sobota, stycznia 25, 2014

NORGES LOVER (82) Stuntman Nike

Któregoś razu w sklepie jeden taki, co rozdzielał towar, zdając się rządzić grupą, mówi do mnie:
- Jakoś cię tu wcześniej nie widziałem.
- Widać jesteś tu nowy! - odpowiadam z rozbrajającym uśmiechem. Jedną z licznych rzeczy, które nauczył mnie mój jedyny długotrwały związek, jest by dbać o oznaczenie terytorium. W końcu trwa epoka open source, czemu i nie w odniesieniu do informacji genetycznej?

Kultura organizacji to niesamowity fenomen. Bywając w sklepie w większych odstępach czasu, widzę od kilku lat gości, którzy się nigdy nie spotkali, a zachowują się dokładnie tak samo. Zawsze będzie szef - taki, co się najlepiej zna i odnajduje. Przez to jestem "zawsze drugi...". Zawsze znajdzie się jeden, co jeździ po sklepie z wózkiem i zbiera nasze śmieci. Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili... ani on bez nas, bo przecież sam paru palet nie rozpakuje - jeszcze by się zmęczył! Jeden z takich pracujących inaczej co chwila pohukiwał, że w Chorwacji to on ma trzy domy!, a tutaj daje sobą pomiatać!, ale on przecież ma honor! I tak w kółko, jak arabski zaśpiew. Pewnie go to uskrzydla do pracy. Brat Słowianin, jednym słowem... Bystry też był nad wymiar:
- Z Adecco jesteś? - zapytuje mnie przy pierwszym spotkaniu.
- Nie, z Nike - odpowiadam - ale noszę koszulkę Adecco dla niepoznaki przed Adidasem...

Okazało się, że ten, co tak się rządził, miał do tego słuszne prawo - jest Norwegiem. Pierwszym, którego spotkałem w tej pracy (wyłączając półkrwi Islandczyka). Odtąd już przestał mi przypominać z ryja kryminalistę, a zaczął z twarzy Mariusza Wilka; i widzę w nim Człowieka Północy. Stoimy na mrozie, czekając na taksówkę, we trzech z Meksykaninem. W Stuposianach minus dwadzieścia sześć... a tutaj? Coś koło zera - mówimy zgodnie z Mariuszem Wilkiem Człowiekiem Północy.
- Mmmminus dźdź...esięć! - brzdąka Meksykanin. Miał wręcz rację: było minus siedem! Nam, Ludziom Północy, chyba już się skala bezpowrotnie osunęła.

Meksykanin w pracy nie utrzymał się długo - za dobrze pracował, a wiadomo, co rzekł Kopernik o dobrym i złym pieniądzu... (Chwila, tylko... czemu więc wciąż ja?). Norweg zresztą takoż, wrócił do Tromsø... Te ludy Północy chyba już tak mają we krwi, że nie usiedzą pełnego roku w jednym miejscu. Sam tak mam nawet we własnym mieszkaniu: obóz zimowy i letni.

Za to dziewczyny w sklepie jakże wyładniały! Nie, no jak te same, po latach - wiadomo więc, że inne, młodsze! Bez powodzenia wodzę wzrokiem za moją czeczeńską miłością, spóźniłem się na rozdanie, no i fakt, nie miałem własnych owiec... A jednak ktoś się ostała - cudownie! Ale, ale... I tu nic nie jest już jak się zdaje, kiedy przetrzeć oczy (tzw. syndrom następnego poranka). Japonka od warzyw nie pracuje już na warzywach, ale w kiosku w hali poza sklepem. To jeszcze nie koniec zmian, bo została także Tajką! To utwierdza mnie w przekonaniu, że z rozmowy z dziewczyną nic dobrego nie może wyniknąć! Jakże lepiej było tak po cichu wśród półek przed laty... Ma też faceta Norwega, ale wiadomo przecież, że Polak, Norweg dwa bratanki, do Japonki i do Tajki. Całkiem już jednak na domiar złego okazuje się, że ma na imię... Ania!

Przynajmniej wciąż uważa, że mam sprawne palce.

środa, stycznia 01, 2014

NORGES LOVER (81) 35 cm styka

Co roku sam się na to nabieram. Pierwszego stycznia dodałem sobie zwyczajowo rok, ale coś mi nie gra... Okazuje się, że już doliczałem sobie rok przed Sylwestrem, tak że teraz wylądowałem jak rosyjska strefa czasowa „o jeden most za daleko”. A przecież nie ma już gdzie i po co biec, 35 lat wystarczy, żeby zostać prezydentem w tak elitarnym kraju jak Polska (w Norwegii nawet król może być młodszy!).

Że 35 styka, uznali też w Norwegii w 2010 r., zapisując tyle km dróg rowerowych w budżecie. Zapis ten czekał w moich szkicach, bo trójka i piątka w ogóle okazują się szczególnie płodne inaczej. Raz w Oslo dróg rowerowych wybudowano 3 km w 5 lat (albo 5 km w 3 lata – nigdy nie pamiętam, ale co za różnica?). Podczas gdy w planie było co najmniej… trzy razy pięć...dziesiąt!.

Ja zaś przed Świętami nosiłem gazety do klatki 35cm! Normalnie duma rozpiera… W końcu to dwa razy więcej niż za mało. Zastępując tu tymczasowo regularnych roznosicieli gazet (i takoż mniej regularnych mężów w delegacjach), odwiedzam też różne centrale gazeciarzy i spotykam różnych szefów zmiany.

- A, to ty, Hubert! - wita mnie jeden jak starego znajomego. Szczerze, jakoś go nie pamiętam; ale miło mi, że moje imiennicze alter ego prowadzi samodzielne życie towarzyskie. Zresztą po drugim imieniu to zawsze jakoś tak bardziej po ludzku, niż kiedy mówi do mnie sam szef z biura: po nazwisku. Bierze je chyba za imię, skoro mają tu żeńskie Torunn i Jorunn. Proszę, jak znalazł, mam już imiona dla córek (Z tego jednego powodu wstrzymywałem się jeszcze z założeniem rodziny, bo ja lubię mieć wszystko wprzód zaplanowane).

Hubert na drugie dostałem na cześć wielkiego polskiego trenera siatkarzy Huberta Wagnera. Specjalnie się do tego imienia nigdy nie poczuwałem, aż dostałem swoje pięć minut u panny, której wieloletni partner miał tak na imię. Podobno ujął mnie nawet w oficjalnym poczcie swych następców. Uznałem to za namaszczenie i znak od Historii przez wielkie „H”. A ta zna takie precedensy: jak na przykład elektor saski Fryderyk August, który stał się nam Augustem II. Ja jednak nie okazałem się taki Mocny...