środa, grudnia 31, 2014

NORGES LOVER (89) Aften posteriori, czyli musztarda po gazecie po obiedzie

Oficjalny telefon, że w Norwegii znaleziono ropę, wykonano przed 45 laty w wigilię Wigilii - czyli "małą Wigilię". Wigilia to Julaften, a sylwester - Nyttårsaften. Tam gdzie w angielskim jest 'eve' - wieczór, Norwegowie mają popołudnie - aften.

Nie mają już za to popołudniówki - Aften. Najpierw w 1990 r. zniknęło wydanie sobotnie - tyle że w jego miejsce pojawiła się niedzielna gazeta poranna, która znamy teraz. Potem w 2009 r. skasowano poniedziałek i piątek. A przed dwoma laty trzy dni Aftena zastąpiło jedno wydanie w tygodniu, już pod innym tytułem. Rozniesione po raz ostatni w czwartek dwa tygodnie temu.

Stopniał więc, a pewnie i całkiem zniknął tzw. "klub milionera" - tych, którzy w roku byli w stanie wyciągnąć okrągły milion koron z samego tylko rozwożenia gazet samochodem, po 2-3 trasy w nocy i tyleż popołudniu.

Ja, gdybym pracował tak co dzień, już bym tę pracę znienawidził i szukał nowej. Pracując z doskoku, wracam do niej stęskniony: jak Sobieski do Marysieńki, jak Madonna do Milesa Awaya, jak syfilis do Mickiewicza czy wyrzuty do sumienia (ale i przez te wahania: zajęcie do konta).

Gdybym tu jednak wytrzymał, nie się wiercił, byłbym już został Norwegiem, na co trzeba akurat siedmiu lat. No, chyba że jak Szalony Niemiec - nie zostałbym ani nie wrócił, tylko pojechał za kobietą do Etiopii... Ale to pewnie była oferta tylko dla "klubu milionerów", i to z okresową weryfikacją: niedawno wniosła o rozwód.

Gdy przed laty oddawałem swoją pierwszą ukochaną (bo ja rzadko wytrzymuję rok) trasę jakiemuś szczylowi, szczerze mi go było żal - ciężka była. Ale też jakże mu zazdrościłem... Wytrenować swojego następcę - wyobrażacie sobie? Wytrenować, czyli zastawić pułapki, czy zdradzić każdy sekret, czy może pozwolić mu odkryć to samemu, tak jak ty to odkrywałeś? Cieszyć się z ich wspólnego szczęścia czy życzyć im niepowodzeń...? Przepraszam, my już tak mamy, bo jak tu nie personifikować bytu, z którym spędza się sam na sam wszystkie noce...

Potem robiłem same niedziele, tylko na zastępstwa. Przez 11 tygodni dwie trasy, które dostałem, gdy regularnego roznosiciela potrącił samochód. Wróciwszy tu po latach, dobrze wiedziałem, co robić, by znowu je dostać... I kto powiedział, że nic dwa razy się nie zde... zdarza? Zdaje się, Wisłocka (pewnie chodziło jej o utratę dziewictwa).

sobota, grudnia 27, 2014

NORGES LOVER (88) Gra w codoku...

Każde święta tutaj to czas rebusów, krzyżówek i zagadek w gazetach. Dla roznosiciela gazet - chleb powszedni. Myślałem, że po obszernym opisaniu tematu nie trzeba już będzie nic dodawać - a jednak! Po tylu latach wciąż wyrywa mi się nowe: "Co do ku...?".

Co tam wciskanie za róg wejść do oficyn (klatki b, c itd.) - prawdziwe wyzwanie to sąsiadujące na rogu klatki o tym samym numerze, ale przy różnych ulicach! (Ktoś musiał im donieść, że od sudoku zawsze wolałem domino...). No i znowu nie wiesz, w którą z siedemnastek wejść. A z wystawania na rogu można tylko zostać rogaczem.

W klatce to jednak, wiadomo, zaczynają się schody. Tam, gdzie nie ma wind, najczęściej jedyną gazetę prenumeruje snob z poddasza. Albo tacy na zamek błyskawiczny: po dwa mieszkania na piętrze, ale rozbite na dwie klatki. Do lewego mieszkania wchodzisz lewymi schodami, do prawego - prawymi. Twórcy Twiksa musieli być Norwegami - podobnie jak był nim pierwowzór pana Burnsa z Simpsonów: multimilioner Fredrik Olsen, armator Fred. Olsen & Co.

Otóż to... znów to "Co..."! Co mi z tego, że czytam w adresie: "Co. stary szpital" - no, tak, nie da się ukryć - jak całe osiedle; albo "Co. nazwisko na drzwiach". Lub też "Co. roznosiciel" - moje ulubione, bo to przecież o mnie! Podobnie jak ten fragment Schulza:

Wtedy marzę o tym, żeby zostać roznosicielem pieczywa, monterem sieci elektrycznej albo inkasentem kasy chorych. Albo choćby kominiarzem. Rano, skoro świt, wchodzi się w jakąś bramę, lekko uchyloną, przy świetle latarki dozorcy, przykładając niedbale dwa palce do daszka, z żartem na ustach i wkracza się w ten labirynt, ażeby gdzieś późnym wieczorem, na drugim końcu miasta go opuścić. Przez dzień cały przeprawiać się z mieszkania do mieszkania, prowadzić jedną niedokończoną, zawiłą rozmowę, od końca do końca miasta, rozdzieloną na partie między lokatorów, zapytać o coś w jednym mieszkaniu i otrzymać odpowiedź w następnym, rzucić w jednym miejscu żart i długo w dalszych zbierać owoce śmiechu. Wśród trzaskania drzwiami przeprawiać się przez ciasne korytarze, przez zastawione meblami sypialnie, przewracać nocniki, potrącać skrzypiące wózki, w których płaczą dzieci, schylać się po opuszczone grzechotki niemowląt. Ponad potrzebę długo zatrzymywać się w kuchniach i przedpokojach, gdzie sprzątają służące. Dziewczęta, uwijając się, prężą młode nogi, napinają wypukłe podbicia, grają, połyskują tanim obuwiem, stukocą luźnymi pantofelkami...

niedziela, grudnia 21, 2014

NORGES LOVER (87) W poszukiwaniu straconego hajsu

Zasada, którą miałem: nie zadawać się tu z Polakami, okazała się nie ograniczać do Norwegii. Wolę już jednak, gdy moja wiedza o ludziach kończy się na tym, gdzie kto mieszka. A pomyśleć, że są i tacy, dla których nawet już tego za wiele: Czy pójdziesz zrobić pipi u hrabiny Kaka, czy kaka u baronowej Pipi, to na jedno wychodzi - powiada u Prousta baron de Charlus.

W gazecie napisali, że szefowie pół dnia spędzają na spotkaniach. W zasadzie też tak mam, biorąc pod uwagę lustra w windach. Jeden co tak zaczynał został potem premierem Norwegii, a teraz jest sekretarzem generalnym NATO. Czy obecna pani premier roznosiła gazety? Sądząc z postury, szczerze wątpię...

Chcesz stracić na wadze? Wstań wcześnie i zrób traskę z gazetami - pisze w naszym pisemku Per-Thomas, któremu przed laty nigdy nie odmawiałem, włącznie z najzimniejszą nocą sezonu, a który teraz awansował na zastępcę szefa regionu.

Chcesz zredukować stres? wstań wcześniej i pomedytuj. Co czynię przed balzakowskim setem nazwisk z domofonu, po czym jak mantrę powtarzam numery alarmowe. Awaria windy: zero-H-E-I-S (WINDA). Zarząd: zero-K-O-N-E (ŻONA).

Chcesz być mądrzejszy? wstań jeszcze wcześniej i poczytaj. No to czytam Prousta. Dzięki Paryżowi fin fe siècle rozumiem wreszcie tabliczki: "Winda bez szofera" (wcześniej myślałem, że wiszą tu tylko ze względu na premiera). Raz liftboy zabawia tam narratora natchnionym monologiem:

Pan wie, proszę pana, moja siostra to wielka dama! (...) Bardzo jest też dowcipna. Kiedy wyjeżdża z hotelu, zawsze się wypróżni do szafy, do komody, żeby zostawić pamiątkę pokojówce, która będzie musiała sprzątać.

Natychmiast porzuciłem marzenie o "kupie hajsu".