czwartek, grudnia 31, 2009

NORGES LOVER (42) Come on in p*** lovers!

Przez 10 miesięcy 2008 r. po norwesku nie mówiłem wcale. W pracy przy gazetach standardem jest angielski - zatrudnia się tam ludzi ze stu nacji. Przez kolejne 10 miesięcy pobytu w Szczecinie raz pogadałem po norwesku, odkrywając, że coś tam jednak umiem. Była to pogawędka z nowym ambasadorem Norwegii w Polsce. Nie wiem, czy po ostatnim odcinku zostanę dobrze zrozumiany, ale... spotkaliśmy się na polu golfowym.

Będąc znów w Oslo od września, zmuszam się, by mówić wyłącznie po norwesku. Inaczej nie dostałbym pierwszego zmywaka, i drugiego, i kolejnego. A co za tym idzie, nie podrasowałbym języka na tyle, by ktoś zaryzykował sadzanie mnie na kasie.

A jest to nie lada wyzwanie szczególnie tam, gdzie jeden zakup trwa kilka-kilkanaście minut. Tu nie da się nie pogadać z klientem. I w ten właśnie sposób najszybciej uczy się języka. Mój zasób słownictwa i znajomość reguł wzrastają w postępie geometrycznym. Po dwóch miesiącach na kasie łapię się już w liczebnikach, a jest to, jak rzekł pewien doktor z Viadriny, rzecz najważniejsza w nauce języków.

Nie inaczej nauczyłem się niemieckiego. Co z tego, że całą maturę miałem po niemiecku a na studiach mogłem pisać referaty o życiu seksualnym dzikich, kiedy nie potrafiłem dogadać się z ludźmi na ulicy. Latem 2000 r. problem ten rozwiązała praca w księgarni.

Zanim to tutaj nastąpi, muszę kombinować. Skoro nie da się ukryć, że jestem obcokrajowcem, przyjmuję czasem strategię „na Szweda“. Używam po prostu kilku typowych szwedzkich zamienników, jak inte zamiast ikke („nie“). Traktują mnie wtedy pobłażliwiej. Gorzej jednak, gdy trafię na Szweda, a on się rozgada. (Lepsza, wiadomo, Szwedka w ramionach, szczęśliwa, że spotyka krajana...).

Ogólnie przebywanie ze Szwedami niedobrze wpływa na mój poziom norweskiego. O ile już ich zrozumiem (bo jest ciężej), nie wiem, czy dane słowo występuje tylko w szwedzkim czy jest jako tako wspólne. I potem rzeczywiście mówię do Norwegów po szwedzku, tyle że bezwiednie. Tak jak ze słowem präsis, znaczącym „dokładnie“. Wiem, że norweski odpowiednik to akkurrat, ale nie bardzo mi pasuje. Wiadomo, po polsku kojarzy się przekornie - najczęściej używamy go powątpiewając.


Czasami biorą mnie więc za kobietę w ciele mężczyzny, gdy na pytanie otwarte odpowiem „tak“ lub „nie“. Częściej wychodzę na gbura, bo przytakiwanie wydaje mi się ogólnie mniej bezpieczną strategią. I co miałem odpowiedzieć, jak podeszła taka do kasy i zapytała: - - Masz pasożyty? No nie wiem, czy chodzi o coś, co mamy mieć na stanie i sprzedawać, czy może to pytanie kontrolne zanim mnie zaprosi na kolację?

Na razie tylko kasjerki dostają numery telefonów od klientów, ale myślę, że kolacja u klientki to już tylko kwestia czasu. W końcu mógłbym jej przynieść kiść plastikowych toreb. Klienci mają fioła na ich punkcie. Wydaje taki tysiące na słodycze, a darmowe reklamówki zgarnia szyją i łokciami... Mieliby jeden wózek towaru, drugi reklamówek, gdyby tylko nie szkoda im było tracić na chwilę kontroli nad monetą 10 koron.

Nasze rozmowy są więc (skąd ja to znam) monotematyczne. Co drugie słowo, jakie od nich słyszę to „torba“, po norwesku pose - wymawiane puuuuse. Czasem wyjdę więc przed halę, by sprawdzić, czy aby nie nagania do niej Chet z filmu Od Zmierzchu do Świtu:
All right, pussy, pussy, pussy! Come on in pussy lovers! Here at the Titty Twister we're slashing pussy in half! Give us an offer on our vast selection of pussy, this is a pussy blow out! All right, we got white pussy, black pussy, Spanish pussy, yellow pussy, we got hot pussy, cold pussy, we got wet pussy, we got smelllllllly pussy, we got hairy pussy, bloody pussy, we got snappin' pussy, we got silk pussy, velvet pussy, Naugahyde pussy, we even got horse pussy, dog pussy, chicken pussy! Come on, you want pussy, come on in, pussy lovers! If we don't got it, you don't want it! Come on in, pussy lovers!