środa, grudnia 11, 2013

NORGES LOVER (787) Boeing Boeingssen Dreamliner

Od lat ulubionym miastem Norwegów był Londyn. Swoje pobyty w nim wspomina nieraz z rozrzewnieniem Finn, nie wyłapałem tylko jeszcze, z którym wodzem wikingów się tam wyprawiał. W średniowieczu, jak pisze Gablé, Londyn rósł najszybciej na świecie, przyciągając kupców z Normandii, Kolonii, północnych Niemiec i Skandynawii. Na naszych oczach traci jednak właśnie status ulubionego miasta Skandynawów (wiadomo, złupili doszczętnie, to ciągną dalej). Teraz status ulubionego miasta Norwegów uzyskuje Nowy Jork - odwiedzany przez nich już w charakterze bogatych turystów ze wschodu, a nie ubogich emigrantów ze Wschodu.

Wśród których był pod koniec XIX w. mój ukochany norweski pisarz, noblista Knut Hamsun. Gdy lekarz dał mu trzy miesiące życia, ten przejechał się na lokomotywie, chwytając co sił powietrze w płuca, całą drogę do (a jakże!) Nowego Jorku... i gruźlica ustąpiła. Wkrótce 23-latek mógł wrócić do Norwegii, by kolejne 70 lat przeżyć jako uznany pisarz. Ciekawe, czy jego imię któremuś ze swoich samolotów nada Norwegian, który, wyczuwszy koniunkturę, uruchomił tej wiosny nowe bezpośrednie połączenia lotnicze ze Stanami. Odtąd ceny akcji Norwegiana spadły o 40% – może dlatego, że nikt nie kupuje lotów z powrotem? inaczej niż japońscy turyści w Paryżu, rozczarowani, że to, co zobaczyli w rzeczywistości, nie spełnia ich oczekiwań. Ten tzw. syndrom paryski nie grozi miastu „Norwy Jork”, bo wszyscy i tak znają go dobrze z telewizji – już kilka pokoleń wychowało się na jego serialach. Zwiedzanie obejmuje więc kadry z filmów Allena, „Seksu w wielkim mieście” czy „Jak poznałem waszą matkę”. W opowieściach o pierwszej wizycie przeważa więc wrażenie powrotu do domu (dom = miejsce, w którym ogląda się telewizję).

W Nowym Jorku Norwegowie podkreślają też tak bardzo przez siebie cenioną wyjątkowość, podczas gdy widoki z L.A. - powiadają - mogłyby się trafić wszędzie. To musiał rzec ktoś, kto nie ruszył się całe życie z Oslo i dla kogo nudną codziennością są drastyczne spadki ulic, które mnie akurat właśnie wciąż tam przyciągają. Wszelako, chcąc w tym Oslo dzielić fascynacje prawdziwych Norwegów, wybieram się do Cinema Kotek na film z 1957 r. z wiecznym Newem Yorkiem, Burtem Lancasterem, Tonym Curtisem i zapomnianą ładną panią.


Znów więc, jak przed wiekami, Norwegowie odkrywają Amerykę. Może tym razem tego nie spieprzą? Wyobraźmy sobie, jak wyglądałby świat, gdyby traktat z Tordesillas był traktatem np. z Tønsbergu, rozdzielając strefy wpływów na duńską i szwedzką... Jak już uznaliśmy wcześniej, mielibyśmy Nowy Björk; Pelé nie byłby Pelé, tylko Óle, i nie byłby piłkarzem, a narciarzem, no i miałby inny kolor skóry... choć to akurat niekoniecznie. Od niewolników mógłby pochodzić bez względu na kolor skóry. Norweski historyk przypomniał właśnie, że w XVI – XIX w. było w północnej Afryce milion chrześcijańskich niewolników, z czego co najmniej 3,5 tys. ze Skandynawii.

Pod nieobecność Norwegów w Oslo jak w swojej kolonii czują się Brytyjczycy (ale oni mają tak chyba wszędzie). Rozmówców poprawiają na Trondheim z brytyjskim akcentem. No, ale żeby nawet nie przestawiać zegarków!? Wybiegam w popłochu, spóźniony, kiedy dociera do mnie, że skolonizowali mnie nie tylko pronuncjacją Breslau, ale i czasem Greenwich.