sobota, maja 07, 2011

Nad Niemenem, 3

W Bayreuth natrafiam też na tabliczkę: „Tu sika się na siedząco“ - a na niej chłopak, siedzący, a jakże, tyle że na podłodze. Między nim a muszlą - ulubiona krzywa mojego kota (pół logo McDonald's). Gdzie ta tabliczka była 10 lat temu, kiedy dziewczyny w akademiku zmuszały nas do siadania na różowych pluszach sedesu? Ech, ten Bayreuth - zawsze poniewczasie! A w czas i niewczas mają się tak właśnie, jak Men do Niemenu. I opodal do...

Nieopodal Bayreuth, na jednej z frankońskich stacyjek odnajduję familiarne „Ch.W.D.P.“! Dla kulturoznawcy czytelny znak, że dotąd co najmniej sięgali bracia Słowianie! O podobnym haśle będzie ta opowieść, zostawmy więc niewczas i wróćmy do wczasów, kiedy to w akademiku odwiedzały mnie na raz dwie różne ekipy ze Szczecina (w myśl porzekadła, że pokorne ziele dwie lufki ssie).

Ciepłe lato upływało nam na irc-u i ssani-u wermut-u za 2 DM (który to Ciaho potrafił obalić jednym s(u)sem), a z zadań bardziej odpowiedzialnych, na przygotowywaniu się do meczów amerykańskiego futbolu... Magia przygotowań, szczególnie żeberka, sprawiała, że koniec końców na mecz dotarliśmy tylko raz (i pamiętam zeń raptem półtorej czyrliderki). W segmencie wszyscy zgodnie żyli rozdystrybouwani po pokojach zostawionych otworem przez nieobecnych sąsiadów. Krzątając się tak pomiędzy pokojami, moi goście zwykli przenosić mimochodem różne rzeczy (wiadomo, wermut je lepki), to kubek, to butelka, to myszka, wzmacniacz, dywan (potrafił się przykleić do śpiącego, który dopiero w tramwaju się otrząsał).

Itaki też los spotkał Kamasutrę Szypkiego, która znalazła się w pokoju kolegi o odmiennej orientacji seksualnej. Potem ktoś tam, porządkując, odłożył ją grzecznie na półkę. A tę któregoś dnia zaczęła przeglądać Olka... skomentowawszy ze zdziwieniem: „A na chuj pedałowi Kamasutra?“. (Tak to „N.Ch.P.K.“ stało się hasłem owego lata). Już bez wnikania, na co konkretnie by mu to było, przyznać trzeba, że ten mój sąsiad był nie lada ekscentrykiem. Zbierał na przykład puste butelki po coca-coli, które wstydliwie upychał po szafach, a w butelkach pety, pety, pety. Przebywając w jego pokoju odczuwało się klimat grozy. A jednak, gdy się wyprowadził (pewnie szafom nie starczało już lebensRAM-u), postanowiłem zasiedlić jego pokój. Dlaczego?

Otóż w czasie jego bytności drzwi naszego segmentu nie zatrzaskiwały się od fal panien, które go odwiedzały. Żeby dotrzeć do niego, musiały wziąć ostry zakręt i zawrócić - przez chwilę patrzyły więc w moje drzwi. Gdy jednak wracałem godzinami spod prysznica, podnosząc z ziemi osunięty ręcznik, laski mijały mnie niewzruszone... Przenosiny spod trójki pod piątkę były więc dla mnie ostatnią deską ratunku. Niestety, panny nie pruły na pamięć. Czas połowicznego rozkładu ekscentryzmu okazał się za to na tyle długi, że i ja się nim zaraziłem. (Powinienem był nie lekceważyć ostrzeżeń przed grupami ryzyka). To dlatego dziś też mieszkam pod piątką.