W jeden sposób na pewno nawiązuję do chlubnych kart naszej generalicji - nie mówię językiem mieszkańców. Choć jako jeden z nielicznych w tej robocie, staram się. Twierdzę, że to łatwe, gdy zna się niemiecki - choć przecież nikt inny jak Szalony Niemiec zwany Crazy German wykrzykiwał, że on tego durnego języka nigdy nie zrozumie, i poprzestał na angielskim.
- Masz w Polsce żonę, dzieci? - pyta Alfred.
-Nie.
- A czemu?
- A czemu miałabym mieć?
- No tak... - zasępił się - żeby ciągnęły z ciebie pieniądze.
- Których nie mam.
- No to musisz znaleźć tu bogatą żonę!
- No, a myślisz, że za czym tak uganiam się nocami po mieście?
I tak nad fiordem, na ulicy Królowej Maud, gdy jako fan Stachury nuciłem tu nieustannie «Gdybym tak mógł wyrwać sobie dupę», od dziewcząt odrywałem wzrok tylko przy wystawie salonu hi-fi.
W tym roku Harald V odwiedził Ziemię Królowej Maud - jako pierwszy norweski monarcha na Antarktydzie. Na samej Królowej Maud był wcześniej ponad wszelką wątpliwość jego dziadek (może nawet była bardziej lodowata, jako wnuczka królowej Wiktorii). Co ciekawe, w Oslo ich ulice, inaczej niż oni sami, się nie krzyżują, a leżą grzecznie, po wiktoriańsku, obok siebie, lekko się tylko skłaniając ku sobie...
W gazetach piszą tymczasem, że Marit Bjørgen jest w ciąży. Usłyszawszy to, poczułem się zdradzony. Uczucie to jest mi dobrze znane: jest tak zawsze, gdy jakaś była znajdzie w ciążę z kimś innym. Co ciekawe, nigdy nie poczułem się zdradzony tym, że mnie zdradzono (ale to akurat tylko dlatego, że nigdy się o tym nie dowiedziałem).
Nie dziw więc, że czuję się zdradzony, ilekroć Alfred nazwie generałem kogoś innego. Gdy przestałem reagować na podobne wezwania pod moim adresem, zaczął za mną wołać "Jaruzelski". Coś w tym jest, przyznałem w duchu zrezygnowany: w końcu ja też zawsze wybywam z domu w grudniu...
Kiedy to wypada termin Marit. Ostatniej, która tak podle mnie zdradziła. Już nie poczuję tego łaskotania déjà-vu, czytając w gazetach, że odmawia rozmów o przyszłości... Już tylko ja ją taką zapamiętam.
poniedziałek, sierpnia 24, 2015
środa, sierpnia 19, 2015
NORGES LOVER (93) Wózek z gazetami w ogniu
Każdemu, kto narzeka tu dziś na warunki pracy przy roznoszeniu gazet, opowiadam, jak było przed 2010 r., kiedy pojawiły się «budsentral». Większość tras została w ten sposób przyporządkowana do jakiegoś pomieszczenia, w którym roznosiciele mogą się zbierać w ciepełku i pić kawę. Dziś już nieliczni - ale wtedy wszyscy musieli czekać na gazety w deszczu czy śniegu, by potem ładować je na wózki zgrabiałymi palcami.
Najczęściej trafiam do Alfreda, który ma pod sobą dwie takie spore centrale. Któregoś razu zadowolony mówi do mnie:
- Jesteś generałem!
Kto odczuwa skojarzenie z operacją «Kryj się za czarnuchem» w kinowym South Parku, zapowiedzianą przez białego generała, zdziwi się, słysząc, że Alfred sam jest czarny... Do tego nosi czarną kamizelkę z czarnym napisem Aftenposten, a jako kamuflaż staronordyckie imię i nazwisko zakończone na -son.
Gdyby tak być generałem, myślę sobie, miałby człowiek jeden klucz do wszystkich klatek - generalny, albo chociaż «pułkownika», jak nazywali w Collegium Pollonicum klucz o ograniczonym dostępie, ale też znacznie ułatwiający życie. A tak to kluczy noszę pęk albo częściej dwa lub trzy. Wprawiony w trasie roznosiciel pamięta już po prostu, gdzie pasuje który klucz z którego pęku, i robi trasę na pamięć.
Ja jednak powiadam za poetką «Piękna jest tego pewność, ale niepewność piękniejsza», i robię trasy na tyle krótko, by zostawić je akurat, gdy się właśnie w nich wprawiłem. Rzadko robię taką trasę w kolejności z listy dystrybucyjnej, bo coś zawsze można zrobić szybciej. Tak jak na trasie, którą miałem wiosną u Alfreda: książka mówi w jedną stronę, klucze idą w drugą, a ja i tak mykam to ósemką...
Sami szefowie dbają zresztą, byśmy nie wpadli w rutynę. Co trafię znów po latach w jakiś rewir, to trasy pozmieniane. Ostatnio wielkie przemiany zdarzyły się na wiosnę, doszło do nowego przemierzenia tras i wyliczenia wynagrodzeń. Być może szefowie są tak jak ja fanami "Helikoptera w ogniu"? Zawsze oglądając ten film, łapię się na nowo na tym, że rozplanowuję trasy dla roznosiciela gazet w takim Mogadiszu.
Najczęściej trafiam do Alfreda, który ma pod sobą dwie takie spore centrale. Któregoś razu zadowolony mówi do mnie:
- Jesteś generałem!
Kto odczuwa skojarzenie z operacją «Kryj się za czarnuchem» w kinowym South Parku, zapowiedzianą przez białego generała, zdziwi się, słysząc, że Alfred sam jest czarny... Do tego nosi czarną kamizelkę z czarnym napisem Aftenposten, a jako kamuflaż staronordyckie imię i nazwisko zakończone na -son.
Gdyby tak być generałem, myślę sobie, miałby człowiek jeden klucz do wszystkich klatek - generalny, albo chociaż «pułkownika», jak nazywali w Collegium Pollonicum klucz o ograniczonym dostępie, ale też znacznie ułatwiający życie. A tak to kluczy noszę pęk albo częściej dwa lub trzy. Wprawiony w trasie roznosiciel pamięta już po prostu, gdzie pasuje który klucz z którego pęku, i robi trasę na pamięć.
Ja jednak powiadam za poetką «Piękna jest tego pewność, ale niepewność piękniejsza», i robię trasy na tyle krótko, by zostawić je akurat, gdy się właśnie w nich wprawiłem. Rzadko robię taką trasę w kolejności z listy dystrybucyjnej, bo coś zawsze można zrobić szybciej. Tak jak na trasie, którą miałem wiosną u Alfreda: książka mówi w jedną stronę, klucze idą w drugą, a ja i tak mykam to ósemką...
Sami szefowie dbają zresztą, byśmy nie wpadli w rutynę. Co trafię znów po latach w jakiś rewir, to trasy pozmieniane. Ostatnio wielkie przemiany zdarzyły się na wiosnę, doszło do nowego przemierzenia tras i wyliczenia wynagrodzeń. Być może szefowie są tak jak ja fanami "Helikoptera w ogniu"? Zawsze oglądając ten film, łapię się na nowo na tym, że rozplanowuję trasy dla roznosiciela gazet w takim Mogadiszu.
piątek, sierpnia 14, 2015
NORGES LOVER (92) Frogny licks
Przepraszam za długie milczenie... Straszny zapierdol z gazetami - czytaniem, znaczy się.
Spodziewałem się zresztą, że nie będę nic musiał pisać, gdy wszystko za mnie odsłoni wyciek Frogner-leaks. Na początku roku nosiłem gazety wzdłuż alei Bygdøy (po naszemu to będzie chyba Bydgoska) w tej najbardziej fancy dzielnicy Oslo, gdzie zlokalizowane są wszystkie najważniejsze ambasady. Jak jesienią ujawnił Aftenposten, ktoś zamontował w centrum fałszywe stacje bazowe: nad fiordem i właśnie tutaj, co umożliwiło podsłuchiwanie rządu, dyplomatów, szefostwa NATO itd. Przemyślenia roznosiciela gazet, choć często wypowiadane na głos, okazały się jednak nikogo nie interesować... Czytasz to jeszcze? No właśnie o tym mówiłem.
Przy tej okazji znów nauczyłem się nowych słów, wprawiając się tym razem w zdumienie nie tym, ile Norwegowie przemilczają w wymowie, lecz w zapisie. Słowo kryptering - jak przeczytałem w gazetach - pochodzi bowiem od kryptos = ukryty i graphen = pisać. Jak widać, herosa Graphena bóg Kryptos pokrywa tu bez reszty...
To mi przypomniało aferę z kartami do kina przed wielu laty. Gdy dostałem nową kartę, zwróciłem uwagę na pomylone numery i błędny mail. W zamian dostałem bilet za darmo, czym uśpili moją czujność. W styczniu 2009 r. wybuchła afera, gdy okazało się, że wszystkim zmienili PIN na taki sam: 6610.
Kart do kina miałem tu już chyba więcej niż razy, kiedy byłem w kinie. A swego czasu chodziłem co tydzień! Przeważnie gdy w kinie przeszywa mnie trwoga, to nie ze względu na akcję, lecz na myśl, że może właśnie moja karta utraciła ważność. Takie uczucie znane gapowiczom. Na szczęście w tym roku, gdy zechciałem pójść na finał Superbowl, okazało się, że mam jeszcze aktywne punkty zgromadzone na karcie przez ostatnich kilka lat, i wystarczyło ich akurat na ten jeden bilet.
Usiadłem w pierwszym rzędzie pod wielką okrągłą kopułą kina Colosseum z 1921 r. W tej samej sali, w której w 2008 r. obejrzałem, nie raz, nie raz, film Scorsesego o Stonesach. W tym samym budynku od 2010 r. funkcjonuje pierwsza centrala roznosicieli gazet, miałem więc niedaleko do pracy z tego pół-finału (musiałem wyjść w połowie).
I dlatego właśnie zawsze biorę wolne od tej roboty na Copa America.
Spodziewałem się zresztą, że nie będę nic musiał pisać, gdy wszystko za mnie odsłoni wyciek Frogner-leaks. Na początku roku nosiłem gazety wzdłuż alei Bygdøy (po naszemu to będzie chyba Bydgoska) w tej najbardziej fancy dzielnicy Oslo, gdzie zlokalizowane są wszystkie najważniejsze ambasady. Jak jesienią ujawnił Aftenposten, ktoś zamontował w centrum fałszywe stacje bazowe: nad fiordem i właśnie tutaj, co umożliwiło podsłuchiwanie rządu, dyplomatów, szefostwa NATO itd. Przemyślenia roznosiciela gazet, choć często wypowiadane na głos, okazały się jednak nikogo nie interesować... Czytasz to jeszcze? No właśnie o tym mówiłem.
Przy tej okazji znów nauczyłem się nowych słów, wprawiając się tym razem w zdumienie nie tym, ile Norwegowie przemilczają w wymowie, lecz w zapisie. Słowo kryptering - jak przeczytałem w gazetach - pochodzi bowiem od kryptos = ukryty i graphen = pisać. Jak widać, herosa Graphena bóg Kryptos pokrywa tu bez reszty...
To mi przypomniało aferę z kartami do kina przed wielu laty. Gdy dostałem nową kartę, zwróciłem uwagę na pomylone numery i błędny mail. W zamian dostałem bilet za darmo, czym uśpili moją czujność. W styczniu 2009 r. wybuchła afera, gdy okazało się, że wszystkim zmienili PIN na taki sam: 6610.
Kart do kina miałem tu już chyba więcej niż razy, kiedy byłem w kinie. A swego czasu chodziłem co tydzień! Przeważnie gdy w kinie przeszywa mnie trwoga, to nie ze względu na akcję, lecz na myśl, że może właśnie moja karta utraciła ważność. Takie uczucie znane gapowiczom. Na szczęście w tym roku, gdy zechciałem pójść na finał Superbowl, okazało się, że mam jeszcze aktywne punkty zgromadzone na karcie przez ostatnich kilka lat, i wystarczyło ich akurat na ten jeden bilet.
Usiadłem w pierwszym rzędzie pod wielką okrągłą kopułą kina Colosseum z 1921 r. W tej samej sali, w której w 2008 r. obejrzałem, nie raz, nie raz, film Scorsesego o Stonesach. W tym samym budynku od 2010 r. funkcjonuje pierwsza centrala roznosicieli gazet, miałem więc niedaleko do pracy z tego pół-finału (musiałem wyjść w połowie).
I dlatego właśnie zawsze biorę wolne od tej roboty na Copa America.
wtorek, lutego 24, 2015
NORGES LOVER (91) O czym mówię, gdy mówię o czym to ja mówiłem?
Kobieta przewraca się na oblodzonym chodniku. Z wyciągniętych dłoni norweskiego menela i obcokrajowca wybiera moją. A może winienem był rzec z wyciągniętych dłoni dwóch meneli? Norweskich, bo w urzędzie skarbowym, jak bym nie kombinował, mając do wyboru obcokrajowców i obywateli nordyckich, musiałem wybrać to drugie! Tam wprawdzie mi oznajmili, że nie istnieję, ale mieli to na piśmie, a więc jakbym istniał.
Zima jest wyjątkowo ciepła, już plus dwa zamiast minus trzech, więc sen bobsleisty, z którego rekrutują się ulice Oslo, tym razem jest mokry. Pod koniec stycznia tylko w dwa dni 250 osób trafiło po upadku na pogotowie. Standard to 50 osób dziennie, łącznie 3.000 w całym sezonie.
- Phi! Imigranci! - żacham się, na co Finn potulnie zbiera się na wyznanie: - Sam upadłem dwa razy... - po czym dokańcza ze śmiechem psychopaty: - Odtąd już nie jestem taki sam! - Śmiejemy się obaj serdecznie. Finn nagle jednak przerywa i rzecze ze śmiertelną powagą: - Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę.
Widzę, że mam do czynienia z wytrwałym przeciwnikiem. Żeby wyjaśnić, dlaczego tak włóczymy się wieczorem po oblodzonych chodnikach, muszę cofnąć się o kilka godzin.
Tego ranka to Finn siedział w skarbówce. Po powrocie zaprasza mnie do jadalni kilka pięter poniżej swego biura. Mówi, że w biurze panuje nieład (może to więc skarbówka była u niego?). Podejmuje mnie łososiem z jajkiem na miękko w idealnie ściętym białku. W tym momencie, gdyby tylko poprosił, zostałbym na śniadanie... Jednak nie prosi. Seks przestał uprawiać przed paroma laty, o czym wspomina, gdy zgodnie zauważamy, że w centrum zaczepiają teraz coraz bielsze panie (co nie dziwi, gdy przypomnieć sobie, co w tej kwestii rzekłby był Puchatek).
Po zrobieniu herbaty Finn mówi nienaganną manierą brytyjskiego dżentelmena, że jak to tak bez mleka... Musi skoczyć do sklepu. Daję mu stówkę, dopiero po fakcie orientując się, że właśnie uregulowałem w ten sposób wpisowe - z poczwórną przebitką. Ucząc się od najlepszych, ładuję pod jego nieobecność kieszenie owocami. Następnym razem przyjdę w kombinezonie rybaka. Ale i on następnym razem będzie o krok przede mną... Teraz rozumiem, że taki wyścig uzależnia.
Kiedy po powrocie otwiera szufladkę z banknotami tysiąc koron, nadmieniam delikatnie o mojej reszcie z zakupów... W szufladce znajdują się jednak także jego zdjęcia rodzinne z XIX w., na których zaczyna mi drobiazgowo wskazywać swoich przodków. Wysłuchawszy cierpliwie, pytam niezbity z tropu, czy pan z banknotu to też jakiś krewny...
Toteż po kilku godzinach w patowej sytuacji snujemy się ulicami. Ja zupełnie nie wiem, dokąd mnie prowadzi, Finn zaś zdaje się momentami nie wiedzieć nawet tego, że idziemy razem.
- Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę - słyszę znowu i już nie wiem, czy minęła kolejna godzina, czy to moje déjà vu, błąd matrixa, jakieś kosmiczne zapętlenie, cwana strategia Finna?
Zapomniał jednak, że ze mną nie da się dwóch rzeczy: przegadać ani zgubić w Oslo.
Zima jest wyjątkowo ciepła, już plus dwa zamiast minus trzech, więc sen bobsleisty, z którego rekrutują się ulice Oslo, tym razem jest mokry. Pod koniec stycznia tylko w dwa dni 250 osób trafiło po upadku na pogotowie. Standard to 50 osób dziennie, łącznie 3.000 w całym sezonie.
- Phi! Imigranci! - żacham się, na co Finn potulnie zbiera się na wyznanie: - Sam upadłem dwa razy... - po czym dokańcza ze śmiechem psychopaty: - Odtąd już nie jestem taki sam! - Śmiejemy się obaj serdecznie. Finn nagle jednak przerywa i rzecze ze śmiertelną powagą: - Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę.
Widzę, że mam do czynienia z wytrwałym przeciwnikiem. Żeby wyjaśnić, dlaczego tak włóczymy się wieczorem po oblodzonych chodnikach, muszę cofnąć się o kilka godzin.
Tego ranka to Finn siedział w skarbówce. Po powrocie zaprasza mnie do jadalni kilka pięter poniżej swego biura. Mówi, że w biurze panuje nieład (może to więc skarbówka była u niego?). Podejmuje mnie łososiem z jajkiem na miękko w idealnie ściętym białku. W tym momencie, gdyby tylko poprosił, zostałbym na śniadanie... Jednak nie prosi. Seks przestał uprawiać przed paroma laty, o czym wspomina, gdy zgodnie zauważamy, że w centrum zaczepiają teraz coraz bielsze panie (co nie dziwi, gdy przypomnieć sobie, co w tej kwestii rzekłby był Puchatek).
Po zrobieniu herbaty Finn mówi nienaganną manierą brytyjskiego dżentelmena, że jak to tak bez mleka... Musi skoczyć do sklepu. Daję mu stówkę, dopiero po fakcie orientując się, że właśnie uregulowałem w ten sposób wpisowe - z poczwórną przebitką. Ucząc się od najlepszych, ładuję pod jego nieobecność kieszenie owocami. Następnym razem przyjdę w kombinezonie rybaka. Ale i on następnym razem będzie o krok przede mną... Teraz rozumiem, że taki wyścig uzależnia.
Kiedy po powrocie otwiera szufladkę z banknotami tysiąc koron, nadmieniam delikatnie o mojej reszcie z zakupów... W szufladce znajdują się jednak także jego zdjęcia rodzinne z XIX w., na których zaczyna mi drobiazgowo wskazywać swoich przodków. Wysłuchawszy cierpliwie, pytam niezbity z tropu, czy pan z banknotu to też jakiś krewny...
Toteż po kilku godzinach w patowej sytuacji snujemy się ulicami. Ja zupełnie nie wiem, dokąd mnie prowadzi, Finn zaś zdaje się momentami nie wiedzieć nawet tego, że idziemy razem.
- Zapominam rzeczy na chwilę, zwykle na godzinę - słyszę znowu i już nie wiem, czy minęła kolejna godzina, czy to moje déjà vu, błąd matrixa, jakieś kosmiczne zapętlenie, cwana strategia Finna?
Zapomniał jednak, że ze mną nie da się dwóch rzeczy: przegadać ani zgubić w Oslo.
wtorek, lutego 10, 2015
NORGES LOVER 90s bitch!
Znacie ten skonsternowany wzrok dziewczyny i wycedzone niepewnie:
- Ale robiłeś to już kiedyś...?!
No, to ja już też to znam. Gorączka sobotniej nocy... z gazetami.
W jednej klatce mam klientów o nazwiskach Ung (Młoda) i Wilk. Młoda i Wilku w jednym stali domu, nucę, imaginując sobie ich spotkanie w windzie. Za sprawą nowej ekranizacji z Johnnym Deppem więcej rozmyślam o wilku... A był czas, że zaprzątały mi głowę młode dziewczęta. Przypomniał mi o tym norweski debiut roku 2013: Młoda dziewczyna, dorosły mężczyzna.
Zapłakałem nad rajem utraconym, bo teraz już coraz gorzej rozumiem się z młodymi dziewczętami. Kiedyś to zdarzało się tylko incydentalne, gdy na przykład panna dziwiła się, że te dinozaury chcą się odmłodzić, nagrywając piosenkę Sheryl Crow. Ale przecież każde pokolenie tak ma. Ja sam zawsze brałem Always On My Mind za utwór Pet Shop Boys.
Dziś zaś nie rozumiemy się systemowo. Nie mogę dostarczyć paczki, bo nie znajduję nazwiska na drzwiach. Sprawa wraca do biura, które dodaje mi szczegółowy opis od klientki: „czerwone drzwi z szóstką na szybce”. Dziwne, myślę sobie, bo tu nie ma żadnej numeracji drzwi, na pewno nie w tej klatce. Ani drzwi ze szkłem... poza wejściowymi. I rzeczywiście panna dokładnie opisała drzwi do znanej mi dobrze klatki numer 6, ale tabliczki z nazwiskiem na drzwiach mieszkania jak nie było, tak nie ma.
(Ja też kiedyś swoim gościom od razu pokazywałem drzwi, ale to dlatego, że miałem tam przyszpilone woreczki z herbatą).
Czasem na pierwsze przejścia nowych tras dają mi instruktora, jak kiedyś na samym początku Szalonego Niemca zwanego Crazy German. Że niby ważne, by nie było potem skarg... Trochę bez sensu, bo sam pracuję na zastępstwa, więc nie pochodzę tak długo. Pewnie chodzi o to, myślę sobie, by kolesie zarobili. Znam ten myk, dawno już tutaj pisali, że taki np. urząd od budowy dróg wydaje więcej na konsultantów niż na asfalt.
Ale kiedy na takie szkolenie przychodzi dziewczyna z Kamerunu, czuję się trochę dotknięty. Sprawa tradycyjnie nabiera rumieńców w windzie. Po jej „Ale robiłeś to już kiedyś...?!” dociera do mnie, że to ja szkolę ją... Czego bym się nie domyślił, bo tej trasy wcale nie znam. Wziąłem ją raptem na zastępstwo ten jeden raz. No to, myślę sobie, dołączyłem do kliki kolesi. Próbuję jednak zachować pozory. - Partly... - odpowiadam, rozpoczynając wywód, jak to w Oslo ubiegłej jesieni pozmieniano wiele tras... I znów jest jak kiedyś nad morzem. Wózek staje się cięższy, bo choć gazet ubywa, przybywa śpiącej Kamerunki.
Kiedy przed rokiem Aftenoposten zyskał nowego naczelnego, pozyskanego z tabloidu, pierwszy wstępniak opisywał, jak pokonuje noc w towarzystwie śniadej roznosicielki gazet. Ciekawe, czy on też nie dał jej ciągnąć...
- Ale robiłeś to już kiedyś...?!
No, to ja już też to znam. Gorączka sobotniej nocy... z gazetami.
W jednej klatce mam klientów o nazwiskach Ung (Młoda) i Wilk. Młoda i Wilku w jednym stali domu, nucę, imaginując sobie ich spotkanie w windzie. Za sprawą nowej ekranizacji z Johnnym Deppem więcej rozmyślam o wilku... A był czas, że zaprzątały mi głowę młode dziewczęta. Przypomniał mi o tym norweski debiut roku 2013: Młoda dziewczyna, dorosły mężczyzna.
Zapłakałem nad rajem utraconym, bo teraz już coraz gorzej rozumiem się z młodymi dziewczętami. Kiedyś to zdarzało się tylko incydentalne, gdy na przykład panna dziwiła się, że te dinozaury chcą się odmłodzić, nagrywając piosenkę Sheryl Crow. Ale przecież każde pokolenie tak ma. Ja sam zawsze brałem Always On My Mind za utwór Pet Shop Boys.
Dziś zaś nie rozumiemy się systemowo. Nie mogę dostarczyć paczki, bo nie znajduję nazwiska na drzwiach. Sprawa wraca do biura, które dodaje mi szczegółowy opis od klientki: „czerwone drzwi z szóstką na szybce”. Dziwne, myślę sobie, bo tu nie ma żadnej numeracji drzwi, na pewno nie w tej klatce. Ani drzwi ze szkłem... poza wejściowymi. I rzeczywiście panna dokładnie opisała drzwi do znanej mi dobrze klatki numer 6, ale tabliczki z nazwiskiem na drzwiach mieszkania jak nie było, tak nie ma.
(Ja też kiedyś swoim gościom od razu pokazywałem drzwi, ale to dlatego, że miałem tam przyszpilone woreczki z herbatą).
Czasem na pierwsze przejścia nowych tras dają mi instruktora, jak kiedyś na samym początku Szalonego Niemca zwanego Crazy German. Że niby ważne, by nie było potem skarg... Trochę bez sensu, bo sam pracuję na zastępstwa, więc nie pochodzę tak długo. Pewnie chodzi o to, myślę sobie, by kolesie zarobili. Znam ten myk, dawno już tutaj pisali, że taki np. urząd od budowy dróg wydaje więcej na konsultantów niż na asfalt.
Ale kiedy na takie szkolenie przychodzi dziewczyna z Kamerunu, czuję się trochę dotknięty. Sprawa tradycyjnie nabiera rumieńców w windzie. Po jej „Ale robiłeś to już kiedyś...?!” dociera do mnie, że to ja szkolę ją... Czego bym się nie domyślił, bo tej trasy wcale nie znam. Wziąłem ją raptem na zastępstwo ten jeden raz. No to, myślę sobie, dołączyłem do kliki kolesi. Próbuję jednak zachować pozory. - Partly... - odpowiadam, rozpoczynając wywód, jak to w Oslo ubiegłej jesieni pozmieniano wiele tras... I znów jest jak kiedyś nad morzem. Wózek staje się cięższy, bo choć gazet ubywa, przybywa śpiącej Kamerunki.
Kiedy przed rokiem Aftenoposten zyskał nowego naczelnego, pozyskanego z tabloidu, pierwszy wstępniak opisywał, jak pokonuje noc w towarzystwie śniadej roznosicielki gazet. Ciekawe, czy on też nie dał jej ciągnąć...
Subskrybuj:
Posty (Atom)