sobota, listopada 26, 2011

Nad Niemenem, 8

Würzburg o mały włos stał się moim Pacanowem. Przed siedmiu laty stało jak byk: „Podróż-Würzburg“, i to nie w byle jakim horoskopie, a w specyfikacji zamówienia publicznego, które realizowałem. Wśród 21 obiektów fortyfikacyjnych Świnoujścia, które mieliśmy zinwentaryzować widniały właśnie "podstawy radarów Würzburg-Reise". Pojęcie kapitulacja pasowało już do obrazu całości, aż doszukałem się wyjaśnienia. Zwykła literówka: miało być „Riese“, czyli „olbrzym“. Były to bowiem podstawy po niemieckich radarach z serii Würzburg, model Olbrzym (przed rewolucją nanotechnologiczną uważano jeszcze, że rozmiar ma znaczenie). Rozwikławszy tę zagadkę, zostałem więc nad Bałtykiem, do Würzburga podróżując dopiero teraz. Z tego samego powodu zresztą nie zostałem fanem brazylijskiego tańca-sztuki walki, bo okazało się, że nie jest to „kaponiera“.

Jak ten ogień z kaponier skrzyżowały się w Niemczech Zachodnich dwie świeckie tradycje. Stara to podroż po świecie, niczym ten Byron albo Krzyżowcy (mniejsza o intencje). Młodzi Niemcy a to biorą wolne przed studiami, a to rozwlekają je niemiłosiernie (czy brzmię, jakbym się tłumaczył?). Druga rzecz to trend od 1945 r. - całym sobą należy protestować przeciwko nazizmowi. Przy skrzyżowaniu tych dwóch tendencji mamy to, co ostatnio zaobserwowaliśmy w Warszawie podczas obchodów 11 listopada. Chodzi jednak głównie o to, że każdy młody człowiek z dobrego domu musi przejść epizod anarchistyczny. U nas objawia się to buntem wobec zabierania kanapek do szkoły. Tam społeczeństwo dojrzalsze i proceder rozkwita słynnymi burdami na 1 maja. Już wczesnym rankiem mamy szykują kanapki (kto by się przeciwko nim buntował, mając takiego wroga do pokonania), po czym młodzież wychodzi na ulice, porzucać brukiem w policję. Policja ma mundury - a jak wiadomo, faszyści też je mieli. Cała para idzie w gwizdek, o czym świadczy fakt, że od 1990 r. zabito w Niemczech w incydentach na tle rasistowskim co najmniej 180 osób.

Po zamieszkach w Berlinie przed laty, Raoul przez kilka tygodni wypatrywał się na plakatach rozwieszonych przez policję: ze zdjęciami dziesiątek zadymiarzy, niewyraźnych, pozakrywanych, w kapturach. Dla młodego mężczyzny odnalezienie się na takim plakacie to było, jak dla jego rówieśniczki trafić na okładkę Maxima!... który nb. akurat wchodzi do Polski. A mnie się przypomina, że Maksym to było imię mojego pierwszego smerfa (przy czym wtedy był to Schlumpf, bo znaliśmy je z Niemiec). Był rok 1986. Po 10 latach, gdy ukazała się pierwsza reklama Pepsi Max, zjeżdżaliśmy jak w reklamie do Morskiego Oka. Wieczorami oddawaliśmy się zaś w Zakopanem akcji „rumowisko“, czyli pilim Pepsi Max z rumem Seniorita. Wszystko to: zadymy, smerfy czy alkohole y alkaloydy to ten sam odwieczny schemat inicjałów rytuacyjnych (czy jakoś tak).

Ten pierwszy trend niemiecki przejawia się jeszcze w jednym, czego doświadczamy na co dzień w sezonie: turystyce nad Bałtyk. Oczywiście drugi trend skutecznie uniemożliwia pielgrzymowanie do militarnych pozostałości wielkiej Rzeszy. Zastanawiam się więc, co się mogło stać z tymi podstawami radarów, stojącymi samotnie na wydmach w pasie chronionym. Ja to bym je pokruszył, przemalował na bursztyn i opchnął niemieckim turystom. Sam jutro wyruszam w górę Menu (to jakby więc w dół Niemenu), dalej do Bayreuth przez Schweinfurt i Bamberg - skąd przybył w XII w. chrystianizator Pomorza. Mówią, że bojówki Palikota planują tu akcje odwetowe. Polska, aby zacząć liczyć się w świecie - musi wreszcie wyruszyć w podróż do swojego Pacanowa.