Odrą, w którym studiowałem.

Niewiele wcześniej, gdy jechaliśmy w Alpy i mieliśmy przesiadkę we Frankfurcie nad Menem, Krzysiek na widok ich stacji zadeklarował: Już nigdy nie nazwę miejsca, na którym stają pociągi w Szczecinie „dworcem“!

Frankfurt i Szczecin, Men i Niemen, dworzec i lipa muszą jednak współistnieć, podobnie jak dobro i zło, cnota i niecnota, rodzaj męsko i niemęskoosoboowy. Ta opowieść będzie o jasnej stronie niemocy - czasie, który spędziłem na studiach we Frankfurcie nad Odrą. Słowo „spędzić“ kojarzy sie upiornie, lecz niestety trafnie. Wydaje mi się, że coś mogło z tego czasu być, nie dano mu jednak szansy, bestialsko rozczłonkowując go i unicestwiając...

Na studiach byłem jeszcze takim wrażliwym młodzieńcem! Ale dziś wyzbyłem sie tej cechy tak dalece, że ani nie miewam kaca, ani nie mam już nawet wrażliwych danych. Pozostała mi jedynie wrażliwość na absurd, który jest jak ta szprycha w kole: może to nie on pcha świat do przodu, ale bezeń nie byłoby w ogóle co pchać!


* Trzeba jednak przyznać, że i Frankfurt nad Niemenem słynął z rowerów. Na ich kradzież ściągali do niego nawet z odległego o 160 km Goleniowa.