poniedziałek, sierpnia 24, 2015

NORGES LOVER (94) Dzieci z bólem d...

W jeden sposób na pewno nawiązuję do chlubnych kart naszej generalicji - nie mówię językiem mieszkańców. Choć jako jeden z nielicznych w tej robocie, staram się. Twierdzę, że to łatwe, gdy zna się niemiecki - choć przecież nikt inny jak Szalony Niemiec zwany Crazy German wykrzykiwał, że on tego durnego języka nigdy nie zrozumie, i poprzestał na angielskim.

- Masz w Polsce żonę, dzieci? - pyta Alfred.
-Nie.
- A czemu?
- A czemu miałabym mieć?
- No tak... - zasępił się - żeby ciągnęły z ciebie pieniądze.
- Których nie mam.
- No to musisz znaleźć tu bogatą żonę!
- No, a myślisz, że za czym tak uganiam się nocami po mieście?

I tak nad fiordem, na ulicy Królowej Maud, gdy jako fan Stachury nuciłem tu nieustannie «Gdybym tak mógł wyrwać sobie dupę», od dziewcząt odrywałem wzrok tylko przy wystawie salonu hi-fi.

W tym roku Harald V odwiedził Ziemię Królowej Maud - jako pierwszy norweski monarcha na Antarktydzie. Na samej Królowej Maud był wcześniej ponad wszelką wątpliwość jego dziadek (może nawet była bardziej lodowata, jako wnuczka królowej Wiktorii). Co ciekawe, w Oslo ich ulice, inaczej niż oni sami, się nie krzyżują, a leżą grzecznie, po wiktoriańsku, obok siebie, lekko się tylko skłaniając ku sobie...

W gazetach piszą tymczasem, że Marit Bjørgen jest w ciąży. Usłyszawszy to, poczułem się zdradzony. Uczucie to jest mi dobrze znane: jest tak zawsze, gdy jakaś była znajdzie w ciążę z kimś innym. Co ciekawe, nigdy nie poczułem się zdradzony tym, że mnie zdradzono (ale to akurat tylko dlatego, że nigdy się o tym nie dowiedziałem).

Nie dziw więc, że czuję się zdradzony, ilekroć Alfred nazwie generałem kogoś innego. Gdy przestałem reagować na podobne wezwania pod moim adresem, zaczął za mną wołać "Jaruzelski". Coś w tym jest, przyznałem w duchu zrezygnowany: w końcu ja też zawsze wybywam z domu w grudniu...

Kiedy to wypada termin Marit. Ostatniej, która tak podle mnie zdradziła. Już nie poczuję tego łaskotania déjà-vu, czytając w gazetach, że odmawia rozmów o przyszłości... Już tylko ja ją taką zapamiętam.

środa, sierpnia 19, 2015

NORGES LOVER (93) Wózek z gazetami w ogniu

Każdemu, kto narzeka tu dziś na warunki pracy przy roznoszeniu gazet, opowiadam, jak było przed 2010 r., kiedy pojawiły się «budsentral». Większość tras została w ten sposób przyporządkowana do jakiegoś pomieszczenia, w którym roznosiciele mogą się zbierać w ciepełku i pić kawę. Dziś już nieliczni - ale wtedy wszyscy musieli czekać na gazety w deszczu czy śniegu, by potem ładować je na wózki zgrabiałymi palcami.

Najczęściej trafiam do Alfreda, który ma pod sobą dwie takie spore centrale. Któregoś razu zadowolony mówi do mnie:
- Jesteś generałem!
Kto odczuwa skojarzenie z  operacją «Kryj się za czarnuchem» w kinowym South Parku, zapowiedzianą przez białego generała, zdziwi się, słysząc, że Alfred sam jest czarny... Do tego nosi czarną kamizelkę z czarnym napisem Aftenposten, a jako kamuflaż staronordyckie imię i nazwisko zakończone na -son.

Gdyby tak być generałem, myślę sobie, miałby człowiek jeden klucz do wszystkich klatek - generalny, albo chociaż «pułkownika», jak nazywali w Collegium Pollonicum klucz o ograniczonym dostępie, ale też znacznie ułatwiający życie. A tak to kluczy noszę pęk albo częściej dwa lub trzy. Wprawiony w trasie roznosiciel pamięta już po prostu, gdzie pasuje który klucz z którego pęku, i robi trasę na pamięć.

Ja jednak powiadam za poetką «Piękna jest tego pewność, ale niepewność piękniejsza», i robię trasy na tyle krótko, by zostawić je akurat, gdy się właśnie w nich wprawiłem. Rzadko robię taką trasę w kolejności z listy dystrybucyjnej, bo coś zawsze można zrobić szybciej. Tak jak na trasie, którą miałem wiosną u Alfreda: książka mówi w jedną stronę, klucze idą w drugą, a ja i tak mykam to ósemką...

Sami szefowie dbają zresztą, byśmy nie wpadli w rutynę. Co trafię znów po latach w jakiś rewir, to trasy pozmieniane. Ostatnio wielkie przemiany zdarzyły się na wiosnę, doszło do nowego przemierzenia tras i wyliczenia wynagrodzeń. Być może szefowie są tak jak ja fanami "Helikoptera w ogniu"? Zawsze oglądając ten film, łapię się na nowo na tym, że rozplanowuję trasy dla roznosiciela gazet w takim Mogadiszu.

piątek, sierpnia 14, 2015

NORGES LOVER (92) Frogny licks

Przepraszam za długie milczenie... Straszny zapierdol z gazetami - czytaniem, znaczy się.

Spodziewałem się zresztą, że nie będę nic musiał pisać, gdy wszystko za mnie odsłoni wyciek Frogner-leaks. Na początku roku nosiłem gazety wzdłuż alei Bygdøy (po naszemu to będzie chyba Bydgoska) w tej najbardziej fancy dzielnicy Oslo, gdzie zlokalizowane są wszystkie najważniejsze ambasady. Jak jesienią ujawnił Aftenposten, ktoś zamontował w centrum fałszywe stacje bazowe: nad fiordem i właśnie tutaj, co umożliwiło podsłuchiwanie rządu, dyplomatów, szefostwa NATO itd. Przemyślenia roznosiciela gazet, choć często wypowiadane na głos, okazały się jednak nikogo nie interesować... Czytasz to jeszcze? No właśnie o tym mówiłem.

Przy tej okazji znów nauczyłem się nowych słów, wprawiając się tym razem w zdumienie nie tym, ile Norwegowie przemilczają w wymowie, lecz w zapisie. Słowo kryptering - jak przeczytałem w gazetach - pochodzi bowiem od kryptos = ukryty i graphen = pisać. Jak widać, herosa Graphena bóg Kryptos pokrywa tu bez reszty...

To mi przypomniało aferę z kartami do kina przed wielu laty. Gdy dostałem nową kartę, zwróciłem uwagę na pomylone numery i błędny mail. W zamian dostałem bilet za darmo, czym uśpili moją czujność. W styczniu 2009 r. wybuchła afera, gdy okazało się, że wszystkim zmienili PIN na taki sam: 6610.

Kart do kina miałem tu już chyba więcej niż razy, kiedy byłem w kinie. A swego czasu chodziłem co tydzień! Przeważnie gdy w kinie przeszywa mnie trwoga, to nie ze względu na akcję, lecz na myśl, że może właśnie moja karta utraciła ważność. Takie uczucie znane gapowiczom. Na szczęście w tym roku, gdy zechciałem pójść na finał Superbowl, okazało się, że mam jeszcze aktywne punkty zgromadzone na karcie przez ostatnich kilka lat, i wystarczyło ich akurat na ten jeden bilet.

Usiadłem w pierwszym rzędzie pod wielką okrągłą kopułą kina Colosseum z 1921 r. W tej samej sali, w której w 2008 r. obejrzałem, nie raz, nie raz, film Scorsesego o Stonesach. W tym samym budynku od 2010 r. funkcjonuje pierwsza centrala roznosicieli gazet, miałem więc niedaleko do pracy z tego pół-finału (musiałem wyjść w połowie).

I dlatego właśnie zawsze biorę wolne od tej roboty na Copa America.