sobota, grudnia 15, 2012

NORGES LOVER (72) Cudowne Zmęczenie Nr 3

Dokładnie przed pięcioma laty, wyszedłszy (mniejsza o personalia) wczesnym rankiem, wyjechałem do Norwegii. Brawura tamtego wyczynu przyprawia mnie z czasem o coraz większy podziw. Dość rzec, że z Goleniowa na lotnisko jechałem rowerem, bez sakw, w dwóch plecakach mając m.in. komputer, wzmacniacz i przedwzmacniacz. Głośników wolałem nie brać, pamiętając, jak w 1991 r. Ruscy skasowali komuś na granicy jeden, uznawszy, że dwa to już hurt...Mnie zaś na lotnisku pogranicznik powiedział, że nikt jeszcze nigdy nie wiózł tu tylu kabli. Wyjaśniłem, że jadę kłaść w Oslo polską kablówkę dla rodaków. A dziś? Jak ze wszystkim w życiu: co zdobyte w stylu himalajskim, trzeba załatwić jeszcze raz po alpejsku, aby móc iść dalej. Jadę więc z tabletem. I Tyrmandem. Okazało się, że mijałem jego ducha nie tylko w korytarzach YMCA / GK ZHP przy Konopnickiej 6 w Warszawie, ale też nad fiordem Oslo czy kelnerując. Między pierwszym a drugim pobytem w Oslo, w maju 2009 r., wybrałem się pod Szczecinem na raut u ambasadora Norwegii. I tu, jak się okazuje, Leopold trafił przede mną:
Kiedyś Tyrmand zapytał Trzaskowskiego, do której ambasady idą tego wieczora na kolację. Przyjęcia wydają ambasady norweska, brytyjska i któregoś z krajów trzeciego świata.- Dobra stary, ale gdzie masz zaproszenie? - przytomnie zapytał Trzaskowski.- Nigdzie.- No to masz mały wybór.- Słuchaj - odparł Tyrmand - a czy kiedykolwiek, gdy szedłeś na przyjęcie do ambasady, ktoś sprawdzał zaproszenia?Miał rację, nie sprawdzano nigdy.- Ja - mówił dalej - idę po prostu tam, gdzie najlepiej dają jeść. Myślę, że dziś pójdziemy do Norwegów. Mariusz Urbanek: Zły Tyrmand. Słowo, Warszawa 1992.
W jednym z opowiadań pisze Tyrmand, że jacht stanowił dla niego sposób, by zatęsknić za Warszawą, w której, jak rzekł za Puchatkiem, im bardziej był, tym większe były przykrości.
Mądrość wieków - pisze Tyrmand - upatruje najlepszą receptę na przykrości w dobrowolnym trudzie, zmęczeniu, niewygodach: nieocenioną wytyczną postępowania jest w takich wypadkach arcymądra przypowieść o biednym rabinie i kozie. Należało więc coś przedsięwziąć (...)
Toteż w opowiadaniu nazwał ten jacht Cudownym Zmęczeniem 3, wyjaśniając, że „liczba porządkowa jest tu zwykłym kaprysem". Nie wyjawił tylko, czyim. Po 60 latach możemy już odtajnić archiwa. Tym razem Churchill jest niewinny, to ja po raz 3. wybieram się do Oslo.