poniedziałek, kwietnia 21, 2014

NORGES LOVER (86) Sto koron samotności

Gdy umarł Gabo, świat zaroił się kreolami, jak gdyby nagle postaci uwolnione z kolejki do jego pióra samotnie jęły przemierzać świat – bo cóż im pozostało?

Z Nelsonem połączyła mnie afektacja do Santany. Jak z co najmniej pół miliardem ludzi na świecie, które ma to po prostu we krwi. Nelson pochodzi z Wenezueli, ale mieszka na Teneryfie. Przyjechał tu szukać pracy i utyskuje na tutejszy kapitalizm. Co rusz wykrzykuje „Cien coronas!”, zaskoczony, że coś może tyle kosztować. (Każdy z nas tutaj przeżywał ten szok. Ciekawe, jak przyjmie zwyczaj płacenia podwójnie). Potem robi zdjęcia cen i wysyła je żonie na Teneryfie; albo od razu do niej dzwoni. Liczę drastycznie wzbogacić swoje hiszpańskie słownictwo, kiedy dostanie rachunek telefoniczny.

W konsekwencji Nelson zawsze kończy, że tu potrzebna jest rewolucja - jak na Kubie. To gdzie pojedziesz szukać pracy, gringo?!

Mam szczęście przyciągać socjalistów. To by się nawet zgadzało w przypadku Finna, który socjalistą nie jest. Mówi: „Zadzwoń na dzień przed, to się umówimy!”. No to dzwonię i jest jak w kawale Sawki: „Codziennie mówię panu, przyjdź pan jutro, a pan jak na złość przychodzi dziś!”. Na szczęście wiem jednak, gdzie go dopaść. Jak wiadomo, przestępca wraca na miejsce zbrodni, udałem się więc katedry. Doprawdy nie wiem, co świat zrobiłby bez kościołów - gdzie gromadziliby się ci wszyscy źli ludzie, pedofile i gwałciciele? (Ach, zapomniałem, że przecież bez religii nie byłoby na świecie zła).

Po mszy wielkanocnej kąpiemy się na stojąco w słońcu pod parlamentem. Rzeczywiście, w wydanych niedawno „Niepisanych prawach Norwegii” §1.5 mówi: „Kiedy świeci słońce, należy wyjść na zewnątrz, a jeżeli się zostało w środku, trzeba mieć zły humor, że nie wyszło się na zewnątrz”. Ta tutejsza fiksacja na punkcie słońca to kolejny powód utyskiwania Nelsona.

Finn natomiast narzeka na deskorolkarzy jeżdżących po chodnikach. Powinno się tego zabronić, bo napawają strachem starszych ludzi... Nie żeby jego, bo choć jest, jak to ujął: „kind of semi-old”, to nieustraszony z dziada pradziada. - Moja rodzina zabiła dwóch duńskich poborców skarbowych - mówi z błyskiem w oku. W mojej głowie kiełkuje demoniczny plan...

niedziela, kwietnia 20, 2014

NORGES LOVER (85) Filety z byłych (the X-Files)

Kiedy się w mieście nie jest, a bywa, spotkanie kogoś znajomego na ulicy urasta do rangi wydarzenia... Przynajmniej dla mnie, bo oni przeważnie nie wiedzieli nawet, że wyjeżdżałem.

Idę przez cmentarz Naszego Zbawiciela, zanurzony w myślach, wspominając pierwsze trasy, które robiłem obok. Wózkiem gazet jeździłem na skróty przez ten cmentarz, podczas gdy Emile z Jamajki dzielnie okrążał go za płotem (Ale tam są duchy zmarłych, men!). I teraz nagle ktoś chwyta mnie za rękę... "Wergeland, Ibsen, Munch?" - przebiegam w myślach spis tutejszych lokatorów. A to Magda, która przyjmowała mnie do pracy w Adecco. Dziś okazuje się należeć do tej masy zombie snujących się przez ten cmentarz do pracy i z powrotem.

Gdy przed sześciu laty spotkałem ją po raz pierwszy, domagając się pracy, mówię: "Ależ ja muszę koniecznie, bo w Polsce mieszkanie, kredyty..." (pominąłem już niezbywalną namiętność do cygar). Na co usłyszałem odpowiedź, że są bardziej potrzebujący ode mnie, którzy przybyli tu z rodzinami, a wlaściwie tymi z nich, których nie wymordowano... Ostatecznie jednak Magda wysłała mnie do pracy jako kelner, kiedy raz potrzebowała z setki luda na raut w ratuszu, i wkrótce też jako pierwsza dała mi pracę w sklepie. Po niej miałem w Adecco jeszcze kilka udanych opiekunek - dobrą passę przerwał dopiero facet... Wtedy na własnej skórze przekonałem się, jak to jest, kiedy on nie zadzwoni. I po raz kolejny doświadczyłem sformułowanego przez Magdę właśnie Prawa drugiego biurka.

Czasem pójdę sobie więc do sklepu ot tak, podotykać. Regały stoją jak stały, towary też w tych samych miejscach... Te same mundurki pracowników... i nawet jakby ta sama perełka sklepu, Turczynka o ślicznych ciemnych oczkach. Nie może być, to nie ten sklep, tylko tej samej sieci w zupełnie innej części miasta, a do tego, jak pisałem, nastało już nowe pokolenie ekspedientek. O niej już dawno mówiono mi, że pracuje teraz w liniach lotniczych. A jednak - to Aişe. Okazuje się, że z tą inną pracą to prawda, ale studiowała na pielęgniarkę i wkrótce podejmie pracę w zawodzie. Teraz więc tylko tak przejściowo znów pracuje w sklepie. Jeszcze się spotkamy, myślę sobie, w końcu każdy czterdziestolatek musi mieć swoją kobietę pracującą...
- Pamiętasz Hiszama - mówi.
- Tego, co kradł?
- Tak, jego. Wyobraź sobie, że aplikował tu do pracy w sklepie!
Chichot.
Mnie jakoś mniej do śmiechu. Czuję, że z nim spotkam się jeszcze kiedyś tym pewniej...

Kradzież i bezczelność to dwie strony tej samej monety. Dobry przykład to bezczelna kradzież wymarzonego imienia dla dziecka; potrafi wściec nawet najgrzeczniejsze panie - co pamiętamy po reakcji Charlotte z Seksu w wielkim mieście. Miałem taki plan, by w któryś prima aprilis obwieścić światu narodziny córki o wymarzonym imieniu byłej... Ta jednak nie przyjmuje mojego zaproszenia na fejsie - widać zna mnie tak dobrze, że plan przejrzała. Starogermańska Ida powoli traci tu tymczasem na popularności, po złotym wieku lat 90., gdy niemal bez przerwy była pierwszym imieniem żeńskim nadawanym w Norwegii. Przypomniało mi się to, gdym poszedł w Oslo na film zatytułowany właśnie tym imieniem... I nareszcie zrozumiałem tu w kinie wszystko, co mówili!


czwartek, kwietnia 17, 2014

NORGES LOVER (84) Mike Borun's Beavis & Butt-head

Zacząłem przekład Wilq'a na norweski... Na razie jeszcze rysuję. W pracy tej, odtwórczej, przeszkadza mi z wiecznym uporem rzeczywistość, zewsząd atakująca własnym scenariuszem.

Siedzę nad fiordem, wystawiony na pierwsze niesierpowe ciosy słońca, gdy podchodzą dwaj lekko zawiani od fiordu.

- Ty wiesz, huh huh! Jak dojechać tramwajem na Grønland? - pytają.
Myślę chwilę, po czym wskazując przystanek pod Centrum Noblowskim, mówię: Stamtąd do Brugata.
- Ale przecież szybciej będzie metrem! - wtrącają się siedzące obok dziewczyny.
"Wyraźnie pytali o tramwaj!" myślę sobie, oszukany. Po chwili jednak wyjaśnia się, że dla nich to wszystko jedno:
- A wiesz, jak często odjeżdża tu tramwaj? Aha huh huh. To super, bo u nas jak jest bus, to raz na tydzień huh huh.

"Znowu Szwedzi" - myślę, bo niezbyt rozumiem ich szwargot. Okazuje się jednak, że są spod Tromsø. W połowie wypadków, gdy biorę kogoś za Szweda, jest spod Tromsø. Ostatnio było tak z Mariuszem Wilkiem Człowiekiem Północy. Przypomina się, jak w Szwajcarii wszyscy rozumieli mój niemiecki, podczas gdy ja ich - ledwo. Za to przeciwnie było z Niemcami, których ja rozumiałem dobrze, ale oni mnie często ni w ząb.
W każdym razie tutaj w gazetach awansowałem do nikłej kasty porozumiewającej się po norwesku. Szef zmiany, tradycyjnie mówiący ze wszystkimi po angielsku, natychmiast poprawia się, widząc mój rozogniony wzrok. Oczywiście nie upodabnia mnie to wcale do prawdziwych Norwegów, bo co nic nie muszą udowadniać, a jeszcze chętnie pochwalą się nienagannym angielskim.
Siedzimy więc tak nad tym fiordem i wspólnie delektujemy się słońcem. Mówią, że u nich wciąż leżą dwa metry śniegu. Poza tym to wyłapuję tylko huh huh i bang bang. (Przypomina mi się "We're gonna score!" i już wiem, z kim mi się od początku kojarzą).
- Masz tu jakąś dziewczynę? - pytają.
- Nie.
- A w Polsce?
- Też nie.
Wyciągam czystą kartkę, by zanotować sobie wszystkie nazwy państw świata po norwesku... Żeby jednak nie wyszło, że się do nich przystawiam (w końcu chłopaki z prowincji), dodaję szybko: W Niemczech!... coś tam ostatnio... miałem...
Jeden rzucił coś ze śmiechem o Niemcach, po czym jął strasznie mnie przepraszać.
Szkoda, że nie zrozumiałem, bo sam bym chętnie powtarzał.