wtorek, marca 30, 2010

NORGES LOVER (59) W Påske idziemy!

W pracy przypominają mi się pierwsze kroki na kasie, już przed niemal 10 laty. We frankfurckiej księgarni uczyłem się nawiązywać bliższy kontakt z klientami. Szło jak to zawsze z początkami - mój entuzjazm często był studzony. Jak wtedy, gdy rozpoznawszy braterski akcent spytałem klientkę - Czy pani nie jest przypadkiem Polką?
- Nie przypadkiem! - odparowała z oburzeniem.

Nieprzypadkowo napływ Polaków do Norwegii okazał się kolejny rok z rzędu największy. Trudno Norwegom wyrokować, czy zostaniemy, bo plasujemy się gdzieś pomiędzy dwiema skrajnościami: ktoś przybyły z oddali (Wietnam, Pakistan) prawie na pewno zechce się tu osiedlić - a Duńczycy, Szwedzi i Niemcy raczej nie występują o norweskie obywatelstwo. Ja akurat przyczyniłem się do sztucznego podbicia polskich statystyk, osiedlając się na nowo w Oslo przez dwa lata z rzędu, ale w ostatnim roku Polacy sprowadzili więcej kobiet i dzieci niż poprzednio. Zapuszczają więc korzenie w Norwegii.


Na kasie znów wszystko świąteczne, żółto-fioletowo. Jajka wielkanocne, wielkanocna prasa dla panów. Raz od kubeczka z crème brûlée odpadła posypka cukrowa w foliowym woreczku, przerzucałem ją z miejsca na miejsce, aż postanowiłem wykorzystać w celu integracji. Podchodzę do szefowej zmiany i mówię: - Kokaina wielkanocna nie wchodzi mi na kasę.

Problem, że czegoś nie ma w systemie, jest częsty. Należy wtedy opisać taki przypadek, najlepiej załączyć sztukę i dać do rozpracowania facetowi w biurze. Dziewczyna zasępiła się, nie zastanawiając się nad tym, co to za produkt. Wreszcie mówi: - Wkręcasz mnie, to posypka do crème brûlée!
Mówi, że w pierwszej chwili jej to nie zdziwiło, bo przecież sprzedawała już takie rzeczy jak papierosy-lizaki dla dzieci.

Wielkanoc po norwesku to Påske - „å“ czytane jak „o“ z przekąsem (czy przegłosem - zawsze mi się myli, ale brzmi tak samo).

Z podobnym przegłosem Szwedzi mówią „chüj“. Długo zastanawiałem się, co chcą mi tym powiedzieć (ze Szwedkami to nawet nie obeszło się bez przeuroczych qüi pro qüo). To, że nie znałem tego słowa, dowodzi tylko, jak słabo uczyłem się szwedzkiego na studiach - a chyba ze dwa semestry. Jest to bowiem - ni mniej ni więcej (w tym przypadku to wyjątkowo trafne sformułowanie), tylko „siedem“.

Gdyby Freud był Szwedem, dostałoby się nie tylko monumentowi w parku Vigelanda czy karcie członkowskiej mojego sklepu, ale i Siedmiu Krasnoludkom, Siedmiu Wspaniałym, a nawet Czterem Pancernym (nieco ponad pół chüja).

Dla dopełnienia skandynawskiego obrazu świata, przypomnę, że „siedem“ po norwesku to „syv“.

Dzisiejszą liczbą ulicy Sezamkowej było „7“ (czyli „17“ bez... pałeczki).