wtorek, lutego 24, 2015

NORGES LOVER (91) O czym mówię, gdy mówię o czym to ja mówiłem?

Kobieta przewraca się na oblodzonym chodniku. Z wyciągniętych dłoni norweskiego menela i obcokrajowca wybiera moją. A może winienem był rzec z wyciągniętych dłoni dwóch meneli? Norweskich, bo w urzędzie skarbowym, jak bym nie kombinował, mając do wyboru obcokrajowców i obywateli nordyckich, musiałem wybrać to drugie! Tam wprawdzie mi oznajmili, że nie istnieję, ale mieli to na piśmie, a więc jakbym istniał.

Zima jest wyjątkowo ciepła, już plus dwa zamiast minus trzech, więc sen bobsleisty, z którego rekrutują się ulice Oslo, tym razem jest mokry. Pod koniec stycznia tylko w dwa dni 250 osób trafiło po upadku na pogotowie. Standard to 50 osób dziennie, łącznie 3.000 w całym sezonie.

- Phi! Imigranci! - żacham się, na co Finn potulnie zbiera się na wyznanie: - Sam upadłem dwa razy... - po czym dokańcza ze śmiechem psychopaty: - Odtąd już nie jestem taki sam! - Śmiejemy się obaj serdecznie. Finn nagle jednak przerywa i rzecze ze śmiertelną powagą: - Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę.

Widzę, że mam do czynienia z wytrwałym przeciwnikiem. Żeby wyjaśnić, dlaczego tak włóczymy się wieczorem po oblodzonych chodnikach, muszę cofnąć się o kilka godzin.

Tego ranka to Finn siedział w skarbówce. Po powrocie zaprasza mnie do jadalni kilka pięter poniżej swego biura. Mówi, że w biurze panuje nieład (może to więc skarbówka była u niego?). Podejmuje mnie łososiem z jajkiem na miękko w idealnie ściętym białku. W tym momencie, gdyby tylko poprosił, zostałbym na śniadanie... Jednak nie prosi. Seks przestał uprawiać przed paroma laty, o czym wspomina, gdy zgodnie zauważamy, że w centrum zaczepiają teraz coraz bielsze panie (co nie dziwi, gdy przypomnieć sobie, co w tej kwestii rzekłby był Puchatek).

Po zrobieniu herbaty Finn mówi nienaganną manierą brytyjskiego dżentelmena, że jak to tak bez mleka... Musi skoczyć do sklepu. Daję mu stówkę, dopiero po fakcie orientując się, że właśnie uregulowałem w ten sposób wpisowe - z poczwórną przebitką. Ucząc się od najlepszych, ładuję pod jego nieobecność kieszenie owocami. Następnym razem przyjdę w kombinezonie rybaka. Ale i on następnym razem będzie o krok przede mną... Teraz rozumiem, że taki wyścig uzależnia.

Kiedy po powrocie otwiera szufladkę z banknotami tysiąc koron, nadmieniam delikatnie o mojej reszcie z zakupów... W szufladce znajdują się jednak także jego zdjęcia rodzinne z XIX w., na których zaczyna mi drobiazgowo wskazywać swoich przodków. Wysłuchawszy cierpliwie, pytam niezbity z tropu, czy pan z banknotu to też jakiś krewny...

Toteż po kilku godzinach w patowej sytuacji snujemy się ulicami. Ja zupełnie nie wiem, dokąd mnie prowadzi, Finn zaś zdaje się momentami nie wiedzieć nawet tego, że idziemy razem.

- Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę - słyszę znowu i już nie wiem, czy minęła kolejna godzina, czy to moje déjà vu, błąd matrixa, jakieś kosmiczne zapętlenie, cwana strategia Finna?

Zapomniał jednak, że ze mną nie da się dwóch rzeczy: przegadać ani zgubić w Oslo.

wtorek, lutego 10, 2015

NORGES LOVER 90s bitch!

Znacie ten skonsternowany wzrok dziewczyny i wycedzone niepewnie:
- Ale robiłeś to już kiedyś...?!
No, to ja już też to znam. Gorączka sobotniej nocy... z gazetami.

W jednej klatce mam klientów o nazwiskach Ung (Młoda) i Wilk. Młoda i Wilku w jednym stali domu, nucę, imaginując sobie ich spotkanie w windzie. Za sprawą nowej ekranizacji z Johnnym Deppem więcej rozmyślam o wilku... A był czas, że zaprzątały mi głowę młode dziewczęta. Przypomniał mi o tym norweski debiut roku 2013: Młoda dziewczyna, dorosły mężczyzna.

Zapłakałem nad rajem utraconym, bo teraz już coraz gorzej rozumiem się z młodymi dziewczętami. Kiedyś to zdarzało się tylko incydentalne, gdy na przykład panna dziwiła się, że te dinozaury chcą się odmłodzić, nagrywając piosenkę Sheryl Crow. Ale przecież każde pokolenie tak ma. Ja sam zawsze brałem Always On My Mind za utwór Pet Shop Boys.

Dziś zaś nie rozumiemy się systemowo. Nie mogę dostarczyć paczki, bo nie znajduję nazwiska na drzwiach. Sprawa wraca do biura, które dodaje mi szczegółowy opis od klientki: „czerwone drzwi z szóstką na szybce”. Dziwne, myślę sobie, bo tu nie ma żadnej numeracji drzwi, na pewno nie w tej klatce. Ani drzwi ze szkłem... poza wejściowymi. I rzeczywiście panna dokładnie opisała drzwi do znanej mi dobrze klatki numer 6, ale tabliczki z nazwiskiem na drzwiach mieszkania jak nie było, tak nie ma.

(Ja też kiedyś swoim gościom od razu pokazywałem drzwi, ale to dlatego, że miałem tam przyszpilone woreczki z herbatą).

Czasem na pierwsze przejścia nowych tras dają mi instruktora, jak kiedyś na samym początku Szalonego Niemca zwanego Crazy German. Że niby ważne, by nie było potem skarg... Trochę bez sensu, bo sam pracuję na zastępstwa, więc nie pochodzę tak długo. Pewnie chodzi o to, myślę sobie, by kolesie zarobili. Znam ten myk, dawno już tutaj pisali, że taki np. urząd od budowy dróg wydaje więcej na konsultantów niż na asfalt.

Ale kiedy na takie szkolenie przychodzi dziewczyna z Kamerunu, czuję się trochę dotknięty. Sprawa tradycyjnie nabiera rumieńców w windzie. Po jej „Ale robiłeś to już kiedyś...?!” dociera do mnie, że to ja szkolę ją... Czego bym się nie domyślił, bo tej trasy wcale nie znam. Wziąłem ją raptem na zastępstwo ten jeden raz. No to, myślę sobie, dołączyłem do kliki kolesi. Próbuję jednak zachować pozory. - Partly... - odpowiadam, rozpoczynając wywód, jak to w Oslo ubiegłej jesieni pozmieniano wiele tras... I znów jest jak kiedyś nad morzem. Wózek staje się cięższy, bo choć gazet ubywa, przybywa śpiącej Kamerunki.

Kiedy przed rokiem Aftenoposten zyskał nowego naczelnego, pozyskanego z tabloidu, pierwszy wstępniak opisywał, jak pokonuje noc w towarzystwie śniadej roznosicielki gazet. Ciekawe, czy on też nie dał jej ciągnąć...