środa, czerwca 29, 2011

Miś kierownicy wilkiem

Dawszy na chwilę odpocząć Orzeszkowej, uregulujmy rachunek z Sienkiewiczem. Oto więc mój „Pan Wołodyjowski“ – najsmutniejszy i ostatni odcinek trylogii przygód misia i kierownicy.


W Oslo miałem przed trzema laty na rowerze wypadek, który przeżyłem dzięki temu, że dopiero ruszałem i że było z górki. Zahamowałem, pękła obręcz koła (standard przy hamulcach z kokosa) i przekoziołkowałem. Na dalsze pół roku zawiesiłem więc własny rower w szafie, przenosząc się na przygodne znajomości z miejskimi rowerami (przygodne znajomości to sedno-Oslo).

Do Polski wracałem z rowerem w częściach. W pociągu Gdańsk – Szczecin przywitała mnie rzeczywistość z „Misia“. Za przewóz ramy, wprawdzie z przyległościami, no ale przecież bez kół, konduktor kazał mi płacić jak za rower. – No, panie, widzę przecie, że to rower, a że nie ma kół, to juz pana problem! – objaśnił. W podobnej sytuacji kierowca autobusu w Oslo odpowiadał: – Bilet na rower? Jaki rower, jak nie masz kół! Siadaj!

Nie wszystkie urzędy w Polsce sprawiają rowerom takie trudności, ale to tylko dlatego, że te ważniejsze od konduktora po prostu się nimi nie przejmują (taki nasz marszałkowski to nawet przy wytyczaniu regionalnych szlaków rowerowych). Kiedyś w Marszałkowskim bywałem często. Raz na portierni mówię, jak zawsze, że chcę wnieść rower na górę. – Nie zostawię go przecież na dziedzińcu, a na górze to mi go chyba nie ukradną, co? – zagaiłem panią z portierni. Na co ona, z przenikliwością samego błazna króla Leara – Panie, oni... tam... to nie rowery...

Po powrocie z Oslo wyprostowano mi i odmalowano ramę, stuningowano pojazd na cacy. Kosztowało jak za drugi rower, ale ja nie mógłbym nigdy mieć dwóch – w końcu rower to nie dziewczyna! W trakcie sezonu wykonywałem jeszcze tylko drobne przeróbki na potrzeby chwili. Jak ta podczas mundialu, gdy wyciągnąłem jakieś zawleczki z kół. „Albo ja, albo CLOSE“ – pomyślałem buńczucznie, burcząc na baczność „Rotę“.

Nastała jesień i wybory samorządowe. Rowerowy Szczecin zaprosił na pogaduchy kandydatów na prezydenta Szczecina. Wydało sie, ze Jędrzej Wijas widziany był, jak przypina rower do śmietnika! – No a gdzie, jak nie ma do czego? – tłumaczył, na co wiceprezydent Soska zapewnił, że wkrótce radny będzie mógł przypiąć swój rower do stojaków z marką Floating Garden. Prezydent pozostał na stanowisku, można się więc spodziewać realizacji tej obietnicy: czekam, aż Floating Garden trafi na śmietnik!

Niedawno zaś Szczecin ogłosił konkurs na „oficera rowerowego“. Przeglądając blogi cycle chic, wyobrażam sobie, jak wyglądają takie rowerowe oficerki! Czy jak buty Małego Rycerza, gdy na odchodne rzucał pod Kamieńcem swe zmiękczające kolana „Nic to!“? Mój Mały Rycerz nie zdążył się ze mną pożegnać, kiedym go zostawił na noc pod dworcem w Königs Wusterhausen. Ale nie, nie dam się podpuścić, o kradzież posądzając Niemców, nawet tych naturalizowanych. (Odpada też, jak już wiemy, nasz Marszałkowski). Musi być dopadła mnie zemsta trykotu onet.pl. A, C...LOSE mu w... koła.

Mówiąc więc słowami Makuszyńskiego: „Na nic płacze, na nic krzyki – koniec przygód Fiki-Miki“. Przynajmniej w tym składzie sagę misia i kierownicy uznaję za zakończoną. Jest już inny miś, który jej dosiada, ale czy ja... z nową kierownicą? Wątpię. Mówiłem, rower to nie kobieta. „Nic to“, została mi przecież pompka. Już nie tamta, tylko nowa, mała biała. (No to może pasuje chociaż do ipoda).