sobota, grudnia 05, 2015

NORGES LOVER (105) Moneypenny Blues

Rzucają mnie tak po całym regionie, tj. po Zachodnim Brzegu, co tłumaczyłem sobie dobrymi notowaniami u liderów. Ale rzeczywistość jest chyba mniej dla mnie łaskawa... Oni mnie po prostu sobie odrzucają jak gorący kartofel.

Pracodawca raczej już pojął, że mu się nie opłacam. Jestem poprawny do bólu, a bólem tym są mniejsze zyski. Z każdej trasy przynoszę zestaw zmian...
Gdzie nie wkroczę, zawsze znajdę klienta, któremu dotąd źle dostarczano gazetę, kto wie, może latami?, i ten, zorientowawszy się, anuluje subskrypcję.

Kiedy już wszyscy od lat dobrze mi znani liderzy central mieli mnie dość, podrzucili mnie Bjørnarowi w centrali na Fredensborgu. Tym samym wróciłem do źródeł: dostałem zadanie przeszkolenia nowego roznosiciela akurat na osiedlu, na którym sam zaczynałem przed ośmiu laty.

Dziś, mając doświadczenia z całego Zachodniego Brzegu, dobrze wiem, że było się stąd nie ruszać. Ale to właśnie to, co znamy pod pojęciem «dylematu sekretarki». Gdybym wtedy wiedział... Ale aby się dowiedzieć, musiałem się właśnie wyrzec. Jak Bond miłości Moneypenny... więc to pewnie stąd ta «sekretarka».

I gdy tak przemierzam znane sprzed lat korytarze Pilestredet Park, rozpoznaję niczym geolog nieodmienne przez epoki wzorce. Jak gdybym ostatni raz był tu wczoraj: ten sam zestaw gazet pod te same drzwi, ten sam zapach kawy unosi się w powietrzu, kiedy on wychodzi już z domu, a ona jeszcze się pudruje. Nie zmieniło się nic, co najwyżej ta ona (albo że może to już drugi on).

Szkolę chłopaka z Etiopii, mniejsza o imię, mam do nich talent niczym Kydryński. Nazwijmy go więc dla ulatwienia Gebreselasje (to taki ich Janek). Głośno komentuję. Widząc rząd figurek kotów na ostatnim piętrze, mówię:
- Przecież tu stał kiedyś tygrys!
- Ale żywy? - wypala Gebreselasje.
- No tak, to było już przecież siedem lat temu... - cedzę ze spuszczoną głową.

Pewne rzeczy jednak muszą się zmieniać. Dociera to do mnie w akademiku, gdzie nic już się nie zgadza. Nie rzuciwszy gazety pod drzwi z plakatem Transformer Lou Reeda, ba, nawet obok nich nie przeszedłszy, pojąłem wreszcie istotę studiów: one są przejściowe!

Na szczęście pracuje tu wciąż Gustavo! Teraz już tylko w niedziele, za to na trzech, czterech trasach. Gdy wracam po szkoleniu, dzielę się z nim opinią o swym podopiecznym. Szczerze, mówię, myślę, że się nie nadaje. Po drodze nie zebrał żadnej puszki! A zbieranie pustych butelek i puszek na trasie to nieodzowna czynność nosicieli gazet z Afryki, szczególnie obfita w weekendy. Opowiadam, jak raz jeden taki w czasie szkolenia zebrał ze sto puszek, ale pogubił gazety... Gustavo mówi, że to jeszcze nic: on szkolił raz takiego, co nie tylko zbierał, ale jeszcze dopijał!