niedziela, października 03, 2010

NORGES LOVER (70) W szponach kofeiny

Eliotowskie „measure life with coffee spoons“ jest Norwegom obce. Oni nie patyczkują się, ani z życiem, ani tym bardziej z kawą. Żadne tam łyżeczki - kawę chwytają pełnymi garściami i leją w gardła najgłębszą głąb. W takich okolicznościach bardzo ryzykowna wydaje się reklama Norwegiana, kiedy skubał klientów skandynawskiemu SAS, pisząc: „Kawa smakuje dobrze, ale niskie ceny lepiej“. Tym bardziej, że jak wiadomo, tutaj przecież przepłacanie jest w cenie.

W Polsce na pytanie, gdzie piję kawę, odpowiadam jak przed laty babcia z reklamy: „Nastacjistatoil!“ Tym bardziej, że odkąd norweski koncern usunął z nazwy człon „Hydro“, kawa musi tu być mniej rozwodniona.

Stacje benzynowe to w ogóle ciekawa rzecz. Przed 10 laty wielbiłem w Rumunii każdy przybytek Shella, za to, że był oazą Zachodu: miał łazienkę i trawnik do rozbicia namiotu. Tyle że Zachód jest sobą wszędzie tylko nie u siebie. I tak, w Bawarii pieszy nie kupi w nocy piwa na stacji benzynowej. Dostaną je jedynie podróżni - a więc ci, którzy przybyli samochodem (choćby mieszkali za rogiem). Przypomina się doniesienie Bölla o pijakach w Irlandii.

W australijskim Quensland lekarze narzekali na maratońskie zmiany. Jak podał The Courier Mail z Brisbane, urzędy zdrowia zaleciły im więc 6 kaw na dyżur. Oto jak trzeba radzić sobie z niepokojami grup zawodowych. Lek na wszystko: kawa. W końcu najwięcej jej się pije w zamożnej Norwegii.

Tyle że obsesyjne picie kawy objawia się też w tematach rozmów, jak ta przed dwu laty w kafejce w centrum Oslo:
- Nie powinieneś pić tej kawy, jest niezdrowa, wiesz? - zagaduje do mnie kompan od stolika, Norweg.
- Jak to niezdrowa?
- Powinno się pić kawę z filtra, bo filtr zatrzymuje szkodliwy tłuszcz. A epsresso nie.
- No ale czy to nie jest jak z mięsem, że to właśnie to ten tłuszcz, no wiesz?
- To są różne sprawy. Jest zły tłuszcz i jest tłuszcz dobry. Mięso - w porządku, ale ten w kawie jest zły.
- Cholesterol - wtrąca drugi Norweg przy stoliku.
Czuję się osaczony, a im więcej pada trudnych słów, tym mniej sprawiam wrażenie przekonanego. Rozmówca zmienia strategię:
- Smak to jest sprawa gustu.
- No i?
- No, jeden lubi matki, a drugi woli... córki.
- Aha...
- A ty co wolisz? - wtrąca trzeźwo ten drugi.
- No ja, córki! - odpowiada tamten.
- Aha - powtarzam bez namysłu - Ja przecież też wolę córki. Przekonałeś mnie więc. Będę pił kawę z filtra!

Na szczęście nie wytrwałem w tym postanowieniu długo. Okazało się, że są okoliczności, w których kawa w ogóle nie szkodzi. I nie trzeba wcale rezygnować z namiętności do córek (wręcz przeciwnie). Z nieocenioną pomocą jak zwykle podfrunęła Zielona Gęś:
ROBERT: I love coffee. I love coffee. Kocham kawę. Pić.
ROBERTOWA: Robercie, przestań żłopać tę ohydną kawę. Przecie wiesz, jak kawa okropnie szkodzi ci na serce.
ROBERT: (z piekielnym błyskiem w oczach) Na co?

K.I. Gałczyński: Teatrzyk Zielona Gęś, W szponach kofeiny (1946). Scena I.