czwartek, listopada 10, 2011

Nad Niemenem, 6

Kebab w Rostocku - 3,50 EUR. - Proszę bardzo, młody człowieku - bezcenne! A już przecież na studiach (przynajmniej w drugiej dziesięciolatce) nie uchodziłem za młodziaka. Zanim jednak wziąłem sobie do serca słowa błazna króla Leara, że nie wypada się zestarzeć zanim się nie zmądrzeje, minęło trochę czasu, kiedy niechybnie głosowałbym na Palikota (inaczej niż wówczas sam Palikot).

Po części pewnie z tęsknoty za Summer '68. Kiedy chodziłem do liceum, jedną z nielicznych hipisowskich reminiscencji była reklama C&A Young Collections w MTV. Nic dziwnego więc, że trafiwszy na studia do Niemiec, namiętnie zacząłem kupować w C&A. Wspominam to, gdy po latach pijemy z Raoulem w Berlinie. Raoul słucha ze zdziwieniem i mówi, że u niego, w starym RFN, C&A to była najbardziej obciachowa marka i z dziada pradziada ubierali się tam... tylko dziadowie i pradziadowie - ale nigdy młodzi ludzie. Kiedy ojciec zarządzał, że wstąpią do C&A, tłumaczył się od razu, że to przez wzgląd na babcię: by kupiła sobie nowy biustonosz. Nic dziwnego, że C&A z Frankfurtu zniknął jakoś przed 10 laty, akurat kiedy sieć wkroczyła do Polski. Pod koniec września otworzył swoje podwoje pierwszy szczeciński C&A. Będę się musiał wybrać, by wyrwać jakieś laski pamiętające Summer '68...

Żal za tym czasem miał podczas studiów - na równi z harcerstwem - istotny wpływ na mój ubiór. Gdy kiedyś lektor angielskiego zaczął opowiadać o studentach w latach 70., poczułem na sobie sondy spojrzeń. Kiedy wsunąłem się pod ławkę, by ukryć wojskową bluzę i arafatkę, dołem zaczęły wystawać mi glany. A lektor dalej opowiadał o wojskowej modzie studentów lat 70. Odtąd cieszyłem się w grupie cichym szacunkiem godnym nestorowi. Na kulturoznawstwie w ogóle, ale już na lektoratach szczególnie, mieszali się studenci wszystkich roczników, uznano więc pewnie, że zasiedziałem się tutaj jeszcze z pruskich czasów.

Ten lektor angielskiego miał świetne poczucie humoru i aparycję Alfa, tylko w ogóle nie uczył języka. Był to coś jakby bezpłatny kabaret, o tyle jednak mniej śmieszny, że z obowiązkową obecnością. Ale on to mnie, zupełnie niespodziewanie, nauczył najważniejszej rzeczy, którą wyniosłem ze studiów: „żadnych wymówek!“ („NO EXCUSES!“). Tymi słowami kwitował wszelkie nieobecności: zawaliwszy więc przez obóz harcerski lipcowe zajęcia, musiałem powtórnie obejrzeć cały sezon jego kabaretu. Po tej nauczce dewizą tą kieruję się do dziś, po czym najpewniej poznać można, że już nie studiuję. W ogóle, coraz więcej odhaczam już punktów ze smutnej listy pt. „Jak poznać, że nie jesteś już studentem“. Jak ten, 28.: „Gdy jesteś pijany nie czujesz już tego dziwnego pociągu do znaków drogowych“. Raz z „Grotte“ wróciliśmy do akademika ze znakiem STOP (jestem nawet mgliście pewien, że przewieźliśmy go w nocnym autobusie!). Odtąd co impreza sąsiedzi sobie go wykradali, ale idę o zakład, że do dziś nie opuścił akademika... Dobrze go rozumiem, bo i mnie zawsze było ciężko stamtąd się wydostać (tak na codzień, jak i w długim horyzoncie czasowym).

Tamtą, pierwszą, arafatkę zgubiłem zaś na koncercie Marilyna Mansona w Berlinie, skąd bezpośrednio pojechałem na kurs instruktorów harcerskich (zmazując przez całą podróż czarny lakier z paznokci). Manson był wówczas w Polsce persona non grata, przeciwko której grzmiał prominentny działacz znienawidzonego przez nas ZChN. Później „oczy Stefana“ zwróciły się jednak w kierunku innego mężczyzny, a sądząc po jego ostatnich wyborach, Mansona uznałby dziś za mięczaka, bo jeszcze nigdy na scenie nie dokonał aborcji. Co to ja mówiłem, że Szekspir mówił, że mówił błazen króla Leara?