niedziela, grudnia 27, 2015

NORGES LOVER (109) Każda tęcza ma dwa końce

Którejś z niedziel szefa zastępuje jeden z szoferów, co tu dużo mówić, oblech. Uśmiecha się do mnie, a ja z tego uśmiechu staram się wydestylować czyste intencje. Daje mi dodatkowe trasy, pyta, czy chcę więcej... Nieba mi nadstawia. Liczę, że docenia we mnie profesjonalizm, nie ryja. Niestety. Kilka minut po rozstaniu dostaję sms z zaproszeniem na Kakao-Talk... Czymkolwiek to jest, nie brnę głębiej.

W następnym tygodniu gość nie daje mi żadnych dodatkowych tras i już się tak obleśnie nie uśmiecha. Miłość naszą stłumiono w zarodku, lub jeśli uwzględnić konsekwencje dla mnie: w zarobku. No, takie tango - każda tęcza ma dwa końce.

Coraz więcej jest mężczyzn, którzy odnajdują się w towarzystwie kobiet (męski social intensity syndrome), donosi Philip Zimbardo. Pozostali upadek wzorców męskości odreagowują przez porno i gry komputerowe. W UK bardziej prawdopodobne jest, by nastolatek miał w domu telewizor niż ojca. Tymczasem w Syrii bardziej prawdopodobne jest, by dom miał telewizor; ojciec z nastolatkiem są w drodze do Norwegii.

Nie dostrzega tego jeszcze wrześniowy Bistandsaktuelt, pytając, czemu to nie syryjskich nastolatków z sypiącym się wąsem, ale dziewczynki do 5 roku życia wybiera 9 na 10 norweskich rodzin, którym oferuje się zdalną adopcję.

Plan - jedyne biuro umożliwiające tu takie wsparcie konkretnego dziecka - przyznaje, że samo podkreśla szczególnie trudną sytuację dziewczynek. O wyborze wieku decydować ma już jednak fakt, że wśród dawców przeważają rodziny z małym dzieckiem, i jako takie chciałyby wspierać jego rówieśnika.

- To nie dlatego, że małe dziewczynki są najsłodsze - stwierdza kategorycznie przedstawicielka biura. Cóż, mała dziewczynka jaka jest, każdy widzi - na okładce następnego numeru Bistandsaktuelt słodka Libanka, na oko czterolatka.

poniedziałek, grudnia 21, 2015

NORGES LOVER (108) Cześć Tereska!

Jeszcze nigdy dziewczyny, które rzucałem, nie były tak szczęśliwe. Na pierwszych stronach gazet reprezentacja piłkarek ręcznych po zdobyciu kolejnego złota. Po siedmiu tłustych latach siedem chudych, jak cytują tu jakiegoś I. Moseboka - ale w reprezentacji obowiązuje inna księga, mówią: po siedmiu z rzędu razach w finale wcale nie mają zamiaru się zatrzymać.

Myślałem długo nad rzekomym podobieństwem dziewczyn i pracy i zrozumiałem wreszcie, że jest ono złudne i powierzchowne. Z pomocą przyszedł mi Karol Marks, wyjaśniając różnicę miedzy konsumpcją a samorealizacją. Pierwsza przychodzi łatwo i powoduje szybkie zaspokojenie, a co za tym idzie rychły głód nowych doznań. Doznania i zadowolenie z drugiej wzrastają i umacniają się z czasem: żmudne z początku ćwiczenia zaczynają przynosić radość w miarę postępu umiejętności.

Odpowiednią strategię przyjęła więc Therese Johaug, udzielając wywiadu po pierwszym biegu w tym sezonie. «Spokojnie, za nami dopiero jeden weekend...» rzuciła z ekranu, patrząc mi prosto w oczy, po czym dodała: «Jeszcze ich wiele przed nami!». Jadłem akurat pizzę u Libana przy ulicy nomen omen Teresy. Któż inny mógł więc zostać oficjalną muzą tego bloga, odkąd Marit Bjørgen jest już dla nas stracona (trafiona - zapłodniona)? «Będziemy trzymać dłoń na jej pulsie, co samo w sobie wydaje się już przyjemnym zajęciem», jak rzekł Kydryński.

Czymże byłby jednak związek mężczyzny i kobiety bez challengerki, którą dotąd była Tereska? W tej roli doskonale zapowiada się Heidi Weng, choćby dzięki uroczemu zapewnieniu z tego samego weekendu: «Bywam największą idiotką świata». Po tym jak za wcześnie zjechała na metę, chcąc już skończyć bieg, obiecuje nie spocząć na laurach. «Jestem zdolna do wszystkiego» mówi i dodaje obiecująco: «Następnym razem może pobiegnę w drugą stronę?». Czemu nie? Wiadomo przecież, że pobiegnie tam, gdzie ja stanę.

piątek, grudnia 18, 2015

NORGES LOVER 0(1)07 Garść sznurówki (Quantum of Shoelace)

Pisałem już, że tutejsza dyrekcja dróg i autostrad wydaje trzy razy więcej na konsultantów niż na asfalt. A ilość tego jest imponująca. Doszło nawet do tego, że w gazecie był dodatek pt. «30 stron asfaltu». I ja to musiałem nosić! Innego dnia: «6 stron świata». Ja uczyłem się o czterech. Ale cóż, kiedy w podstawówce uczyłem się o oceanach, były tylko trzy, a teraz słyszę już o pięciu.

Ale co tam oceany... Kiedy w podstawówce uczyłem się o płciach, były raptem dwie. I to już okazuje się być wiedzą wiedza zupełnie niekompletną. W gazecie napisali, że bezrobocie w grupie wiekowej wyniosło 4,4%, z czego wśród mężczyzn 13, a wśród kobiet 9,6. Jak by nie liczył, musi gdzieś być coś na podobieństwo ciemnej materii w tej układance. Trudno więc dziwić się, że z rezerwą podchodzę do nagłówka: «Pięć na dziesięć kobiet nie wie, jaką będzie miało emeryturę». Pozostałe pięć może po prostu nie zdawać sobie sprawy, że są kobietami.

Przypomina się, jak argentyńskiemu urzędowi statystycznemu tak weszło w krew fałszowanie liczb, że nawet w windzie nigdy nie wiedziałeś, na którym piętrze wysiadasz.

Z myślą o specjalnym odcinku z numerkami już dwa bondy temu (stąd ten tytuł) zacząłem zbierać różne statystyki. Tyle że teraz albo się już zdezktualizowały, albo nie bardzo sam wiem, czego dotyczyły. Toteż poniżej kilka okrągłych liczb z ostatniego czasu.

Minęło 70 lat od śmierci Muncha, i każdy może sobie w zgodzie z prawem sprzedawać kubki z jego malunkami. Proceder przybrał koszmarne oblicze.

Raz w miesiącu rzucam pod drzwi V60. Bariści podskoczą z radości. Ale nie, to taki magazyn "Vi over 60" - My po 60-tce.

«50 odcieni śmieci» - to jedyny komentarz pewnego filmu, który wypada przytoczyć na tym eleganckim blogu.

40 lat kończy dziś Sia, znana z ostatniego hitu o żyrandolach (aż dziw, że Bronek nie sięgnął po niego w kampanii), a w latach 90. dająca głos mojej ukochanej formacji Zero 7.

Niemal 30 proc. biomasy Amazonii stanowią mrówki - napisał piątkowy magazyn D2 w artykule poświęconym temu przysmakowi kuchni brazylijskiej. To szok dla Norwegów (drugi najmniej zaludniony kraj w Europie), gdzie nawet mrowiska są wyludnione (wymrówczone?).

Na trop doprawdy bondowskich liczb trafiłem za to niedawno, zastanawiając się, w jakiej części miasta założyć skrytkę pocztową. Wybrane instytucje mają w Norwegii własne kody:

0244 ambasady, 0340 państwowa telewizja, 0840 związki sportowe i komitety olimpijskie, 2225 urząd statystyczny, 2235 urząd arcystatystyczny (totolotek), 4609 zoo, 8910 rejestr przedsiębiorców.

Natomiast licencję na zabijanie mają m.in.: parlament (0026), ministerstwa (0028), kluby książki (0040), koleje państwowe (0048), linie lotnicze SAS (0080) oraz otwierające listę jedynka (0001) dla Poczty jako instytucji i binarna dwójka (0010) - dla króla.

środa, grudnia 09, 2015

NORGES LOVER (106) Mysteriöse Ways

Jest i Marius! Przed ośmiu laty funkcjonujący jako lokalny Mistrz Yoda naszego punktu, dumnie zasiadający na wzgórzu chwilę przed przybyciem gazet. To on pokazał mi wtedy, jak sprawdzać w PDA odjazdy furgonetek z drukarni. Pomyśleć, że dzień w dzień przez te wszystkie lata przychodził tu roznosić gazety, podczas gdy ja... właściwie to nie wiem, co w tym czasie robiłem.

To skłania mnie do rozmyślania nad drogami, jakie przebywamy, aby znów się z czymś, kimś niespodzianie spotkać. I nad drogami, których tym samym nie przebywamy. Co jak wiadomo, frapowało szczególnie Einsteina. (Dziś wystarczyłoby, aby zamiast w kosmos wysłał jednego bliźniaka do Brukseli).

I my z Mariusem, niczym te bliźnięta, nawet spodnie nosimy takie same, rzemieślnicze z licznymi kieszeniami na klucze. On ma jeszcze dłuższą wąską brodę, a że i ja zapuściłem, prezentujemy się jak połowa zacnej kapeli metalowej. Co jest o tyle trafnym porównaniem, że Marius zadaje mi zdradliwy cios niczym sesyjny basista Mayhem... odchodzi. Fizyk by rzekł, że mamy ten sam spin, nie ma więc dla nas obu miejsca na jednej orbicie. I tak się też dzieje: przejąłem po prostu trasę Mariusa.

Na nowej trasie mam lokal Hendrix Ibsen, którego koncept brzmi: kawa, piwo, winyle. Wchodzę tam za dnia i od drzwi pytam: Tego czarnego to znam, ale ten drugi, biały, to co gra, country? Okazuje się, że wiele ryzykuję takim żartem, bo za barem stoi sam założyciel, i to nie tylko tego miejsca, ale i Oslo Kaffebar, do którego pielgrzymowałem w Berlinie.

Na półce z winylami odkrywam EP-kę z pierwszą moją ukochaną pieśnią U2 (teledysk w MTV!): Mysterious Ways. Od razu notuję tytuł na liście do zakupienia, z tym że niemiecka autokorekta w telefonie robi swoje...

To mi nasuwa na myśl niedawny koncert Motörhead w Oslo, który mało co, a byłby się nie odbył. W Niemczech odwołano kilka koncertów ze względu na zdrowie gitarzysty. Jednak Lemmy Kilmister, który w wigilię skończy 70-tkę, ma się podobno wyjątkowo dobrze. Nabawił się wprawdzie cukrzycy, musiał więc zrezygnować z coli i zamiast Jack&Cola pije teraz wódkę z sokiem pomarańczowym. Najważniejsze, że słucha lekarzy: po zaleceniu, aby pić wodę, zaczął wrzucać do drinka dwie dodatkowe kostki lodu.

sobota, grudnia 05, 2015

NORGES LOVER (105) Moneypenny Blues

Rzucają mnie tak po całym regionie, tj. po Zachodnim Brzegu, co tłumaczyłem sobie dobrymi notowaniami u liderów. Ale rzeczywistość jest chyba mniej dla mnie łaskawa... Oni mnie po prostu sobie odrzucają jak gorący kartofel.

Pracodawca raczej już pojął, że mu się nie opłacam. Jestem poprawny do bólu, a bólem tym są mniejsze zyski. Z każdej trasy przynoszę zestaw zmian...
Gdzie nie wkroczę, zawsze znajdę klienta, któremu dotąd źle dostarczano gazetę, kto wie, może latami?, i ten, zorientowawszy się, anuluje subskrypcję.

Kiedy już wszyscy od lat dobrze mi znani liderzy central mieli mnie dość, podrzucili mnie Bjørnarowi w centrali na Fredensborgu. Tym samym wróciłem do źródeł: dostałem zadanie przeszkolenia nowego roznosiciela akurat na osiedlu, na którym sam zaczynałem przed ośmiu laty.

Dziś, mając doświadczenia z całego Zachodniego Brzegu, dobrze wiem, że było się stąd nie ruszać. Ale to właśnie to, co znamy pod pojęciem «dylematu sekretarki». Gdybym wtedy wiedział... Ale aby się dowiedzieć, musiałem się właśnie wyrzec. Jak Bond miłości Moneypenny... więc to pewnie stąd ta «sekretarka».

I gdy tak przemierzam znane sprzed lat korytarze Pilestredet Park, rozpoznaję niczym geolog nieodmienne przez epoki wzorce. Jak gdybym ostatni raz był tu wczoraj: ten sam zestaw gazet pod te same drzwi, ten sam zapach kawy unosi się w powietrzu, kiedy on wychodzi już z domu, a ona jeszcze się pudruje. Nie zmieniło się nic, co najwyżej ta ona (albo że może to już drugi on).

Szkolę chłopaka z Etiopii, mniejsza o imię, mam do nich talent niczym Kydryński. Nazwijmy go więc dla ulatwienia Gebreselasje (to taki ich Janek). Głośno komentuję. Widząc rząd figurek kotów na ostatnim piętrze, mówię:
- Przecież tu stał kiedyś tygrys!
- Ale żywy? - wypala Gebreselasje.
- No tak, to było już przecież siedem lat temu... - cedzę ze spuszczoną głową.

Pewne rzeczy jednak muszą się zmieniać. Dociera to do mnie w akademiku, gdzie nic już się nie zgadza. Nie rzuciwszy gazety pod drzwi z plakatem Transformer Lou Reeda, ba, nawet obok nich nie przeszedłszy, pojąłem wreszcie istotę studiów: one są przejściowe!

Na szczęście pracuje tu wciąż Gustavo! Teraz już tylko w niedziele, za to na trzech, czterech trasach. Gdy wracam po szkoleniu, dzielę się z nim opinią o swym podopiecznym. Szczerze, mówię, myślę, że się nie nadaje. Po drodze nie zebrał żadnej puszki! A zbieranie pustych butelek i puszek na trasie to nieodzowna czynność nosicieli gazet z Afryki, szczególnie obfita w weekendy. Opowiadam, jak raz jeden taki w czasie szkolenia zebrał ze sto puszek, ale pogubił gazety... Gustavo mówi, że to jeszcze nic: on szkolił raz takiego, co nie tylko zbierał, ale jeszcze dopijał!

poniedziałek, listopada 30, 2015

NORGES LOVER (104) Edward Gazetoręki

Helen Greiner z CyPhy Works przewiduje, że wkrótce pizzę do domów będą dostarczać drony. Finansavisen konstatuje, że już lepiej dać napiwek nastolatkowi, bo pizza zdąży wystygnąć, zanim dron wykona wszystkie konieczne czynności (dzwonienie domofonem, otwieranie drzwi itd.) No, chyba żeby temu dronu dać klucze do klatek, myślę, kombinując, jak by tu sobie ułatwić roznoszenie gazet.

Bo żebyż to jeszcze były tylko gazety... Ale co najmniej raz w tygodniu na codziennej trasie, w środy, i niemal zawsze w niedzielę, dodatkowo trzeba jeszcze roznosić reklamy. (Jak gdyby mało było zamieszania z coraz to nowymi tytułami gazet, tym razem już nie codziennych, ale przeróżnych magazynów raz na miesiąc lub na tydzień). Stało się tak przez likwidację wydania popołudniowego, któremu wcześniej przez lata towarzyszył ten smutny proceder zaśmiecania klatek. I przez który właśnie nie chciałem już nosić gazet popołudniu.

Broszury reklamowe należy rzucać wszystkim, którzy nie prenumerują głównego dziennika Aftenposten, do którego trafiają już w drukarni. I tak jak gazety, reklamy rzuca się nie do skrzynek, a pod same drzwi, o ile oczywiście ktoś nie zastrzegł, że sobie tego nie życzy.

Któregoś ranka wychodzę po rozrzuceniu reklam w większym bloku, a w ślad za mną jeden z mieszkańców. Pyta, co robię, dlaczego i czy mam na to zezwolenie. Tłumaczę, że zezwolenie to ja mam w... ręku, pokazując mu rząd kluczy i zębów. Wyraża zdziwienie, bo nigdy wcześniej nie widział tu żadnych reklam. Ja mu na to, że jestem tu w zastępstwie jeszcze tydzień, ale normalnie wszędzie tak u nas jest, że w środy rzucamy reklamy. Jeśli sobie tego nie życzy, może napisać to na drzwiach, nakleić na nich specjalny znaczek albo zastrzec swój adres bezpośrednio w naszym biurze.
- A nie, to już przeczekam ten tydzień, aż wszystko wróci do normy... - mówi z ulgą.
- Kiedy... norma... jest teraz... - protestuję zrezygnowany.

Po tygodniu dociera do mnie, co jest norma. Ten, którego zastępowałem, znalazł się w gronie nagrodzonych za poprawne dostarczanie reklam i dostał bon na sprzęt sportowy za 500 koron. Ach, żebym choć raz zebrał plon swej ciężkiej pracy...

«Takie są moje marzenia w nieodpowiedzialnych, zamarginesowych godzinach. Nie wypieram się ich, choć widzę ich bezsens. Każdy powinien znać granice swej kondycji i wiedzieć, co mu przystoi».

Bruno Schulz: Emeryt

poniedziałek, listopada 23, 2015

NORGES LOVER (103) Bój to jest Nash ostatni

Poszliśmy z Breivikiem na studia. Tu nasze drogi się rozeszły. Mnie nie wpuścili, ale jego już nie wypuszczą. Cha, cha, cha!

Ale nie no, bez jaj. Anders Breivik naprawdę dostał się na studia na Uniwersytecie w Oslo. W prasie zagrzmiało, jednak przedstawiciele uczelni bronili się, że nie mogli mu tego zabronić, a na specjalne traktowanie tym bardziej nie zasłużył. Nie dostał się wprawdzie rok wcześniej, ale tylko przez braki formalne, które teraz nadrobił. W tym roku to ja nie spełniłem wymogów formalnych, żeby choć zostać wolnym słuchaczem... Pocieszam się, że Breivik o bycie wolnym może sobie aplikować w nieskończoność, cha, cha!

Przy okazji prasa napisała, że ze starszych idących na studia większość ich nie kończy. Dobrze o tym wiem: nie skończyłem trzech kierunków... mam więc wyśmienite kwalifikacje do nieukończenia czwartego! Oczywiście wyrozumiała prasa bierze nas w obronę, wyjaśniając, że wiąże się to głównie z obowiązkami zawodowymi i domowymi. Toteż nie ma wątpliwości, że Breivik te studia skończy ze spokojem! Cha! (Ja wiem, że to się staje nudne, ale tak fajnie było zawsze natrząsać się w szkole z kujonów).

Dziwię się tylko, że Breivik wybrał nauki polityczne, a nie taką na przykład chemię... Chociaż fakt, na chemii to on by mógł wykładać. Albo prowadzić pracownię; na której moglibyśmy się spotkać, gdyby mnie przyjęli tu na fizykę. A że nie przyjęli, muszę zadowolić się fizycznością wizyt na campusie, niedaną Breivikowi. Może i on ma studia, ale ja - studentki!

W maju na naszym campusie gościł John Forbes Nash Jr., odbierając nagrodę Abla, matematyczny odpowiednik Nobla. Dalszy rozwój wydarzeń przejdzie do historii jako mieszanka równowagi Nasha i nieoznaczoności Heisenberga. Nash wraca z żoną do Nowego Jorku, gdzie są za wcześnie na umówioną limuzynę, więc biorą taksówkę. W drodze do New Jersey oboje giną w wypadku.

Nash zginął, bo był dobrym matematykiem... Może to więc jednak lepiej dla mnie, że mnie tu nie przyjęli na studia? Nie porzucam jednak pasji, chcąc obliczyć, w którym roku Nagroda Abla nie kosztowałaby Nasha życia. (W związku z dryftem kontynentów podróż z Oslo do Nowego Jorku jest co roku dłuższa o 2 cm).

czwartek, listopada 12, 2015

NORGES LOVER (102) Jeden pancerny

W gazecie napisali, że gdzieś znaleziono ślady chrześcijan sprzed 4 tysięcy lat! Jeszcze chwila, a dowiemy się, kto był winien zagłady dinozaurów. Skoro o tym, to dawno nie pisałem już o Stonesach! A przecież numer 102 zobowiązuje.

Australijscy naukowcy uznali, że tetris ogranicza przyjemność z alkoholu, papierosów czy seksu. Trzy minuty. Trudno w czasie gry myśleć o czym innym. To powoduje nowy-stary problem, jak pisze piątkowy magazyn Aftenposten: jak zerwać z nałogiem gry w tetris? Za pomocą alkoholu, seksu czy papierosów?

Zapytajmy Keitha Richardsa, który jako jedyny ma zezwolenie na palenie w Grand Hotelu w Oslo. Jak tylko wyjedzie, wchodzi ekipa, która zdziera zasłony i tapety. Różnica między dziś a 50 lat temu jest taka, że dziś straty są z góry ustalone. Keith rozwiewa jednak niepokojące podejrzenia, mówiąc w ostatnim wywiadzie dla Aftenposten: «Dorastasz, kiedy położą cię sześć stóp pod ziemią». Odetchnęliśmy z ulgą, Kiki i ja.

Keitha wymienia się już obok karaluchów jako jedyne stworzenia zdolne przetrwać zagładę nuklearną. Doszło do tego, że globalne konferencje obradują pod hasłem: «Jaką Ziemię pozostawimy Keithowi».

35% norweskiego mleka doją roboty. Dobrze, że nie: dają, myślę sobie, mrużąc mimowolnie oczy na wspomnienie prognoz Uniwersytetu w Cornell, że w latach 2000. powszechny będzie już seks z robotami...

W każdym razie gdy możliwy będzie już seks z robotami, seks z chrześcijanami będzie zabroniony. (Perwersja zarezerwowana dla Keitha).

czwartek, listopada 05, 2015

NORGES LOVER (101) Ukryty tygrys przyczajony snob

Nosiłem gazety obok miejsca, gdzie mieszkał Knut Hamsun! Dziwnym nie jest, skoro w ciągu 15 lat zmienił je około pięćdziesięciu razy.

"Było to w czasach mego głodowania i włóczęgi po Chrystianii, owym mieście, które każdego musi naznaczyć swym piętnem…" rozpoczyna się «Głód», i w podobnym tonie utrzymane są pisane równolegle listy Hamsuna do bogatych ludzi:

«Nie mogę pracować, nie za dobrze. Siedzę tu, wieje przez ściany; nie mam pieca, niemal żadnego światła; żebyż tak już przyszła wiosna, ale do wiosny jeszcze wiele miesięcy. Z jedzeniem też było krucho; wiele razy latem wcale go nie miałem».

Jak stwierdza jednak badacz, w listach tych nie zgadza się nic poza adresem, datą i nazwiskami. (czuję więź z Mistrzem, bo to zupełnie tak jak na tym blogu!) Tej jesieni Hamsun sporo imprezował. W ogóle zaś «zarabiał co nieco pisaniem, pożyczał i dostawał duże kwoty od wielu ludzi i mieszkał czasami za darmo. I przede wszystkim dbał o to, by nie mieć rodziny i zobowiązań. Czy żył po spartańsku? Ogólnie rzecz biorąc, nie – w żadnym razie. W rzeczywistości był rozrzutny: przegrywał spore sumy w karty i w kasynie, rozdawał i przepijał pieniądze. Lubił także ubierać się ładnie i wydawał pieniądze na książki».

Sam Hamsun nie kryje zresztą darowizn od innych, wyjaśniając w listach: «...ale musiałem kupić buty, opłacić trochę długów, i tak stałem się znowu biedny».

Każdy więc, kto pojął kwantową naturę piramidy Maslowa, zauważy, że Hamsun mógł i trwonić pieniądze, i głodować. A nie były to jeszcze czasy, gdy można było znaleźć tyle jedzenia na śmietniku. Dziś przeciętny Francuz wyrzuca 20-30 kilo jedzenia w roku, Norweg prawie 50. Łącznie jest tego 78 kg w roku, z czego poza fusami itp. 46 dałoby się zjeść. Głównie owoce i warzywa, chleb i pieczywo, resztki. Dwie trzecie takich odpadów wyrzuca się bez ruszenia. Mówi się, że ogółem nawet jedna trzecia produkowanej na świecie jest wyrzucana. 360 tys. ton rocznie. Polskie statystyki są zresztą podobne.

Nic dziwnego więc, że pojawił się pomysł nowego teleturnieju reality: dwie ekipy konkurujące ze sobą na znajdowanie jadalnych resztek w śmieciach, z których potem mają przygotować posiłek (tych, którzy tak funkcjonują, nazywa się tutaj «Skraller»).

Myślę, czyby się nie zgłosić. Mam już pewne kwalifikacje po tym, jak mieszkałem u dziewczyny, która jak objawienie traktowała datę na opakowaniu. Mam też własne wisy. W polskim Lidlu można na przykład kupić piwo Estrella w puszkach, za które w Norwegii dostanie się zwrot kaucji!

Powyższy sekret to już w zasadzie gotowa strategia rozwoju dalekobieżnej turystyki rowerowej. A to dlatego, że tacy co szperają po śmietnikach, jeżdżą przeważnie na rowerach. (Pozostali rowerzyści to włamywacze do aut). Dlatego właśnie władze Oslo z taką pewnością siebie obiecują wzrost liczby rowerzystów - jest w końcu skorelowana z liczbą ubogich i przestępczością.

Od początku (siedem lat) czytam tutaj o pomysłach zakazania żebrania, i jak zwykle na początku nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Żebrak to po norwesku «tigger», najpierw myślałem więc, że mowa o usunięciu figury tygrysa sprzed dworca Oslo S. Potem rzecz jasna podejrzewałem zwierzęta cyrkowe, aż jako trzecią - tęże w kolejności córkę Boba Geldofa.

środa, października 28, 2015

NORGES LOVER (100) 800ZDROWIE – nikt się nie dowie

Że chodniki muszą być tutaj asfaltowe, zrozumiesz, kiedy zobaczysz nartorolkarza wychodzącego z domu.

Jako sponsor reprezentacji Aker wydawał na narciarzy 15 mln. rocznie. W ciągu pięciu lat zwolnienia chorobowe w firmie spadły z 5 do 4%, a już pół procenta to oszczędność około 50 mln. W tym roku SpareBank 1 przejął pałeczkę, że tak użyję branżowego wyrażenia. Jakże eleganckiego zresztą... Dawny mistrz 63-letni Odd Martinsen rzekł niedawno o swojej żonie, że jest jak złoto w sztafecie. Proszę, jaki piękny eufemizm dla «puszczalskiej»!

I ja mam własne wspomnienia związane ze sztafetą. Ostatniej zimy, zasiadłszy przed telewizorem, postanowiłem wykonać szybki telefon, zanim dziewczyny pobiegną. Wykręciłem numer ubezpieczenia zdrowotnego: «800ZDROWIE». Chciałem dowiedzieć się, co robić w mojej sytuacji, bo nie podpadałem pod żaden z opisywanych modeli ubezpieczenia. Za które jednak płaciłem. Wyjaśniłem swoją sytuację pierwszemu rozmówcy, który zafrapował się i przekazał sprawę dalej. Krótkie czekanie i wyjaśnianie całej sprawy od początku. Tego dnia przeżyłem to jeszcze trzy razy, dokładnie tak samo jak dziewczyny z reprezentacji Norwegii, które właśnie biegły w sztafecie. Skończyliśmy zresztą także równocześnie. Może to jakieś kolejne pisane-albo-i-nie tutejsze prawo, że odpowiedzialność urzędnika ogranicza się do czasu biegu jednego uczestnika sztafety?

W każdym razie w tej sztafecie jest metoda - na przykład na ponowne wprowadzenie systemu zmianowego w pracy - a krótszy czas pracy to tutaj jedno z haseł wyborczych, dzięki którym dobry wynik w wyborach lokalnych odniosła partia Zieloni. Mówią, że przedkładają krótszy czas pracy nad zwiększone zużycie. Normalnie uznałbym to za wewnętrznie sprzeczne, bo przecież wiadomo, że konsumuje się więcej, gdy się nie pracuje. Ale chyba nie w Norwegii. Bo tutaj praca to liczne obowiązki towarzyskie, podczas gdy wolne chwile spędza się na nartach, czyli w permanentnym stanie hibernacji.

Przez media przetoczyła się więc w tym roku debata o produktywności Norwegów. Jeden z jej uczestników najpierw na kilku stronach utyskuje na lenistwo rodaków, po czym zdradza, że sam ze względu na czwartkowe korki i kolejki musi jechać w góry już w środę! Wygląda na to, że wkrótce tydzień w Norwegii będzie się składał już tylko z weekendu i małego weekendu. I w ten sposób zwolnienia chorobowe spadną do zera.

czwartek, października 15, 2015

NORGES LOVER (99) Gazeciarze, którzy mówią „Ni”

Jednego dnia w jednej z central roznosicieli gazet liderka załamuje ręce: nagle dziewięć tras do pilnego obsadzenia.‎ Co oni, wszyscy pojechali w Bieszczady? – myślę sobie. Dlaczego nikt nigdy nie pomyśli o mnie!?

Fakt, że może miejscowych niespecjalnie tu zdobyłem... I wiem już dlaczego. „Morna” to wcale nie takie ich „bry!” jak po niemiecku, a raczej „spier...”. Zrozumiałem to przed rokiem po wieczorze wyborczym, kiedy szefowa skrajnej prawicy pożegnała w ten sposób ustępującego premiera z Partii Robotniczej.

Za bardzo zawierzyłem podobieństwom do niemieckiego. A przecież nie powinno się tak łatwo ufać komuś, kto „Dopóty” uznaje za imię żeńskie. Za dużo jednak czytałem na studiach Kanta w oryginale, no i te jego liczne ekranizacje z mamą Erica Cartmana („Kupa we mnie” itd.). Najbardziej na tzw. „fałszywym przyjaciołach” w języku przejechałem się tutaj, gdy raz zapytałem w centrali: „Kiedy zamyka się zamek?”. – „Ni”. – „Aha, czyli nigdy” – pomyślałem. Stojąc tego dnia pod zamkniętymi drzwiami, nauczyłem się, jak jest po norwesku „dziewiąta”.

Nowo poznane pojęcia nagle atakują zewsząd. Odbito tylko 1/9 terenów IS, bo irackie wojsko boi się walki w otwartym polu. Ponadto, jak donosi najwyższy tam rangą wojskowy duński, sprzęt, który otrzymał dowódca, stanowi tam o jego statusie, nikt nie chce więc ryzykować jego utraty bądź zniszczenia. „Genialne!” – myślę, biorąc się za wypełnianie formularza nominacji do pokojowego Nobla. Doczytuję jednak dalej: „O ile go jeszcze nie sprzedał”.

O pokojowym Noblu zaczęto tu za to mówić coraz głośniej dla Angeli Merkel. Byłby oczywiście zasłużony, jak i dla kilku jej poprzedników, bo to jednak osiągnięcie być kanclerzem Niemiec i nie wywołać wojny, ale dajmy jej więcej czasu – w końcu nie opuściła jeszcze stanowiska. W każdym razie w przyrodzie obudził się ostatnio niemiecki duch, jak w zasadzie zawsze jesienią. Aftenposten pisze o VW Garbusie: „Jeden z niewielu dobrych pomysłów Hitlera... który i tak skończył się skandalem po 90 latach”.

W weekendowej „Walce klas” facet wspomina o fanzinach, mówiąc, że były to czasy, „kiedy skrzynka pocztowa była bogiem”. (Mam łzy w oczach, jak zawsze, gdy ktoś doceni moją pracę). „Mieliśmy po dziewięć lat, kiedy zaczął się metal” – opowiada. Coś musi być w tej liczbie, bo ja miałem dziewięć lat, kiedy ujrzałem pierwszy raz (i kolejne 99) film The Wall. Przypomniało się znowu, gdy we wrześniu poszedłem tutaj na przedpremierowy pokaz filmu Watersa.

Co jeszcze... Dziewięć („ni”) na dziesięć („ti”) tabletek na gardło nie przynosi żadnego efektu. Znany efekt placebo, obcy mi tylko przy muzyce zespołu o tej nazwie. W Stanach 9 na 10 katolików oceniało pozytywnego papieża, teraz tylko 8. To wolta dobrze znana chrześcijanom. W końcu październik to nasz 10. miesiąc, acz nominalnie: ósmy (okto-ber).

Ostatecznie Komitet Noblowski powiedział: „Ni chuja, pani Merkel!”. Z tą chwilą media zmieniły ton, w miejsce peanów na cześć kanclerki mnożąc gorzkie analizy jej entuzjastycznej bezmyślności wobec uchodźców. W Polsce powiedziałbym, że media dostały nowe wytyczne z Niemiec; ale tu nie wiem, co powiedzieć. Zacinam się więc na „ni”, co zresztą jest mi bliskie jako fanowi muzyki lat 90. („Nittitallet”). Wraz ze mną, jak donosi prasa, zacina się Janet Jackson.

sobota, października 03, 2015

NORGES LOVER (98) Nie dla Ł

W gazecie napisali, że blogerzy idą do nieba. Od razu pomyślałem, że równy gość z tego Franciszka!

Okazało się jednak, że chodzi o zarobki. „Wyciąga 500 tysięcy w miesiącu” – donosi na pierwszej stronie dziennik gospodarczy o najpopularniejszej blogerce w kraju, mającej codziennie niemal 50 tysięcy unikalnych czytelników. Za sprawą profesjonalnego impresariatu laleczki z czołówki (i gdzie tu, hm, równouprawnienie?) zarobią w tym roku po 2,5 do 6,6 mln. koron. Dla porównania, szef banku DNB zarabia 7,7 – szef Telenoru: 5,5 – premier: 1,5 miliona koron.

Ale to niejedyne źródło zarobku blogerów. Wcześniej w tym roku przez media przetoczył się temat product placementu na blogach. Ja tam się nic nie przejmowałem, skoro nie mieszam tu żadnego cementu. Norwegowie zostawili mnie więc w spokoju. Przyszedł za to list z Komisji Europejskiej. Wezwano mnie, abym zaznaczał na blogu, kiedy sobie nie żartuję – tak jak się zaznacza „bez jaj” na towarach!

Opadły mi ręce... bez jaj.

N'aledobra, myślę sobie, w końcu domena .pl, to obowiązuje prawo unijne, choćbym nawet podał norweskie dane. Za to domeny .eu (czy .ł – jak mi ją ktoś kiedyś zapisał – bez jaj!) nie mogłem zarejestrować na adres w Oslo, bo musi być administrowania z Unii (jw. tj. bj.). Będę musiał sprawdzić, czy da się wpisać Izrael...

To zresztą nawet dobry przykład, by opisać wynik niedawnych wyborów samorządowych w Oslo. Partie tutaj są jak Hamas i Fatah. Wprawdzie po 18 latach jedna utraciła władzę w mieście, wciąż trzyma jednak Zachodni Brzeg – ten, na którym pracuję. A praca ta pozwala mi bezpiecznie odegrać się na Komisji Europejskiej: w jednym miejscu polecono mi pisać „Nie dla EU” na worku z gazetami – bo tak się nazywa klient. Wyobrażacie to sobie w Polsce? Bajka!

Szkoda tylko, że nie wpuszczono mnie za to na koncert Europe, gdy pod koniec września wystąpili w Oslo. Bez jaj! (wystąpili).

poniedziałek, września 21, 2015

NORGES LOVER (97) Chór solistów

W centralach roznosicieli gazet też wszystko na Twiksa. Jak w jednej jest mydło, to w drugiej p...apier. I biegaj tak przez pół miasta, żeby się podetrzeć. (Na wszelki wypadek noszę własną spłuczkę).

To mi przypomniało problem komiwojażera. Który już zresztą próbowałem tu rozwiązać, lecz bez entuzjazmu szefów. Mijając się tak raz z jednym Cyganem, poczułem, że jego marszruta jest bardziej optymalna. Naszło mnie więc, by tacy, co krążą po śmietnikach, pomogli nam w wytyczaniu tras. Tak jak w Sztokholmie, gdzie bezdomnych włączono do procesu nowego planowania parku Stigbergsparken. Nie tylko wiedzieli najlepiej, gdzie usiąść z wódką z dala od dzieci, ale także gdzie i kiedy jest najwięcej słońca; znali nawet nazwy kwitnących w parku kwiatów!

I ja tego lata poczyniłem znaczne postępy w koczowaniu w parkach. Nie piszę: nocowaniu, bo jak wiadomo, nocami pracuję. Odsypiam więc za dnia. Gdzie popadnie. Taki na przykład Alfredo Zamudio, dyrektor zajmującego się uciekinierami Internal Displacement Monitoring Center w Genewie spędził trzy lata na ulicy w Chile, aż sam, mając 12 lat, zameldował się jako uciekinier w Norwegii. Gdzie znów na ulicy żył jeden z najbardziej wziętych dziś artystów norweskich. Hariton Pushwagner rozwiewa jednak moje złudzenia, wyjaśniając w wywiadzie: - To nie życie uczyniło mnie inteligentnym, tylko czytanie literatury.

Toteż nie dołączam do bezdomnych przy placu Solli, idąc dalej, czytać nazwiska literatów na domofonach (co w dzisiejszych czasach musi starczyć za literaturę). A trafiam stąd od Skillebekk, gdzie wychował się Lars Sabye Christensen, po Majorstua, gdzie mieszka z córką Jo Nesbø (nosiłem nawet gazety do ich kamienicy). Poza tym napotkałem już też na drzwiach nazwiska takie jak Proust, Joyce czy Staff.

Genius loci udziela się najwidoczniej i innym roznosicielom z placu Solli. Dwóch takich z Afryki rozmawia normalnie jak doktoranci (chociaż może właśnie nimi są?). Przymykam oczy i widzę parę zabójców z Sin City albo Vincenta i Julesa z Pulp Fiction. Tyle że przez to zaczyna mi szwankować chronologia. Może to właśnie dlatego robię trasy nie po kolei?

sobota, września 12, 2015

NORGES LOVER (96) Rogata nastka

Wszystko co najlepsze przeżyłem w Oslo z Izą. Nie poszliśmy nigdy razem w góry ani do kina. Ale tylko dlatego, że mamy jeszcze większą pasję, której wspólnie mogliśmy oddawać się bez pamięci godzinami...

Tak jak latem przed siedmiu laty, gdy w Oslo robiliśmy to po raz pierwszy. I potem przez tyle lat wytrwaliśmy mimo zmiennych okoliczności. Mieliśmy w tym czasie przerwy, naprzemienne zrywy powrotu do bliskich, czasem wydłużające rozłąkę do miesięcy.

Zawsze jednak do siebie wracaliśmy. Niestety, jak po Czeczence ze sklepu, Japonce od warzyw, przekształconej w Tajkę, a potem po Aişe, dzisiaj i po Izie ani śladu. Ilekroć słyszę na mieście somalijski szwargot (więc co krok) odwracam się tęskno, bo może to Iza? To jednak nigdy nie on...

Od początku roku Adecco nie wysyła już ludzi do tego supermarketu, w którym dwa razy w tygodniu układaliśmy towary na półkach. Byliśmy tam z Izą weteranami składu: ja pracowałem od kwietnia, Iza - od sierpnia 2007 r. Wcześniej zaczął tylko Hiszam, który wyleciał, bo kradł.

I tak oto, z braku zleceń, za tydzień, 17 września wygaśnie mój kontrakt z Adecco. Ze skłonnością, by nic nie kończyć ostatecznie, zostanę więc sam we Wszechświecie (czyli w zasadzie jest nas dwóch).

piątek, września 04, 2015

NORGES LOVER (95) Saga o Ice Rør

Siedzę właśnie na samym południu Norwegii w ślicznym miasteczku Kristiansand i mam przerwę w piciu kawy.

Czy ja już nie mam o czym pisać? Ależ piszę o czym myślę! A to już inna rzecz, że nie mam o czym myśleć... Dziś chwilowo nie muszę. Po paśmie rozczarowań (z wrodzonej dyskrecji wspomnę tylko ostatnią ciążę Marit Bjørgen) musiałem na chwilę wyjechać z Oslo. Tyle że centra obu miast powstały według planu tego samego króla Cześka: nie dość że ten sam kwadratowy układ ulic, to jeszcze o tych samych nazwach nawet.

Porządek świata nienaruszony - myślę sobie, widząc, że «Centrum króla» leży przy ulicy Królowej. To znowu daje mi wiele do myślenia... nad równouprawnieniem. Jak to na przykład jest, że żona króla to automatycznie królowa, choć małżonek królowej nie zostaje królem? I gdzie tu ten patriarchat? Przypomina się niedawna kampania na rzecz oszczędzania wody #h2oslo. Plakaty na przystankach przedstawiały nagą kobietę pod prysznicem - a żaden mężczyzny. Na pytania dlaczego magistrat odpowiedział: Bo one biorą dłużej prysznic. Ktoś z lewa wezwał do przedłożenia wyniku stosownych badań... Odtąd z wypiekami wypatruję ogłoszeń o pracy dla liczmierzy. Czekając tak, wspominam moją pierwszą dziewczynę z Norwegii. Była, jak mawia Barney Stinson, legendarna! Jak ten pierwszy Wiking na Islandii, na Grenlandii czy w Ameryce... nie wiemy kto, ale ktoś przecież na pewno był!


Nie była to ponad wszelką wątpliwość Ikke Rør, chociaż długo tak myślałem. Tego, co wziąłem za jej nazwisko, skoro występuje tu tak powszechnie na dzwonkach, nie mogłem nigdy odnaleźć na fejsbuku, i to wzbudziło moje podejrzenia... Okazało się wkrótce, że «Ikke Rør» znaczy po prostu «Nie rusz!». Któż z nas nie miał tej dziewczyny?

Wreszcie dociera do mnie, że równouprawnienie i sprawiedliwość panują w legendach. W końcu gdy ja myślę o Ikke, o mnie wciąż śpiewa Kylie, nie mogąc mnie wybić sobie z głowy... Braki w kosmicznej równowadze wyrównuje mimowolnie Michael Palin. «For some reasons, I don't know why, I made his wife Polish» rzekł w Oslo przed rokiem o głównym bohaterze swojej powieści. Tak więc śpij i śnij spokojnie, Dawca Parytetów czuwa!

poniedziałek, sierpnia 24, 2015

NORGES LOVER (94) Dzieci z bólem d...

W jeden sposób na pewno nawiązuję do chlubnych kart naszej generalicji - nie mówię językiem mieszkańców. Choć jako jeden z nielicznych w tej robocie, staram się. Twierdzę, że to łatwe, gdy zna się niemiecki - choć przecież nikt inny jak Szalony Niemiec zwany Crazy German wykrzykiwał, że on tego durnego języka nigdy nie zrozumie, i poprzestał na angielskim.

- Masz w Polsce żonę, dzieci? - pyta Alfred.
-Nie.
- A czemu?
- A czemu miałabym mieć?
- No tak... - zasępił się - żeby ciągnęły z ciebie pieniądze.
- Których nie mam.
- No to musisz znaleźć tu bogatą żonę!
- No, a myślisz, że za czym tak uganiam się nocami po mieście?

I tak nad fiordem, na ulicy Królowej Maud, gdy jako fan Stachury nuciłem tu nieustannie «Gdybym tak mógł wyrwać sobie dupę», od dziewcząt odrywałem wzrok tylko przy wystawie salonu hi-fi.

W tym roku Harald V odwiedził Ziemię Królowej Maud - jako pierwszy norweski monarcha na Antarktydzie. Na samej Królowej Maud był wcześniej ponad wszelką wątpliwość jego dziadek (może nawet była bardziej lodowata, jako wnuczka królowej Wiktorii). Co ciekawe, w Oslo ich ulice, inaczej niż oni sami, się nie krzyżują, a leżą grzecznie, po wiktoriańsku, obok siebie, lekko się tylko skłaniając ku sobie...

W gazetach piszą tymczasem, że Marit Bjørgen jest w ciąży. Usłyszawszy to, poczułem się zdradzony. Uczucie to jest mi dobrze znane: jest tak zawsze, gdy jakaś była znajdzie w ciążę z kimś innym. Co ciekawe, nigdy nie poczułem się zdradzony tym, że mnie zdradzono (ale to akurat tylko dlatego, że nigdy się o tym nie dowiedziałem).

Nie dziw więc, że czuję się zdradzony, ilekroć Alfred nazwie generałem kogoś innego. Gdy przestałem reagować na podobne wezwania pod moim adresem, zaczął za mną wołać "Jaruzelski". Coś w tym jest, przyznałem w duchu zrezygnowany: w końcu ja też zawsze wybywam z domu w grudniu...

Kiedy to wypada termin Marit. Ostatniej, która tak podle mnie zdradziła. Już nie poczuję tego łaskotania déjà-vu, czytając w gazetach, że odmawia rozmów o przyszłości... Już tylko ja ją taką zapamiętam.

środa, sierpnia 19, 2015

NORGES LOVER (93) Wózek z gazetami w ogniu

Każdemu, kto narzeka tu dziś na warunki pracy przy roznoszeniu gazet, opowiadam, jak było przed 2010 r., kiedy pojawiły się «budsentral». Większość tras została w ten sposób przyporządkowana do jakiegoś pomieszczenia, w którym roznosiciele mogą się zbierać w ciepełku i pić kawę. Dziś już nieliczni - ale wtedy wszyscy musieli czekać na gazety w deszczu czy śniegu, by potem ładować je na wózki zgrabiałymi palcami.

Najczęściej trafiam do Alfreda, który ma pod sobą dwie takie spore centrale. Któregoś razu zadowolony mówi do mnie:
- Jesteś generałem!
Kto odczuwa skojarzenie z  operacją «Kryj się za czarnuchem» w kinowym South Parku, zapowiedzianą przez białego generała, zdziwi się, słysząc, że Alfred sam jest czarny... Do tego nosi czarną kamizelkę z czarnym napisem Aftenposten, a jako kamuflaż staronordyckie imię i nazwisko zakończone na -son.

Gdyby tak być generałem, myślę sobie, miałby człowiek jeden klucz do wszystkich klatek - generalny, albo chociaż «pułkownika», jak nazywali w Collegium Pollonicum klucz o ograniczonym dostępie, ale też znacznie ułatwiający życie. A tak to kluczy noszę pęk albo częściej dwa lub trzy. Wprawiony w trasie roznosiciel pamięta już po prostu, gdzie pasuje który klucz z którego pęku, i robi trasę na pamięć.

Ja jednak powiadam za poetką «Piękna jest tego pewność, ale niepewność piękniejsza», i robię trasy na tyle krótko, by zostawić je akurat, gdy się właśnie w nich wprawiłem. Rzadko robię taką trasę w kolejności z listy dystrybucyjnej, bo coś zawsze można zrobić szybciej. Tak jak na trasie, którą miałem wiosną u Alfreda: książka mówi w jedną stronę, klucze idą w drugą, a ja i tak mykam to ósemką...

Sami szefowie dbają zresztą, byśmy nie wpadli w rutynę. Co trafię znów po latach w jakiś rewir, to trasy pozmieniane. Ostatnio wielkie przemiany zdarzyły się na wiosnę, doszło do nowego przemierzenia tras i wyliczenia wynagrodzeń. Być może szefowie są tak jak ja fanami "Helikoptera w ogniu"? Zawsze oglądając ten film, łapię się na nowo na tym, że rozplanowuję trasy dla roznosiciela gazet w takim Mogadiszu.

piątek, sierpnia 14, 2015

NORGES LOVER (92) Frogny licks

Przepraszam za długie milczenie... Straszny zapierdol z gazetami - czytaniem, znaczy się.

Spodziewałem się zresztą, że nie będę nic musiał pisać, gdy wszystko za mnie odsłoni wyciek Frogner-leaks. Na początku roku nosiłem gazety wzdłuż alei Bygdøy (po naszemu to będzie chyba Bydgoska) w tej najbardziej fancy dzielnicy Oslo, gdzie zlokalizowane są wszystkie najważniejsze ambasady. Jak jesienią ujawnił Aftenposten, ktoś zamontował w centrum fałszywe stacje bazowe: nad fiordem i właśnie tutaj, co umożliwiło podsłuchiwanie rządu, dyplomatów, szefostwa NATO itd. Przemyślenia roznosiciela gazet, choć często wypowiadane na głos, okazały się jednak nikogo nie interesować... Czytasz to jeszcze? No właśnie o tym mówiłem.

Przy tej okazji znów nauczyłem się nowych słów, wprawiając się tym razem w zdumienie nie tym, ile Norwegowie przemilczają w wymowie, lecz w zapisie. Słowo kryptering - jak przeczytałem w gazetach - pochodzi bowiem od kryptos = ukryty i graphen = pisać. Jak widać, herosa Graphena bóg Kryptos pokrywa tu bez reszty...

To mi przypomniało aferę z kartami do kina przed wielu laty. Gdy dostałem nową kartę, zwróciłem uwagę na pomylone numery i błędny mail. W zamian dostałem bilet za darmo, czym uśpili moją czujność. W styczniu 2009 r. wybuchła afera, gdy okazało się, że wszystkim zmienili PIN na taki sam: 6610.

Kart do kina miałem tu już chyba więcej niż razy, kiedy byłem w kinie. A swego czasu chodziłem co tydzień! Przeważnie gdy w kinie przeszywa mnie trwoga, to nie ze względu na akcję, lecz na myśl, że może właśnie moja karta utraciła ważność. Takie uczucie znane gapowiczom. Na szczęście w tym roku, gdy zechciałem pójść na finał Superbowl, okazało się, że mam jeszcze aktywne punkty zgromadzone na karcie przez ostatnich kilka lat, i wystarczyło ich akurat na ten jeden bilet.

Usiadłem w pierwszym rzędzie pod wielką okrągłą kopułą kina Colosseum z 1921 r. W tej samej sali, w której w 2008 r. obejrzałem, nie raz, nie raz, film Scorsesego o Stonesach. W tym samym budynku od 2010 r. funkcjonuje pierwsza centrala roznosicieli gazet, miałem więc niedaleko do pracy z tego pół-finału (musiałem wyjść w połowie).

I dlatego właśnie zawsze biorę wolne od tej roboty na Copa America.

wtorek, lutego 24, 2015

NORGES LOVER (91) O czym mówię, gdy mówię o czym to ja mówiłem?

Kobieta przewraca się na oblodzonym chodniku. Z wyciągniętych dłoni norweskiego menela i obcokrajowca wybiera moją. A może winienem był rzec z wyciągniętych dłoni dwóch meneli? Norweskich, bo w urzędzie skarbowym, jak bym nie kombinował, mając do wyboru obcokrajowców i obywateli nordyckich, musiałem wybrać to drugie! Tam wprawdzie mi oznajmili, że nie istnieję, ale mieli to na piśmie, a więc jakbym istniał.

Zima jest wyjątkowo ciepła, już plus dwa zamiast minus trzech, więc sen bobsleisty, z którego rekrutują się ulice Oslo, tym razem jest mokry. Pod koniec stycznia tylko w dwa dni 250 osób trafiło po upadku na pogotowie. Standard to 50 osób dziennie, łącznie 3.000 w całym sezonie.

- Phi! Imigranci! - żacham się, na co Finn potulnie zbiera się na wyznanie: - Sam upadłem dwa razy... - po czym dokańcza ze śmiechem psychopaty: - Odtąd już nie jestem taki sam! - Śmiejemy się obaj serdecznie. Finn nagle jednak przerywa i rzecze ze śmiertelną powagą: - Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę.

Widzę, że mam do czynienia z wytrwałym przeciwnikiem. Żeby wyjaśnić, dlaczego tak włóczymy się wieczorem po oblodzonych chodnikach, muszę cofnąć się o kilka godzin.

Tego ranka to Finn siedział w skarbówce. Po powrocie zaprasza mnie do jadalni kilka pięter poniżej swego biura. Mówi, że w biurze panuje nieład (może to więc skarbówka była u niego?). Podejmuje mnie łososiem z jajkiem na miękko w idealnie ściętym białku. W tym momencie, gdyby tylko poprosił, zostałbym na śniadanie... Jednak nie prosi. Seks przestał uprawiać przed paroma laty, o czym wspomina, gdy zgodnie zauważamy, że w centrum zaczepiają teraz coraz bielsze panie (co nie dziwi, gdy przypomnieć sobie, co w tej kwestii rzekłby był Puchatek).

Po zrobieniu herbaty Finn mówi nienaganną manierą brytyjskiego dżentelmena, że jak to tak bez mleka... Musi skoczyć do sklepu. Daję mu stówkę, dopiero po fakcie orientując się, że właśnie uregulowałem w ten sposób wpisowe - z poczwórną przebitką. Ucząc się od najlepszych, ładuję pod jego nieobecność kieszenie owocami. Następnym razem przyjdę w kombinezonie rybaka. Ale i on następnym razem będzie o krok przede mną... Teraz rozumiem, że taki wyścig uzależnia.

Kiedy po powrocie otwiera szufladkę z banknotami tysiąc koron, nadmieniam delikatnie o mojej reszcie z zakupów... W szufladce znajdują się jednak także jego zdjęcia rodzinne z XIX w., na których zaczyna mi drobiazgowo wskazywać swoich przodków. Wysłuchawszy cierpliwie, pytam niezbity z tropu, czy pan z banknotu to też jakiś krewny...

Toteż po kilku godzinach w patowej sytuacji snujemy się ulicami. Ja zupełnie nie wiem, dokąd mnie prowadzi, Finn zaś zdaje się momentami nie wiedzieć nawet tego, że idziemy razem.

- Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę - słyszę znowu i już nie wiem, czy minęła kolejna godzina, czy to moje déjà vu, błąd matrixa, jakieś kosmiczne zapętlenie, cwana strategia Finna?

Zapomniał jednak, że ze mną nie da się dwóch rzeczy: przegadać ani zgubić w Oslo.

wtorek, lutego 10, 2015

NORGES LOVER 90s bitch!

Znacie ten skonsternowany wzrok dziewczyny i wycedzone niepewnie:
- Ale robiłeś to już kiedyś...?!
No, to ja już też to znam. Gorączka sobotniej nocy... z gazetami.

W jednej klatce mam klientów o nazwiskach Ung (Młoda) i Wilk. Młoda i Wilku w jednym stali domu, nucę, imaginując sobie ich spotkanie w windzie. Za sprawą nowej ekranizacji z Johnnym Deppem więcej rozmyślam o wilku... A był czas, że zaprzątały mi głowę młode dziewczęta. Przypomniał mi o tym norweski debiut roku 2013: Młoda dziewczyna, dorosły mężczyzna.

Zapłakałem nad rajem utraconym, bo teraz już coraz gorzej rozumiem się z młodymi dziewczętami. Kiedyś to zdarzało się tylko incydentalne, gdy na przykład panna dziwiła się, że te dinozaury chcą się odmłodzić, nagrywając piosenkę Sheryl Crow. Ale przecież każde pokolenie tak ma. Ja sam zawsze brałem Always On My Mind za utwór Pet Shop Boys.

Dziś zaś nie rozumiemy się systemowo. Nie mogę dostarczyć paczki, bo nie znajduję nazwiska na drzwiach. Sprawa wraca do biura, które dodaje mi szczegółowy opis od klientki: „czerwone drzwi z szóstką na szybce”. Dziwne, myślę sobie, bo tu nie ma żadnej numeracji drzwi, na pewno nie w tej klatce. Ani drzwi ze szkłem... poza wejściowymi. I rzeczywiście panna dokładnie opisała drzwi do znanej mi dobrze klatki numer 6, ale tabliczki z nazwiskiem na drzwiach mieszkania jak nie było, tak nie ma.

(Ja też kiedyś swoim gościom od razu pokazywałem drzwi, ale to dlatego, że miałem tam przyszpilone woreczki z herbatą).

Czasem na pierwsze przejścia nowych tras dają mi instruktora, jak kiedyś na samym początku Szalonego Niemca zwanego Crazy German. Że niby ważne, by nie było potem skarg... Trochę bez sensu, bo sam pracuję na zastępstwa, więc nie pochodzę tak długo. Pewnie chodzi o to, myślę sobie, by kolesie zarobili. Znam ten myk, dawno już tutaj pisali, że taki np. urząd od budowy dróg wydaje więcej na konsultantów niż na asfalt.

Ale kiedy na takie szkolenie przychodzi dziewczyna z Kamerunu, czuję się trochę dotknięty. Sprawa tradycyjnie nabiera rumieńców w windzie. Po jej „Ale robiłeś to już kiedyś...?!” dociera do mnie, że to ja szkolę ją... Czego bym się nie domyślił, bo tej trasy wcale nie znam. Wziąłem ją raptem na zastępstwo ten jeden raz. No to, myślę sobie, dołączyłem do kliki kolesi. Próbuję jednak zachować pozory. - Partly... - odpowiadam, rozpoczynając wywód, jak to w Oslo ubiegłej jesieni pozmieniano wiele tras... I znów jest jak kiedyś nad morzem. Wózek staje się cięższy, bo choć gazet ubywa, przybywa śpiącej Kamerunki.

Kiedy przed rokiem Aftenoposten zyskał nowego naczelnego, pozyskanego z tabloidu, pierwszy wstępniak opisywał, jak pokonuje noc w towarzystwie śniadej roznosicielki gazet. Ciekawe, czy on też nie dał jej ciągnąć...