niedziela, października 13, 2013

Nad Niemenem, 12

Kiedy zaczynałem studiować, nie spodziewałem się, że to tyle potrwa. Sytuacja powtórzyła się, gdy zacząłem wspominać studia. I w drodze do Bawarii, która wydłuża się dzięki samobójcy (sąsiad maszynista mówi, że jesienią zaczyna się na nich sezon). Biorę się więc wreszcie za porządkowanie szkiców. Wychodzi, że wiosną przepuściłem jubileusz 10-lecia ukończenia studiów. Ani się człek obejrzy, jak komary, które go cięły, zamienią się w bursztyny...

W centrum Erfurtu napotykam dowcipną tabliczkę: „Schiller und Goethe gingen in diesem Hause ein und aus“. „Wchodzili tu i wychodzili“ - pewnie pub albo pu...ff, jak nazywają tu domek uciech. A może uniwersytet? Kiedyś na Viadrinie zawiśnie taka tabliczka z moim nazwiskiem: ponad wszelką wątpliwość bywałem tam. I to w nie byle jakim towarzystwie! Raptem kilka roczników dzieliło mnie od Heinricha von Kleista (w międzyczasie przez 180 lat uczelnia była zamknięta).

Na studia logowaliśmy się w rozpadającym się domku przy Logenstraße - stąd, myślałem, ta nazwa ulicy. Dopiero szklarz, u którego potem pracowaliśmy, objaśnił nas, że jest to ulica Loży, a tamtejsza siedziba policji to nie przypadek, bo to jego koledzy masoni wynajmują im ten budynek. Masoni trzymają w ręku władze całego świata - szklarz powtarzał to, co słyszałem nieraz, aczkolwiek bez nuty zawiści, w końcu był jednym z nich.

Nie żeby nie smakowały mi jego kiełbasy, ale pomyślałem, że ja poradzę sobie w życiu bez koneksji. Toteż dziesięć lat po studiach jeżdżę i liczę ludzi w pociągach. Niedawno jedziemy tak we dwóch, licząc razem w pociągu, i wydaje mi się, że facet kogoś mi przypomina. Podobny do kogoś, kogo znałem młodym, ale już o wiele starszy. Myślę: „Kurde, Kleist???“ . On wreszcie powiada: Widzieliśmy się już przy okazji liczenia, kiedyś na Północy, gdzieś przed prawie trzema laty. Niemożliwe, myślę sobie, wtedy jeszcze nie jeździłem dla tej firmy! Coś ci się pomyliło, dziadku!

A jednak! Właśnie mijają trzy lata, od kiedy go spotkałem, i nawet wspomniałem to w tym blogu. Jak te dzieci sąsiadom (Niemcom) rosną! On to przecież dał mi namiary na tę firmę, dla której, jak się okazuje, pracuję już najdłużej w życiu. Najdłużej w jednym miejscu! (Na szczęście miejsce w znaczeniu przenośnym (a to z kolei na szczęście w dosłownym)). Myślę sobie, dobra nasza, skoro on mnie rozpoznał, sam jeszcze nie posunąłem się tak w latach. Podtrzymuje mnie w tym przekonaniu sama szefowa immatrykulacji Viadriny, pozdrawiając mnie, siedzącego z cygarkiem na murku przy audimax. Chociaż może i ona rzekła w duchu: „Kurde, Kleist???“.

W dyskotekach w każdym razie od pamiętnego przeboju Icona Pop podryw na Kleista nie wychodzi. Dziewczyny nie słuchają z zapartym tchem, że kiedyś mieliśmy czterocyfrowe numery studenta. Pryskają, gdy opowiadam, jak na samym początku numer ten był także w e-mailu studenta, przez co wybuchła afera, bo nie powinien być jawnie kojarzony z nazwiskiem... (Słowo pryskają to już chyba też oldskul). Przypomina się, jak przed dziewięciu laty szedłem z dziewczyną po plaży i godzinami opowiadałem o biletach w niemieckich kolejach... Nie uciekła, bo z lewej strony Morze Bałtyckie, a z prawej morze Pitu.