środa, grudnia 31, 2014

NORGES LOVER (89) Aften posteriori, czyli musztarda po gazecie po obiedzie

Oficjalny telefon, że w Norwegii znaleziono ropę, wykonano przed 45 laty w wigilię Wigilii - czyli "małą Wigilię". Wigilia to Julaften, a sylwester - Nyttårsaften. Tam gdzie w angielskim jest 'eve' - wieczór, Norwegowie mają popołudnie - aften.

Nie mają już za to popołudniówki - Aften. Najpierw w 1990 r. zniknęło wydanie sobotnie - tyle że w jego miejsce pojawiła się niedzielna gazeta poranna, która znamy teraz. Potem w 2009 r. skasowano poniedziałek i piątek. A przed dwoma laty trzy dni Aftena zastąpiło jedno wydanie w tygodniu, już pod innym tytułem. Rozniesione po raz ostatni w czwartek dwa tygodnie temu.

Stopniał więc, a pewnie i całkiem zniknął tzw. "klub milionera" - tych, którzy w roku byli w stanie wyciągnąć okrągły milion koron z samego tylko rozwożenia gazet samochodem, po 2-3 trasy w nocy i tyleż popołudniu.

Ja, gdybym pracował tak co dzień, już bym tę pracę znienawidził i szukał nowej. Pracując z doskoku, wracam do niej stęskniony: jak Sobieski do Marysieńki, jak Madonna do Milesa Awaya, jak syfilis do Mickiewicza czy wyrzuty do sumienia (ale i przez te wahania: zajęcie do konta).

Gdybym tu jednak wytrzymał, nie się wiercił, byłbym już został Norwegiem, na co trzeba akurat siedmiu lat. No, chyba że jak Szalony Niemiec - nie zostałbym ani nie wrócił, tylko pojechał za kobietą do Etiopii... Ale to pewnie była oferta tylko dla "klubu milionerów", i to z okresową weryfikacją: niedawno wniosła o rozwód.

Gdy przed laty oddawałem swoją pierwszą ukochaną (bo ja rzadko wytrzymuję rok) trasę jakiemuś szczylowi, szczerze mi go było żal - ciężka była. Ale też jakże mu zazdrościłem... Wytrenować swojego następcę - wyobrażacie sobie? Wytrenować, czyli zastawić pułapki, czy zdradzić każdy sekret, czy może pozwolić mu odkryć to samemu, tak jak ty to odkrywałeś? Cieszyć się z ich wspólnego szczęścia czy życzyć im niepowodzeń...? Przepraszam, my już tak mamy, bo jak tu nie personifikować bytu, z którym spędza się sam na sam wszystkie noce...

Potem robiłem same niedziele, tylko na zastępstwa. Przez 11 tygodni dwie trasy, które dostałem, gdy regularnego roznosiciela potrącił samochód. Wróciwszy tu po latach, dobrze wiedziałem, co robić, by znowu je dostać... I kto powiedział, że nic dwa razy się nie zde... zdarza? Zdaje się, Wisłocka (pewnie chodziło jej o utratę dziewictwa).

sobota, grudnia 27, 2014

NORGES LOVER (88) Gra w codoku...

Każde święta tutaj to czas rebusów, krzyżówek i zagadek w gazetach. Dla roznosiciela gazet - chleb powszedni. Myślałem, że po obszernym opisaniu tematu nie trzeba już będzie nic dodawać - a jednak! Po tylu latach wciąż wyrywa mi się nowe: "Co do ku...?".

Co tam wciskanie za róg wejść do oficyn (klatki b, c itd.) - prawdziwe wyzwanie to sąsiadujące na rogu klatki o tym samym numerze, ale przy różnych ulicach! (Ktoś musiał im donieść, że od sudoku zawsze wolałem domino...). No i znowu nie wiesz, w którą z siedemnastek wejść. A z wystawania na rogu można tylko zostać rogaczem.

W klatce to jednak, wiadomo, zaczynają się schody. Tam, gdzie nie ma wind, najczęściej jedyną gazetę prenumeruje snob z poddasza. Albo tacy na zamek błyskawiczny: po dwa mieszkania na piętrze, ale rozbite na dwie klatki. Do lewego mieszkania wchodzisz lewymi schodami, do prawego - prawymi. Twórcy Twiksa musieli być Norwegami - podobnie jak był nim pierwowzór pana Burnsa z Simpsonów: multimilioner Fredrik Olsen, armator Fred. Olsen & Co.

Otóż to... znów to "Co..."! Co mi z tego, że czytam w adresie: "Co. stary szpital" - no, tak, nie da się ukryć - jak całe osiedle; albo "Co. nazwisko na drzwiach". Lub też "Co. roznosiciel" - moje ulubione, bo to przecież o mnie! Podobnie jak ten fragment Schulza:

Wtedy marzę o tym, żeby zostać roznosicielem pieczywa, monterem sieci elektrycznej albo inkasentem kasy chorych. Albo choćby kominiarzem. Rano, skoro świt, wchodzi się w jakąś bramę, lekko uchyloną, przy świetle latarki dozorcy, przykładając niedbale dwa palce do daszka, z żartem na ustach i wkracza się w ten labirynt, ażeby gdzieś późnym wieczorem, na drugim końcu miasta go opuścić. Przez dzień cały przeprawiać się z mieszkania do mieszkania, prowadzić jedną niedokończoną, zawiłą rozmowę, od końca do końca miasta, rozdzieloną na partie między lokatorów, zapytać o coś w jednym mieszkaniu i otrzymać odpowiedź w następnym, rzucić w jednym miejscu żart i długo w dalszych zbierać owoce śmiechu. Wśród trzaskania drzwiami przeprawiać się przez ciasne korytarze, przez zastawione meblami sypialnie, przewracać nocniki, potrącać skrzypiące wózki, w których płaczą dzieci, schylać się po opuszczone grzechotki niemowląt. Ponad potrzebę długo zatrzymywać się w kuchniach i przedpokojach, gdzie sprzątają służące. Dziewczęta, uwijając się, prężą młode nogi, napinają wypukłe podbicia, grają, połyskują tanim obuwiem, stukocą luźnymi pantofelkami...

niedziela, grudnia 21, 2014

NORGES LOVER (87) W poszukiwaniu straconego hajsu

Zasada, którą miałem: nie zadawać się tu z Polakami, okazała się nie ograniczać do Norwegii. Wolę już jednak, gdy moja wiedza o ludziach kończy się na tym, gdzie kto mieszka. A pomyśleć, że są i tacy, dla których nawet już tego za wiele: Czy pójdziesz zrobić pipi u hrabiny Kaka, czy kaka u baronowej Pipi, to na jedno wychodzi - powiada u Prousta baron de Charlus.

W gazecie napisali, że szefowie pół dnia spędzają na spotkaniach. W zasadzie też tak mam, biorąc pod uwagę lustra w windach. Jeden co tak zaczynał został potem premierem Norwegii, a teraz jest sekretarzem generalnym NATO. Czy obecna pani premier roznosiła gazety? Sądząc z postury, szczerze wątpię...

Chcesz stracić na wadze? Wstań wcześnie i zrób traskę z gazetami - pisze w naszym pisemku Per-Thomas, któremu przed laty nigdy nie odmawiałem, włącznie z najzimniejszą nocą sezonu, a który teraz awansował na zastępcę szefa regionu.

Chcesz zredukować stres? wstań wcześniej i pomedytuj. Co czynię przed balzakowskim setem nazwisk z domofonu, po czym jak mantrę powtarzam numery alarmowe. Awaria windy: zero-H-E-I-S (WINDA). Zarząd: zero-K-O-N-E (ŻONA).

Chcesz być mądrzejszy? wstań jeszcze wcześniej i poczytaj. No to czytam Prousta. Dzięki Paryżowi fin fe siècle rozumiem wreszcie tabliczki: "Winda bez szofera" (wcześniej myślałem, że wiszą tu tylko ze względu na premiera). Raz liftboy zabawia tam narratora natchnionym monologiem:

Pan wie, proszę pana, moja siostra to wielka dama! (...) Bardzo jest też dowcipna. Kiedy wyjeżdża z hotelu, zawsze się wypróżni do szafy, do komody, żeby zostawić pamiątkę pokojówce, która będzie musiała sprzątać.

Natychmiast porzuciłem marzenie o "kupie hajsu".

poniedziałek, kwietnia 21, 2014

NORGES LOVER (86) Sto koron samotności

Gdy umarł Gabo, świat zaroił się kreolami, jak gdyby nagle postaci uwolnione z kolejki do jego pióra samotnie jęły przemierzać świat – bo cóż im pozostało?

Z Nelsonem połączyła mnie afektacja do Santany. Jak z co najmniej pół miliardem ludzi na świecie, które ma to po prostu we krwi. Nelson pochodzi z Wenezueli, ale mieszka na Teneryfie. Przyjechał tu szukać pracy i utyskuje na tutejszy kapitalizm. Co rusz wykrzykuje „Cien coronas!”, zaskoczony, że coś może tyle kosztować. (Każdy z nas tutaj przeżywał ten szok. Ciekawe, jak przyjmie zwyczaj płacenia podwójnie). Potem robi zdjęcia cen i wysyła je żonie na Teneryfie; albo od razu do niej dzwoni. Liczę drastycznie wzbogacić swoje hiszpańskie słownictwo, kiedy dostanie rachunek telefoniczny.

W konsekwencji Nelson zawsze kończy, że tu potrzebna jest rewolucja - jak na Kubie. To gdzie pojedziesz szukać pracy, gringo?!

Mam szczęście przyciągać socjalistów. To by się nawet zgadzało w przypadku Finna, który socjalistą nie jest. Mówi: „Zadzwoń na dzień przed, to się umówimy!”. No to dzwonię i jest jak w kawale Sawki: „Codziennie mówię panu, przyjdź pan jutro, a pan jak na złość przychodzi dziś!”. Na szczęście wiem jednak, gdzie go dopaść. Jak wiadomo, przestępca wraca na miejsce zbrodni, udałem się więc katedry. Doprawdy nie wiem, co świat zrobiłby bez kościołów - gdzie gromadziliby się ci wszyscy źli ludzie, pedofile i gwałciciele? (Ach, zapomniałem, że przecież bez religii nie byłoby na świecie zła).

Po mszy wielkanocnej kąpiemy się na stojąco w słońcu pod parlamentem. Rzeczywiście, w wydanych niedawno „Niepisanych prawach Norwegii” §1.5 mówi: „Kiedy świeci słońce, należy wyjść na zewnątrz, a jeżeli się zostało w środku, trzeba mieć zły humor, że nie wyszło się na zewnątrz”. Ta tutejsza fiksacja na punkcie słońca to kolejny powód utyskiwania Nelsona.

Finn natomiast narzeka na deskorolkarzy jeżdżących po chodnikach. Powinno się tego zabronić, bo napawają strachem starszych ludzi... Nie żeby jego, bo choć jest, jak to ujął: „kind of semi-old”, to nieustraszony z dziada pradziada. - Moja rodzina zabiła dwóch duńskich poborców skarbowych - mówi z błyskiem w oku. W mojej głowie kiełkuje demoniczny plan...

niedziela, kwietnia 20, 2014

NORGES LOVER (85) Filety z byłych (the X-Files)

Kiedy się w mieście nie jest, a bywa, spotkanie kogoś znajomego na ulicy urasta do rangi wydarzenia... Przynajmniej dla mnie, bo oni przeważnie nie wiedzieli nawet, że wyjeżdżałem.

Idę przez cmentarz Naszego Zbawiciela, zanurzony w myślach, wspominając pierwsze trasy, które robiłem obok. Wózkiem gazet jeździłem na skróty przez ten cmentarz, podczas gdy Emile z Jamajki dzielnie okrążał go za płotem (Ale tam są duchy zmarłych, men!). I teraz nagle ktoś chwyta mnie za rękę... "Wergeland, Ibsen, Munch?" - przebiegam w myślach spis tutejszych lokatorów. A to Magda, która przyjmowała mnie do pracy w Adecco. Dziś okazuje się należeć do tej masy zombie snujących się przez ten cmentarz do pracy i z powrotem.

Gdy przed sześciu laty spotkałem ją po raz pierwszy, domagając się pracy, mówię: "Ależ ja muszę koniecznie, bo w Polsce mieszkanie, kredyty..." (pominąłem już niezbywalną namiętność do cygar). Na co usłyszałem odpowiedź, że są bardziej potrzebujący ode mnie, którzy przybyli tu z rodzinami, a wlaściwie tymi z nich, których nie wymordowano... Ostatecznie jednak Magda wysłała mnie do pracy jako kelner, kiedy raz potrzebowała z setki luda na raut w ratuszu, i wkrótce też jako pierwsza dała mi pracę w sklepie. Po niej miałem w Adecco jeszcze kilka udanych opiekunek - dobrą passę przerwał dopiero facet... Wtedy na własnej skórze przekonałem się, jak to jest, kiedy on nie zadzwoni. I po raz kolejny doświadczyłem sformułowanego przez Magdę właśnie Prawa drugiego biurka.

Czasem pójdę sobie więc do sklepu ot tak, podotykać. Regały stoją jak stały, towary też w tych samych miejscach... Te same mundurki pracowników... i nawet jakby ta sama perełka sklepu, Turczynka o ślicznych ciemnych oczkach. Nie może być, to nie ten sklep, tylko tej samej sieci w zupełnie innej części miasta, a do tego, jak pisałem, nastało już nowe pokolenie ekspedientek. O niej już dawno mówiono mi, że pracuje teraz w liniach lotniczych. A jednak - to Aişe. Okazuje się, że z tą inną pracą to prawda, ale studiowała na pielęgniarkę i wkrótce podejmie pracę w zawodzie. Teraz więc tylko tak przejściowo znów pracuje w sklepie. Jeszcze się spotkamy, myślę sobie, w końcu każdy czterdziestolatek musi mieć swoją kobietę pracującą...
- Pamiętasz Hiszama - mówi.
- Tego, co kradł?
- Tak, jego. Wyobraź sobie, że aplikował tu do pracy w sklepie!
Chichot.
Mnie jakoś mniej do śmiechu. Czuję, że z nim spotkam się jeszcze kiedyś tym pewniej...

Kradzież i bezczelność to dwie strony tej samej monety. Dobry przykład to bezczelna kradzież wymarzonego imienia dla dziecka; potrafi wściec nawet najgrzeczniejsze panie - co pamiętamy po reakcji Charlotte z Seksu w wielkim mieście. Miałem taki plan, by w któryś prima aprilis obwieścić światu narodziny córki o wymarzonym imieniu byłej... Ta jednak nie przyjmuje mojego zaproszenia na fejsie - widać zna mnie tak dobrze, że plan przejrzała. Starogermańska Ida powoli traci tu tymczasem na popularności, po złotym wieku lat 90., gdy niemal bez przerwy była pierwszym imieniem żeńskim nadawanym w Norwegii. Przypomniało mi się to, gdym poszedł w Oslo na film zatytułowany właśnie tym imieniem... I nareszcie zrozumiałem tu w kinie wszystko, co mówili!


czwartek, kwietnia 17, 2014

NORGES LOVER (84) Mike Borun's Beavis & Butt-head

Zacząłem przekład Wilq'a na norweski... Na razie jeszcze rysuję. W pracy tej, odtwórczej, przeszkadza mi z wiecznym uporem rzeczywistość, zewsząd atakująca własnym scenariuszem.

Siedzę nad fiordem, wystawiony na pierwsze niesierpowe ciosy słońca, gdy podchodzą dwaj lekko zawiani od fiordu.

- Ty wiesz, huh huh! Jak dojechać tramwajem na Grønland? - pytają.
Myślę chwilę, po czym wskazując przystanek pod Centrum Noblowskim, mówię: Stamtąd do Brugata.
- Ale przecież szybciej będzie metrem! - wtrącają się siedzące obok dziewczyny.
"Wyraźnie pytali o tramwaj!" myślę sobie, oszukany. Po chwili jednak wyjaśnia się, że dla nich to wszystko jedno:
- A wiesz, jak często odjeżdża tu tramwaj? Aha huh huh. To super, bo u nas jak jest bus, to raz na tydzień huh huh.

"Znowu Szwedzi" - myślę, bo niezbyt rozumiem ich szwargot. Okazuje się jednak, że są spod Tromsø. W połowie wypadków, gdy biorę kogoś za Szweda, jest spod Tromsø. Ostatnio było tak z Mariuszem Wilkiem Człowiekiem Północy. Przypomina się, jak w Szwajcarii wszyscy rozumieli mój niemiecki, podczas gdy ja ich - ledwo. Za to przeciwnie było z Niemcami, których ja rozumiałem dobrze, ale oni mnie często ni w ząb.
W każdym razie tutaj w gazetach awansowałem do nikłej kasty porozumiewającej się po norwesku. Szef zmiany, tradycyjnie mówiący ze wszystkimi po angielsku, natychmiast poprawia się, widząc mój rozogniony wzrok. Oczywiście nie upodabnia mnie to wcale do prawdziwych Norwegów, bo co nic nie muszą udowadniać, a jeszcze chętnie pochwalą się nienagannym angielskim.
Siedzimy więc tak nad tym fiordem i wspólnie delektujemy się słońcem. Mówią, że u nich wciąż leżą dwa metry śniegu. Poza tym to wyłapuję tylko huh huh i bang bang. (Przypomina mi się "We're gonna score!" i już wiem, z kim mi się od początku kojarzą).
- Masz tu jakąś dziewczynę? - pytają.
- Nie.
- A w Polsce?
- Też nie.
Wyciągam czystą kartkę, by zanotować sobie wszystkie nazwy państw świata po norwesku... Żeby jednak nie wyszło, że się do nich przystawiam (w końcu chłopaki z prowincji), dodaję szybko: W Niemczech!... coś tam ostatnio... miałem...
Jeden rzucił coś ze śmiechem o Niemcach, po czym jął strasznie mnie przepraszać.
Szkoda, że nie zrozumiałem, bo sam bym chętnie powtarzał.

niedziela, lutego 16, 2014

NORGES LOVER (83) Justyna tyra Tyra

Przepowiadam krzyk hipsterskiej mody… czapki narciarskie z trzema trójkątami - te z lat 80. Podobnie jak kresz zwany ortalionem, najpierw popularne, potem - szczyt obciachu. Nosiłem taką, gdy jako ośmiolatek wchodziłem na skocznię narciarską w Karkonoszach. A przed telewizorem nie siedziałem na bajki, tylko głównie ze względu na skoki Fijasa. W końcu wciąż wyprzedzam swą epokę.

Być może, właśnie będąc bardziej polskim od Polaków, muszę wciąż uchodzić z kraju. Nie inaczej zdaje się poszło z Niemcami. Mam jednak dokąd, bo długo, nigdy pewnie, nie będę bardziej norweski od samych Norwegów. Ich nie da się przebić! To jest da się, ale po jednej jedynej szansie w obu tysiącleciach zgarnęła Justyna.

Fot. PAP/Grzegorz Momot

Ta, co to w znanej reklamie przemierza letni krajobraz na nartorolkach. I ja już także mam za sobą pierwszy pokraczny sezon. Wiązania zamówiłem od Rotefelli - "koniecznie te z norweską flagą!", Podczas jazdy wprawdzie jej nie widać, ale kto mówił, że będę jeździł?! Sklep przy ulicy Wielkiej w samym centrum Oslo mieni się najlepszym w te klocki w mieście, i tak też napisała prasa. Zostawiam więc sprzęt z ufnością, po czym długo, odebrawszy je, zastanawiam się, jak wyłączyć wsteczny bieg. Odrzucam myśl, że wiązania mogli założyć odwrotnie... A jednak! Dobrze, że się zreflektowałem, bo już prawie zamykali na Wielkanoc. Anders Cwaniak szybko naprawił błąd, tym razem jednak nie omieszkał zgubić kijków, które sobie odłożyłem - ostatnich na mój wzrost. - Nic nie szkodzi - mówi. - Mamy dłuższe, to ci dotnę. - I zanim zdążyłem zaprotestować, zapakował kije rączkami z korka we wrzący czajnik.

O dziwo skrócił je równo jak należy: do 157 cm - ale wtedy sobie przypomniałem, że mam jedną z pięciu według Wilqa najśmieszniejszych rzeczy świata, jeden kijek mógłby więc być krótszy… Może jednak lepiej, że Anders tego nie wiedział, bo w swiksie jest różnica lewy czy prawy. A i tak jeden uchwyt przykleił odwrotnie. Nie mając czajnika, nic z tym nie mogę zrobić. Trzeba będzie zapolować na gejzery na Islandii.

Seria błędów w sklepie narciarskim jednak się opłaciła. Za każdą wizytą dostawałem za darmo narciarską czapkę treningową z norweską flagą. Poczułem się jak Petter Northug, który też dostaje wszystko darmo... Oprzytomniałem dopiero, dostawszy w twarz na przystanku.

sobota, stycznia 25, 2014

NORGES LOVER (82) Stuntman Nike

Któregoś razu w sklepie jeden taki, co rozdzielał towar, zdając się rządzić grupą, mówi do mnie:
- Jakoś cię tu wcześniej nie widziałem.
- Widać jesteś tu nowy! - odpowiadam z rozbrajającym uśmiechem. Jedną z licznych rzeczy, które nauczył mnie mój jedyny długotrwały związek, jest by dbać o oznaczenie terytorium. W końcu trwa epoka open source, czemu i nie w odniesieniu do informacji genetycznej?

Kultura organizacji to niesamowity fenomen. Bywając w sklepie w większych odstępach czasu, widzę od kilku lat gości, którzy się nigdy nie spotkali, a zachowują się dokładnie tak samo. Zawsze będzie szef - taki, co się najlepiej zna i odnajduje. Przez to jestem "zawsze drugi...". Zawsze znajdzie się jeden, co jeździ po sklepie z wózkiem i zbiera nasze śmieci. Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili... ani on bez nas, bo przecież sam paru palet nie rozpakuje - jeszcze by się zmęczył! Jeden z takich pracujących inaczej co chwila pohukiwał, że w Chorwacji to on ma trzy domy!, a tutaj daje sobą pomiatać!, ale on przecież ma honor! I tak w kółko, jak arabski zaśpiew. Pewnie go to uskrzydla do pracy. Brat Słowianin, jednym słowem... Bystry też był nad wymiar:
- Z Adecco jesteś? - zapytuje mnie przy pierwszym spotkaniu.
- Nie, z Nike - odpowiadam - ale noszę koszulkę Adecco dla niepoznaki przed Adidasem...

Okazało się, że ten, co tak się rządził, miał do tego słuszne prawo - jest Norwegiem. Pierwszym, którego spotkałem w tej pracy (wyłączając półkrwi Islandczyka). Odtąd już przestał mi przypominać z ryja kryminalistę, a zaczął z twarzy Mariusza Wilka; i widzę w nim Człowieka Północy. Stoimy na mrozie, czekając na taksówkę, we trzech z Meksykaninem. W Stuposianach minus dwadzieścia sześć... a tutaj? Coś koło zera - mówimy zgodnie z Mariuszem Wilkiem Człowiekiem Północy.
- Mmmminus dźdź...esięć! - brzdąka Meksykanin. Miał wręcz rację: było minus siedem! Nam, Ludziom Północy, chyba już się skala bezpowrotnie osunęła.

Meksykanin w pracy nie utrzymał się długo - za dobrze pracował, a wiadomo, co rzekł Kopernik o dobrym i złym pieniądzu... (Chwila, tylko... czemu więc wciąż ja?). Norweg zresztą takoż, wrócił do Tromsø... Te ludy Północy chyba już tak mają we krwi, że nie usiedzą pełnego roku w jednym miejscu. Sam tak mam nawet we własnym mieszkaniu: obóz zimowy i letni.

Za to dziewczyny w sklepie jakże wyładniały! Nie, no jak te same, po latach - wiadomo więc, że inne, młodsze! Bez powodzenia wodzę wzrokiem za moją czeczeńską miłością, spóźniłem się na rozdanie, no i fakt, nie miałem własnych owiec... A jednak ktoś się ostała - cudownie! Ale, ale... I tu nic nie jest już jak się zdaje, kiedy przetrzeć oczy (tzw. syndrom następnego poranka). Japonka od warzyw nie pracuje już na warzywach, ale w kiosku w hali poza sklepem. To jeszcze nie koniec zmian, bo została także Tajką! To utwierdza mnie w przekonaniu, że z rozmowy z dziewczyną nic dobrego nie może wyniknąć! Jakże lepiej było tak po cichu wśród półek przed laty... Ma też faceta Norwega, ale wiadomo przecież, że Polak, Norweg dwa bratanki, do Japonki i do Tajki. Całkiem już jednak na domiar złego okazuje się, że ma na imię... Ania!

Przynajmniej wciąż uważa, że mam sprawne palce.

środa, stycznia 01, 2014

NORGES LOVER (81) 35 cm styka

Co roku sam się na to nabieram. Pierwszego stycznia dodałem sobie zwyczajowo rok, ale coś mi nie gra... Okazuje się, że już doliczałem sobie rok przed Sylwestrem, tak że teraz wylądowałem jak rosyjska strefa czasowa „o jeden most za daleko”. A przecież nie ma już gdzie i po co biec, 35 lat wystarczy, żeby zostać prezydentem w tak elitarnym kraju jak Polska (w Norwegii nawet król może być młodszy!).

Że 35 styka, uznali też w Norwegii w 2010 r., zapisując tyle km dróg rowerowych w budżecie. Zapis ten czekał w moich szkicach, bo trójka i piątka w ogóle okazują się szczególnie płodne inaczej. Raz w Oslo dróg rowerowych wybudowano 3 km w 5 lat (albo 5 km w 3 lata – nigdy nie pamiętam, ale co za różnica?). Podczas gdy w planie było co najmniej… trzy razy pięć...dziesiąt!.

Ja zaś przed Świętami nosiłem gazety do klatki 35cm! Normalnie duma rozpiera… W końcu to dwa razy więcej niż za mało. Zastępując tu tymczasowo regularnych roznosicieli gazet (i takoż mniej regularnych mężów w delegacjach), odwiedzam też różne centrale gazeciarzy i spotykam różnych szefów zmiany.

- A, to ty, Hubert! - wita mnie jeden jak starego znajomego. Szczerze, jakoś go nie pamiętam; ale miło mi, że moje imiennicze alter ego prowadzi samodzielne życie towarzyskie. Zresztą po drugim imieniu to zawsze jakoś tak bardziej po ludzku, niż kiedy mówi do mnie sam szef z biura: po nazwisku. Bierze je chyba za imię, skoro mają tu żeńskie Torunn i Jorunn. Proszę, jak znalazł, mam już imiona dla córek (Z tego jednego powodu wstrzymywałem się jeszcze z założeniem rodziny, bo ja lubię mieć wszystko wprzód zaplanowane).

Hubert na drugie dostałem na cześć wielkiego polskiego trenera siatkarzy Huberta Wagnera. Specjalnie się do tego imienia nigdy nie poczuwałem, aż dostałem swoje pięć minut u panny, której wieloletni partner miał tak na imię. Podobno ujął mnie nawet w oficjalnym poczcie swych następców. Uznałem to za namaszczenie i znak od Historii przez wielkie „H”. A ta zna takie precedensy: jak na przykład elektor saski Fryderyk August, który stał się nam Augustem II. Ja jednak nie okazałem się taki Mocny...