sobota, listopada 07, 2009

NORGES LOVER (33) Grupa trzymająca lizaki na podryw

Czasem muszę się szarpnąć i z odłożonych funduszy kupię coś z wyższej półki. Opakowania przechowuję potem pieczołowicie, przesypując do nich tańszą zawartość, np. fistaszki. Wtedy dopiero mogę tak wyjść na ulicę. W ten sposób wtapiam się w dumny tłum autochtonów. Wszyscy coś tam trzymają, a to kawa, a to fistaszki (przypomina się syndrom fistaszków, znany z wykładów psychologii). To, co się trzyma, powinno być jednak z najwyższej półki.

Równie powszechne są tutaj oszustwa podatkowe, tyle że na znacznie większą skalę niż w Polsce (mówiłem: wyższa półka). Jeden fotograf wyłudził 5 milionów koron (ponad 2 miliony PLN) jako zwrot VAT, za sprzęt komputerowy, który kupił za ponad 50 milionów w kilka tygodni.

Tymczasem sieci spożywcze nawołują do likwidacji VAT-u na owoce. O tym, że to cwany podstęp, piszą gazety, przypominając, że VAT zmniejszono o połowę już w 2001 roku, a ceny wcale wtedy nie zmalały tak, jak powinny, a po roku wrociły na dawny poziom.

Widać, oszustwa podatkowe to tutaj także sport narodowy, jak w Polsce. Z tą różnicą, że tutaj na czele wysuwa się jednak narciarstwo.

Spożycie przez Norwegów owoców i warzyw, i tak już niskie w porównaniu z innymi krajami, spadło po raz pierwszy od 30 lat. Według prognoz Norwegowie zjedzą w tym roku o 30 tys. ton mniej owoców i warzyw. Zalecana dawka dzienna to 450 gram świeżych warzyw i 300 gram świeżych owocow - podczas gdy rzeczywiste spożycie to odpowiednio: 183 i 206 gram. W 2007 r. Norwegia zajęła ostatnie miejsce w Europie w spożyciu warzyw.

Tymczasem markety dumnie głoszą motto: "Fra jord til bord" ("z ziemi na stół") - w którym jednak przemilczane "z ręki do ręki" odkrywa rzecznik konsumentów. Donosi, że za pośrednictwem marketów znika gdzieś ok. 6-8 mld koron rocznie. Wyraża więc wątpliwość, by brak VAT-u na owoce miał przysłużyć się konsumentom.

Rynek towarow w Norwegii nazywany jest, jak już kiedyś pisałem, rynkiem Myszki Miki. Nie ma na nim światowych potentatów Walmart czy Carrefour. Także dobijający do nich Auchan odpuścił sobie Skandynawię, uderzając w Chiny i Rosję. W ubiegłym roku, o czym donosiłem z płaczem, wycofał się Lidl. Nie ma jednak też właściwie prywaciarskich sklepów osiedlowych. Trzy norweskie i jedna szwedzka sieć sklepów mają nastepujące udziały w rynku:
- 39,8% Norges Gruppen: Kiwi, Meny, Spar, Bunnpris, Joker, Centra/Ultra
- 24,1% coop: coop obs!, coop mega, coop prix
- 18,7% Rema 1000 (bodaj jedyna znana w Polsce, była kiedyś przy Brackiej w Warszawie)
- 16,4% szwedzka Ica: Ica, Ica Supermarked, Ica Nær, Rimi.
Łącznie jest to 99% - dla porównania, 4 największe sieci w UK to 75% rynku.

Asortyment w różnych sieciach jest podobny, z wyłączeniem własnych tanich marek każdej sieci. W supermarketach wcale nie jest najtaniej, ale jest w nich największy wybór, są najczystsze i schludne. Są też najwcześniej zamykane. Sklepy osiedlowe mają głównie rzeczy pierwszej potrzeby i są otwarte nawet w niedziele. Są drogie z założenia. Posrednie to sklepy tanich cen - jest tam rzeczywiście najtaniej, ale nie troszczą się specjanie o wygląd. Towar stoi tam w kartonach aż po sam sufit, na co nie pozwoliłby sobie żaden supermarket.

W Polsce nie jestem szczególnym bywalcem takich sklepów, nie wiem więc, na ile to, co piszę, oddaje także naszą rzeczywistość. Rożnicą jest na pewno to, że tutaj każda sieć stara się pokryć cały wachlarz usług: prowadząc zarówno supermarkety, jak sklepy niskich cen czy osiedlowe - także więc konkurując sama ze sobą.

Wszędzie znajdziemy w okolicy kasy słodycze - tych samych producentów. Niestety - od kiedy znowu tu przyjechałem, nie znalazłem nigdzie leżących tam wcześniej lizaków na podryw! (nie spodziewałem sie, ze mam aż taką liczbę czytelników).

Na szczęście, przyroda nie zniesie pustki. W drogeriach pojawił się marshmallow w kształcie Hello Kitty.